Specjalne zezwolenie

677 74 6
                                    

  — I jak? Smakuje ci herbatka? — zapytał Malfoy z diabelskim uśmiechem. Właśnie tak, z diabelskim, pomyślał Harry, krztusząc się podanym napojem.
— To Ognista?! — zawołał.
Malfoy pogardliwie wydął wargi.
— To likier cyprysowy, specjalność rodziny.
— Czy likier nie powinien być z założenia słodki? — Chciał wiedzieć Harry, przyglądając się krytycznie podanemu mu napojowi.
— Potter, musisz mi tak boleśnie uświadamiać, że zmarnowałem szklankę drogocennego trunku na kompletnego ignoranta? — Harry prychnął. — Ignorant w dziedzinie mody, alkoholi, nie wspominając o pielęgnacji włosów — biadolił dalej Ślizgon. — Ta lista zdaje się nie mieć końca.
— Czy ty naprawdę jesteś taki płytki, czy tylko tak świetnie udajesz? — zapytał Harry, nie mogąc się zdecydować, czy jest tak naprawdę rozbawiony, czy urażony uwagami chłopaka.
— Och, od razu płytki. — Draco machnął teatralnie ręką i westchnął przesadnie ciężko. — Skoro już jesteś takim śmiertelnym nudziarzem... Właściwie dlaczego spodziewałem się czegoś innego?
Harry chrząknął. Draco Malfoy z pewnością był jednym z najbardziej irytujących chłopców, jakich znał. A jednak, i to zadziwiało go najbardziej, chyba właśnie zaczynał go lubić.
— Dobrze. Przejdziemy do konkretów. Chciałem ci zaproponować układ, który może okazać się korzystny dla nas obu — zaczął Ślizgon i popatrzył na Harry'ego odrobinę wyzywająco. — Nie mogę prowadzić z tobą tych twoich charytatywnych zajęć dla skończonych ofiar losu...
— To wcale nie... — zaczął Harry urażony w imieniu swoich przyjaciół i kolegów, ale chłopak mu przerwał.
— Daruj sobie płomienne mowy obronne, Potter, i daj mi dojść do słowa.
— Przepraszam, ale to przecież ty cały czas mówisz — parsknął Harry.
— Tak? Cóż, ja przynajmniej wiem, jak używać języka.
Harry znienawidził się za to, ale czuł, jak czerwieni się pod wpływem słów chłopaka. Malfoy zaczął chichotać.
— Jak panienka, Potter. Cnotka niewidka.
— Daruj sobie — warknął. Malfoy był absolutnie niemożliwy. Czy jemu naprawdę wydawało się, że go polubił?! — Więc co chciałeś mi zaproponować? — zapytał i mimowolnie zaczerwienił się jeszcze bardziej. Draco zwijał się już ze śmiechu.
— Wiesz, chyba zweryfikuję wachlarz moich propozycji — odpowiedział Ślizgon, kiedy wreszcie trochę się opanował. — Szkoda nie wykorzystać tak nagle objawionego potencjału.
— Wcale nie jesteś zabawny — mruknął zirytowany Harry.
— Tylko absolutnie boski — stwierdził rozpromieniony chłopak. — I wiesz to równie dobrze jak ja.
Harry musiał na pewno przyznać jedno: pierwszy raz w życiu widział Malfoya w takim nastroju i bardzo mu się to podobało. Nigdy by nie uwierzył, że może się czuć w ślizgońskim dormitorium właśnie tak, jak teraz. A czuł się zaskakująco dobrze.
— O czym myślisz? — zagadnął go Malfoy, od niechcenia przechylając szklankę do ust.
— O niczym — odpowiedział obronnie. Błąd. Chłopak nie omieszkał tego wykorzystać.
— Och, no tak! — Ślizgon teatralnie klepnął się w czoło. — Zapomniałem, że mam do czynienia z Harrym Potterem.
— Brzmisz jak Snape — mruknął odruchowo Harry, lekko rozbawiony. Dopiero ułamki sekund później dźwięk wypowiadanego nazwiska powrócił do niego echem i aż się wzdrygnął. — Przepraszam, nie miałem tego na myśli. — Kimkolwiek był Malfoy i do czegokolwiek zmierzał, nie był mordercą. Harry miał co do tego absolutną pewność.
