Spoglądam przez okna ze szkieł weneckich
Stopione z mej duszy i łez niebieskich
Patrzę! Widzę! Coraz więcej ich jest
Ludzi, których zrozumieć chcęJa ich widzę, lecz oni mnie nie
Nie ujrzą nigdy mej samotni cienie
To mój azyl! Moja świątynia! Moje schronienie!
Jej fundamentem są rozżarzone węgleBolą, pieką, palą jak diabli
Zaraz, to nie ogień tak pali
Ten kwas żrący zazdrością jest zwany
Bo brak mi w nowej miłości wiaryCzemu emocji tak ludzkich nie czuję?
Tego nie pojmuję
Czy to przez niespełnione uczucie
Chowane gdzieś na dnie serca skrycie?
Czy może przez egoizm mej duszy
Której me serce posłusznie służy?Myśl mnie męczy bolesna, złośliwa
Że na kochanie minęła już dawno godzina