Zorientował się jednak za późno. Temperatura w pomieszczeniu gwałtownie spadła. Chłopak zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
— Chciałbym być taki jak on. Podziwiam go.
Harry patrzył na Ślizgona z niedowierzaniem. Czy naprawdę powiedział to, co on właśnie usłyszał? I co miał przez to na myśli? Natychmiast przypomniał sobie, że nikt nie wyjaśnił mu niczego do końca. Jak to się stało, że Draco Malfoy wrócił do Hogwartu? Taki był plan, „wyraźne życzenie Dumbledore'a". A jaką rolę odegrał w tym wszystkim Snape? Poczuł, że robi mu się niedobrze od tych pytań. Tak długo udawało mu się już o tym nie myśleć...
— Ale nie jesteś — powiedział w końcu zupełnie bez sensu. Sam nie wiedział, co to miało znaczyć.
— Nie jestem — potwierdził Malfoy. — I pewnie nigdy nie będę.
I dobrze, pomyślał Harry, ale nie powiedział tego głośno. To byłoby jeszcze głupsze niż poprzednie zdanie. Sam się sobie dziwił, że wciąż tu stoi. Że jest taki przeraźliwie spokojny. Jak gdyby nigdy nic siedzi w ślizgońskim pokoju, naprzeciw swojego odwiecznego wroga i gawędzi z nim sobie, nieomal towarzysko, na temat pragnień tegoż by być jak Snape. To jakiś absurd. A może on po prostu się zmienia? Podchodzi do wszystkiego odrobinę mniej impulsywnie? Dojrzalej?
— Chyba na mnie już czas — odezwał się w końcu sztywno po trwającej całe wieki ponurej ciszy.
— Nic nie rozumiesz! — krzyknął Malfoy, w ostatniej chwili powstrzymując go przed naciśnięciem klamki.
Harry aż podskoczył. Pieprzyć dojrzałość!
— Och, czyżby?! Pewnie nie dlatego, że nikt mi nie chce podać żadnego cholernego powodu, dlaczego tutaj jesteś. Że nikt nie chce mi nic powiedzieć! To na pewno nie dlatego, że NIC nie wiem!!!
— Przestań wrzeszczeć — powiedział z lodowatym spokojem Malfoy. — Zaraz się tutaj zlecą, jak się nie zamkniesz.
— Och, no tak. Twoi ochroniarze. Znów na służbie, zapomniałem — zadrwił Harry.
— Widzę, że w moim towarzystwie język ci się wyostrza.
— Nie pochlebiaj sobie, ty...
Cokolwiek Harry miał zamiar jeszcze powiedzieć, nie dokończył, bo otworzone z impetem drzwi pchnęły go mocno do przodu i ledwo uchronił się przed upadkiem. W progu stał Zabini i złowrogo przyglądał się podejrzanemu gościowi.
— Wszystko w porządku, Draco?
— Jak widzisz — odpowiedział nieprzyjemnym tonem zapytany. — Wyjaśnij mi jednak, którego ze słów w zdaniu: „niech nikt mi nie przeszkadza" nie rozumiesz?
— Chciałem tylko... — Zabini zaczął się bronić, ale Malfoy nie miał ochoty go słuchać. Spojrzał w stronę drzwi i zmarszczył czoło jeszcze bardziej.
— Pansy, zabierz Blaise'a na piwo i przedyskutujcie wasze problemy ze zrozumieniem tego, co do was mówię.
— Jasne — odpowiedziała dziewczyna, która pojawiła się obok Zabiniego. — Ale nie musisz od razu się tak wkurzać. Chcieliśmy sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku.
— No to sprawdziliście — mruknął Ślizgon, ale mina mu złagodniała. — A teraz spadajcie.
— Tak jest, szefie. — Pansy zasalutowała i pociągnęła za sobą kolegę, zamykając cicho drzwi. Wyglądała, jakby wcale się nie przejęła złością Malfoya.
Harry naprawdę nie potrafił zrozumieć, co wciąż tutaj robi. Dlaczego nie wyszedł za nimi. Najbardziej przerażało go, że mimo całego zajścia wciąż ma ochotę usłyszeć, co chciał zaproponować mu chłopak. Poza tym coś jeszcze nie dawało mu spokoju.
— Wydawało mi się, że ci się śpieszyło, Potter — zauważył nieprzyjemnym tonem Malfoy.
— Przestało.
— W takim razie muszę cię rozczarować, ale nie mam dla ciebie więcej czasu.
Harry w milczeniu przyglądał się, jak blondyn podszedł do szafki i przerzuca z bardzo skupioną miną jakieś książki i notatki.
— Wciąż tutaj sterczysz, Potter?
— Naprawdę chcesz być mordercą?! — nie wytrzymał Harry. Musiał to wyrzucić. Pozorny spokój go zabijał. Z wielkim trudem przyszło mu zaakceptowanie myśli, że Malfoy nie był tym, za kogo zawsze go uważał. Że się zmienił. Że był kimś lepszym. A kiedy wreszcie mu się to udało, zaczynał go nawet lubić. Teraz uświadomił sobie jeszcze, że szukał jego towarzystwa i wsparcia. I dwa cholerne zdania zburzyły jego spokój. Sparaliżowały go. Jak ten nowy Malfoy mógł otwarcie mówić o podziwianiu Snape'a? Tego zdrajcy, szpiega, mordercy! Harry czuł, że policzki mu płoną, oddycha nierówno. Nie radził sobie z falą nienawiści. Ponieważ destrukcyjna moc uczucia odbierała mu zdolność jakiejkolwiek rozsądnej analizy, nie potrafił ocenić kogo z dwóch swoich największych wrogów nienawidzi bardziej: Voldemorta czy Snape'a. W tej chwili był gotów przysiąc, że tego drugiego.
— Och, przecież nim jestem, zapomniałeś? Sam mi o tym przypomniałeś całkiem niedawno.
— Przestań chrzanić! — Harry chwycił Malfoya za szaty. Kompletnie tracił nad sobą panowanie.
— Łapy przy sobie, Potter! — Malfoy wyszarpnął się z uścisku i odepchnął go. Szare oczy ciskały błyskawice.
— Chcesz zdradzać, niszczyć, zabijać?! Tego właśnie chcesz? Taki chcesz być?!
— Nie powiedziałem, że marzę, by być zmuszonym robić to, co on. — Ślizgon z furią cedził słowa. — Chcę być taki jak on. A to różnica.
— To jest to samo! — ryknął Harry.
— Mylisz się, Potter. Bardzo się mylisz. Nic nie wiesz.
— W tym przynajmniej się zgadzamy!
Chwilę stali naprzeciw siebie, w bojowych postawach, oddychając szybko i mierząc się gniewnymi spojrzeniami.
— Nic o nas nie wiesz.
— Was?! Jakich was?
— Ślizgonach.
— Wiem wystarczająco dużo.
— Pewnie. Ty i ci twoi przyjaciele. — Malfoy zrobił pogardliwą minę. — Wielcy bohaterzy, obrońcy mugoli i szlam. Tolerancyjni. Ale w swoim własnym środowisku kierujecie się stereotypami i garścią kłamliwych uogólnień.
— To nieprawda!
— Nieprawda? — Ślizgon uśmiechnął się ironicznie. — Nieprawda? Nie uważacie nas za młodych śmierciożerców, złodziei, zdrajców, oszustów i przyszłych morderców?
Harry milczał.
— No właśnie — podsumował z tryumfem chłopak. — Nikt z was nie zadaje sobie trudu, żeby nas lepiej poznać.
— A wy sobie zadajecie, żeby się z nami zaprzyjaźnić?
— Od razu zaprzyjaźnić — prychnął Ślizgon. — To jest właśnie twój problem. Ty byś się chciał przyjaźnić z całym światem, prawda?
— Wcale nie. To nie tak! — Harry'ego zadziwiało, w jaki sposób chłopak kierował rozmową. Jak zmienił temat i z odpierania zarzutów przeszedł do ataku.
— Pewnie, że nie tak. Bo są przecież jeszcze wrogowie. Kto wie, może nawet bardziej potrzebni niż przyjaciele.
— Nie wiem, do czego zmierzasz.
— Do tego, że świat nie dzieli się na czarne i białe. Jeszcze nie zdążyłeś tego zauważyć? Wrogowie i przyjaciele. Nic poza tym. Żadnych kompromisów.
— Mam iść z Voldemortem na kompromis?
Malfoy drgnął na dźwięk wypowiadanego imienia, ale zaraz się opanował.
— I widzisz? Znowu to robisz!
— Co?
— Czy ja powiedziałem o kompromisie z nim? Mówiłem o Slytherinie. A ty od razu swoje: Ślizgoni — śmierciożercy. Nie przeczę, że większość to rzeczywiście dzieci śmierciożerców, ale przecież nie wszyscy. I nawet jeśli, mogą przecież wybrać inną drogę. A Snape... Zawsze o nas dbał. Nie zadawał trudnych pytań. Po prostu się o nas troszczył. A dla mnie, to co zrobił dla mnie...
— Zabił. Zabił za ciebie — wyrwało się Harry'emu. Był zdenerwowany. Ta rozmowa w takim samym stopniu go intrygowała, co doprowadzała do szaleństwa. I zdecydowanie wymykała się spod kontroli.
— Nie to chciałem powiedzieć, ale masz rację.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Był w szoku.
— A co chciałeś powiedzieć? — wykrztusił w końcu.
— I tak powiedziałem ci już za dużo. Lepiej będzie, jak już pójdziesz. I nigdy nie będziemy wracać do tego tematu.
— Jasne, aż do kolejnej awantury — odparł Harry z goryczą. — Bo lepiej, jak Harry Potter nic nie wie. Jemu przecież nie można ufać.
— A tobie jak zawsze wydaje się, że wszystko kręci się wokół ciebie. Tobie nikt nic nie mówi, tobie nikt nie ufa, tobie...
Drzwi do dormitorium się otworzyły.
— Salazarze, jeszcze nie skończyliście się awanturować?
— Zdaje mi się, że masz swoje dormitorium, Parkinson — warknął Malfoy.
— Jasne. Ale chłopcy chcą już skorzystać ze swojego.
— To chyba nie twój problem, prawda?
Dziewczyna uśmiechnęła się słodko.
— Nie do końca. Wszyscy martwimy się, że przebywasz w jego towarzystwie.
Nie do wiary! Mówiła o nim, jakby go tu nie było!
— To znajdźcie sobie inne zmartwienia. Na przykład jak zorganizować spotkania, żeby wszyscy chcieli w nich uczestniczyć.
Parkinson spoważniała. Spojrzała z jawną wrogością na Harry'ego, a potem znowu na Malfoya.
— Chyba trochę przeginasz, Draco. Naprawdę.
Chłopak szybko ruszył do drzwi i ujął dziewczynę za łokieć.
— Nie twoja sprawa.
— Och, czyżby?
— Porozmawiamy o tym później — wycedził i dosłownie wypchnął ją za drzwi, zamykając je za nią dokładnie i odwrócił się w stronę Harry'ego.
— Do diabła, nadal tu jesteś? Zaraz pokłócę się z połową mojego domu.
— Nie wpraszałem się — przypomniał mu Harry. Kto by pomyślał, że początek wizyty zapowiadał się tak przyjemnie. — Więc powiesz mi coś jeszcze? — dodał po chwili.
— Co niby mam ci powiedzieć, Potter? — mruknął Malfoy.
— Nie wiem. Cokolwiek. Cokolwiek, co pomoże przełamać mi moje schematyczne myślenie.
— To bez sensu. Nawet gdybym mógł... nie uwierzyłbyś mi.
Jasne. Wracali do punktu wyjścia. A jednak, jakimś cudem napięta atmosfera zaczynała opadać. Obaj się uspokajali. Harry odetchnął głęboko.
— W takim razie może wrócimy do twojej propozycji? — przypomniał.
— Jakiej propozycji?
— Chciałeś zaproponować mi układ. Układ korzystny dla nas obu, pamiętasz, Malfoy?
Ślizgon uśmiechnął się krzywo.
— Teraz nie jestem już taki pewny, że byłby on aż tak korzystny. Możemy się pozabijać.
— Och, wcześniej czy później i tak do tego dojdzie. — Harry również się uśmiechnął.
Wymienili spojrzenia i roześmiali się.
— Skoro tak twierdzisz. Przecież Harry Potter ma zawsze rację...
— Ostrzegam cię! — zawołał Harry, ale po złości nie zostało już ani śladu.
— Myślałem, że moglibyśmy ćwiczyć razem. No wiesz... te wszystkie tarcze i pojedynki. A potem...
— Byłoby mi łatwiej prowadzić zajęcia z innymi — wszedł mu w słowo Harry. — Świetny pomysł!
Malfoy się skrzywił.
— Nie przeceniałbym go. I tak pewnie przez większość czasu będziemy się kłócić.
— Och, może niekoniecznie — odparł Harry, sam nie wiedząc, co właściwie wprawiło go w tak doskonały humor tuż po tym, jak miał ochotę wszystko zrównać z ziemią.
Ślizgon przyglądał mu się z uniesioną jedną brwią.
— I co się tak na mnie gapisz. Lepiej powiedz, co ty planujesz — zażądał Harry.
— Nie wiem, o czym mówisz. — Chłopak założył ręce na piersiach.
— Jasne. Nie zgrywaj się. O czym mówiła Parkinson?
— To, akurat, w ogóle nie jest twój interes, Potter.
— Masz zamiar szkolić Ślizgonów? — Nie dawał za wygraną Harry, w którego wstąpiła nowa energia.
— Skoro musisz wiedzieć, tak.
— Doskonale. Może coś z nich wyciśniesz. — Harry aż klasnął.
— Na twoim miejscu wstrzymałbym się z entuzjazmem. Chociaż to oczywiste, że Ślizgoni będą tysiąc razy lepsi niż ta zbieranina twoich kumpli.
— Och, to się jeszcze okaże, Malfoy — zawołał radośnie Harry i ruszył do drzwi. — Odprowadzisz mnie do wyjścia? Bo obawiam się, że twoi kumple mogą nieco stereotypowo zareagować na mój widok.
— Bohaterski jak zawsze — mruknął blondyn, ale ruszył za nim.
Harry wyszczerzył się w uśmiechu.


— Gdzie ty, do diabła, byłeś?
— Ron! — zawołała ostrzegawczo Hermiona.
— No co, niech nam powie. Sama się martwiłaś — odpowiedział wojowniczo chłopak.
Harry właśnie wszedł do pokoju wspólnego.
— Harry, bo tak właściwie... — zaczęła łagodnie dziewczyna. — McGonagall dopiero co mówiła, żebyśmy nie włóczyli się po korytarzach...
— Byłem właśnie u McGonagall — wyjaśnił spokojnie Harry. Wciąż był w dobrym humorze.
— Tak długo?
— Słuchajcie, o co chodzi? — Harry rozpoznawał już minę przyjaciela.
— O to, że musisz na siebie uważać — odpowiedziała Hermiona.
— Guzik prawda. Ronusia wkurzyły plotki maluchów — odezwała się Ginny, która właśnie do nich podeszła razem z Luną i Nevillem.
Ron spojrzał spode łba na siostrę.
— Pół Hogwartu huczy, że poszedłeś zabawiać się z Ślizgonami — mruknął do Harry'ego.
— To prędzej ze Ślizgonkami, chyba? — Harry wyszczerzył się w uśmiechu.
— To nie jest śmieszne! Ten Malfoy...
— Harry chyba wie, co robi, prawda? — wtrąciła niespodziewanie Luna.
Harry dopiero teraz zauważył przyjaciół.
— Właściwie jeszcze się z wami nie przywitałem. Dobrze was znów widzieć. — Uścisnął rękę Neville'owi i uśmiechnął się do dziewczyny. Wyratowali go z wiszącej w powietrzu, niczym gradowa chmura, kłótni z Ronem.
— Co chciała od ciebie McGonagall? — zapytała Ginny.
— Mam poprowadzić zajęcia, tak jak kiedyś.
— Gwardia reaktywacja? — podchwycił Seamus, zbliżając się do kolegów. Stopniowo grupka Gryfonów wokół nich zaczynała się powiększać. Planowali, jak wykorzystają przyszłe zajęcia, dużo osób oferowało swoją pomoc, ustalili datę pierwszego spotkania i wstępną akcję reklamową. Harry zupełnie inaczej wyobrażał sobie to, czym się zajmie po tym, jak już osiągnie pełnoletniość, ale bardzo się cieszył, że mógł być teraz z nimi. Nie miał pojęcia, jak poradziłby sobie z tym wszystkim sam.

Wciąż jednak trochę trudno przychodziło pogodzenie się z tym, że ma tak po prostu chodzić na zajęcia, uczyć się i spędzać najzwyklejszy dzień za dniem w Hogwarcie. To było dziwne. Wydawało mu się nie na miejscu. Wyglądało jak bezczynność.
— Kto został nowym wicedyrektorem? — zapytał od niechcenia. Właściwie wcale go to nie interesowało.
— Nie słuchałeś wczoraj? — odpowiedziała mu z dezaprobatą Hermiona. — Flitwick.
— Nie jest na to za mały? — zdziwił się Ron, a Harry parsknął śmiechem i ucieszył się, że nie tylko on nie słuchał zbyt uważnie dyrektorki.
— Za mały?! No wiesz, Ron. A co to ma do rzeczy?
Rudzielec wzruszył ramionami i mrugnął do przyjaciela.
— Jesteście okropni — oświadczyła poważnie dziewczyna.
— O wilku mowa — szepnęła Ginny.
Nauczyciel zaklęć truchtał między uczniami i wręczał im ruloniki pergaminu.
— Podziały godzin. — Hermiona klasnęła radośnie w dłonie.
— Rzeczywiście, jest się czym cieszyć — mruknął pod nosem Ron. — Nie mogę się doczekać, jak zagonią nas do nauki.
— A kto będzie uczyć eliksirów? — nagle przypomniał sobie Harry.
Hermiona nie odpowiedziała. Z zaaferowaniem oglądała swój plan.
— Wczoraj McGonagall chyba nic o tym nie wspomniała — odpowiedział mu przyjaciel.
— Owszem, wspomniała — odezwała się Ginny. Hermiona wciąż w skupieniu wpatrywała się w pergamin. — Slughorn. Tak jak w zeszłym roku.
— Nie wycofał się?
— Najwyraźniej nie. A dlaczego miałby?
— Niezbyt ochoczo przystawał na to rok temu — wyjaśnił Harry, przypominając sobie zeszłoroczną kampanię Dumbledore'a w celu zwerbowania nauczyciela eliksirów.
— No, ale teraz sytuacja nieco się zmieniła — zauważyła dziewczyna.
— Tak. Chyba tak. Najważniejsze, że obrony znów będzie uczył nas Lupin.
— Co?! — zawołali zgodnym chórem przyjaciele.
Nawet Hermiona się poderwała.
— Skąd masz takie informacje? — zapytała.
— Wczoraj jak rozmawiałem z McGonagall, powiedziała, że Lupin będzie prowadził zajęcia z obrony.
— Na pewno tak powiedziała? Wczoraj przedstawiła nowego nauczyciela. Musiałeś coś źle zrozumieć...
— W sumie mówiła, że będzie prowadził je razem z Tonks. Pewnie chodziło o coś innego. Tylko ja byłem tak przekonany, że skoro wraca do szkoły to i do Obrony.
— Jest w planie nowy przedmiot obowiązkowy. PO.
— Brzmi jak mugolskie przysposobienie obronne — zauważył Dean.
— Pewnie to będzie właśnie coś w tym rodzaju — stwierdził Harry.
— I mówisz, że będzie to prowadzić Lupin i kto? Tonks, tak?
Harry skinął głową.
— To aurorka.
— To świetnie, może wreszcie nauczymy się czegoś nowego.
— Taa. — Zamyślił się na chwilę. — Zaraz, to kto będzie tym nowym nauczycielem obrony?
— Nazywa się Sykstus Abeldorn — odpowiedziała Ginny. Widać ona również słuchała wczoraj z uwagą.
— CO?! — Tym razem to Harry wrzasnął.
— Co jest, stary? — Ron przyjrzał mu się uważniej, ale Harry odruchowo popatrzył w stronę Malfoya. Ich spojrzenia na krótką chwilę się spotkały i miał nieodparte wrażenie, że Ślizgon też dopiero teraz poznał dobre wieści.
— To ma coś wspólnego z Ślizgonami? — zapytał z niechęcią przyjaciel.
— Nawet dość sporo — dopowiedziała Hermiona. — Będzie ich opiekunem domu.
— I McGonagall się na to zgodziła? — zawołał z przerażeniem Harry.
— Chyba raczej musiała, nie sądzisz, Harry? W końcu to ona go zatrudniła. — Dziewczyna była zdziwiona jego reakcją. Zaraz dodała z niepokojem: — Co to za człowiek? Znasz go?
— Owszem — odparł ponurym głosem. — Prowadził z nami zajęcia na kursie. Z zadawania bólu.
— Och! — wyrwało się Ginny i zakryła dłonią usta.
— Czy on... Harry, czy on zrobił coś złego? — Chciała wiedzieć Hermiona.
— Nie... tak. Znaczy: nie. Nie w dosłownym znaczeniu tego słowa.
— Czyli? — zniecierpliwił się Ron. Miał minę podobną do tej, gdy po raz pierwszy zobaczyli Aragoga.
— To typ spod ciemnej gwiazdy, jak dla mnie. Ślizgoni mają przerąbane.
— Wszyscy mamy — zauważył rudzielec. — A Ślizgonami to ja bym się przesadnie nie zamartwiał. Trafił swój na swego.
— No nie wiem — mruknął Harry.
— Tylko się teraz nie kłóćcie — wtrąciła ostrzegawczo Ginny.
— Hej — odezwała się Hermiona, wracając wzrokiem do swojego planu lekcji. — Czy wy też dostaliście zezwolenie na specjalne książki z działu zakazanego?
Zaszeleściły pergaminy. Poza dziewczyną, nikt dotąd nie zadał sobie trudu obejrzenia swojego podziału godzin.
— Nie — odpowiedzieli zgodnie po wstępnych oględzinach.
— A ty takie dostałaś? — zainteresował się Harry.
— McGonagall wie, że Miona to kujon i przeczytała już większość książek z ogólnodostępnych działów, więc dała jej dodatkowe zezwolenie — odparł za nią Ron.
— Nie bądź śmieszny, Ronaldzie. To dziwne. Chodzi o jakiś konkretny dział. Sektor siódmy. Rząd trzynasty. Ciekawe, co to oznacza?
— Na pewno zaraz to sprawdzisz — mruknął Ron.
— Oczywiście! Mam nadzieję, że zdążę przed pierwszą lekcją. Do zobaczenia potem!
Ron przewrócił oczami.
— Cała Hermiona.
Harry pokiwał głową, zgadzając się z przyjacielem, ale tak naprawdę sam był zaintrygowany tym zezwoleniem. Może właśnie dostali jakąś wskazówkę? Podświadomie czuł w tym rękę Dumbledore'a.
— Miona, zaczekaj! Idę z tobą! — Zerwał się za nią z krzesła.
— Stary, ty też? — jęknął rozdzierająco Ron.
Ginny zachichotała. Nawet Hermiona przyglądała mu się z lekkim niedowierzaniem, czekając, aż się z nią zrówna.
— Przełamałeś swoją niechęć do książek? — zapytała wesoło.
— Powiedzmy — odpowiedział.
— Masz takie same przeczucie jak ja, prawda? — zagadnęła, gdy wyszli już na korytarz.
— Mam nadzieję, że dobre — odpowiedział podekscytowany i przyśpieszył kroku.
— Ja też.
— Zaczekajcie! — Tuż przed biblioteką dogonił ich zdyszany głos Rona. — Musicie tak pędzić? Skoro już się tak uparliście, to przecież pójdę z wami.
Harry wymienił z Hermioną rozbawione spojrzenie i po raz nie wiadomo który pomyślał, że nie ma pojęcia, co zrobiłby bez swoich przyjaciół.  

Duma i uprzedzenieWhere stories live. Discover now