Pierwszy dzień wiosny

786 70 12
                                    

  Mało kto tego pamiętnego dnia zdawał sobie sprawę, że właśnie nadeszła wiosna. Nic na to nie wskazywało. Ani temperatura przypominająca jesień, ani szara aura za oknami, ani tym bardziej nerwowa atmosfera, towarzysząca ewakuacji zamku. Co prawda uczniowie byli świetnie przygotowani na tę ewentualność, ale brać udział w ćwiczeniach to jedno, a uświadomić sobie, że oto najgorsze wizje właśnie się spełniają, to drugie. Najmłodsi popłakiwali, starsi kłócili się między sobą. Niektórzy chcieli wyjść pierwsi, jeszcze inni chcieli zostać, choć nie osiągnęli jeszcze pełnoletniości. Zamieszania nie dało się uniknąć. Zwłaszcza że co druga osoba wymachiwała pierwszą stroną Proroka Codziennego, który jakimś cudem opublikował obwieszczenie Voldemorta skierowane do świata czarodziejskiego, w którym zapewniał, że w nowym, lepszym świecie, który stworzy, nie ma miejsca dla szlam i mugoli, ale wciąż istnieje go sporo dla Prawdziwych Czarodziejów. Żądał jedynie kapitulacji szkoły, wydania Pottera i absolutnego posłuszeństwa w zamian za szansę życia w Czystym Świecie. Każdy, kto przyczyniłby się do spełnienia tych warunków, miał otrzymać łaskę.

Sytuacji nie poprawił też fakt, że Zakon otrzymał poufną informację od Snape'a, w której ostrzegał ich, że mają najwyżej kilka godzin na stawienie się w pełnej gotowości i przygotowanie obrony zamku. Voldemort uznał, że świat jest wystarczająco sterroryzowany i czas zakończyć definitywnie całą sprawę. Przejąć Hogwart, zabić Pottera i objąć niepodzielną władzę nad tymi, którzy szczęśliwie pozostaną jeszcze przy życiu.

Harry wiedział, że najgorsze dopiero przed nimi. Zdawał sobie sprawę, że miniona noc była tylko pięknym snem, ale nawet owa świadomość nie mogła umniejszyć pozytywnej energii, jaką w niego wlała. To dzięki niej Harry teraz egzystował. Ba, czuł nawet, że ma w sobie nadludzką moc! Być może sprawiały to po prostu wciąż krążące mu we krwi endorfiny, a może czuł odpowiedzialność, za podjętą wczoraj grę. Skoro wcześniej mógł udawać, że wierzy w uczucia Draco, teraz musi udawać, że działania przyjaciół przyniosły pożądany efekt. Tak czy inaczej wspólne ćwiczenie Auxiliari Vis nie sprawiło mu kłopotu, natomiast czas w jakim osiągnęli pełną synchronizację napawał go dumą. Śmiało mógł powiedzieć o nich coś, czego przez ostatnie lata nie śmiałby nawet pomyśleć: stali się naprawdę dobrze wyszkolonymi czarodziejami.

Uczniowie, którzy zostali, by bronić Hogwartu w większości należeli do Gwardii Dumbledore'a i Harry wiedział, że są przygotowani tak dobrze, jak tylko było to możliwe. Zaraz po ogłoszeniu ewakuacji skupili się wokół niego, jakby był ich przywódcą, poprowadził ich więc do pokoju życzeń na ostatnie spotkanie. Tymi zaś ze Ślizgonów, którzy zdecydowali się zostać i udowodnić, że mimo swoich rzekomych czarnych charakterów, są po dobrej stronie, zajął się oczywiście Draco. Freda i George'a jeszcze nie było, członkowie Zakonu dopiero przybywali do zamku, ale tym razem Harry czuł, że poradzi sobie sam. Rozpierała go duma z „jego ludzi". Po raz ostatni przeprowadził krótkie ćwiczenia, mające przygotować jego podopiecznych do obrony Hogwartu.
— Pokazałem wam wszystko, czego sam się uczyłem. Ćwiczyliśmy tak dużo, jak to możliwe. Jesteśmy na swoim terenie. Przy odrobinie szczęścia naprawdę możemy zwyciężyć! — Powiedział do nich z żarem na zakończenie. — Bawiliśmy się w gry strategiczne, wiecie, jak działać w pododdziałach. Jesteście świetnymi czarodziejami. Nie oddamy Hogwartu śmierciożercom!
Odpowiedzieli mu gromkimi brawami.
Dopiero, kiedy wszyscy zaczęli wychodzić, by włączyć się w ogólne przygotowania do obrony, Harry uświadomił sobie, że na spotkaniu był ktoś, kto nie powinien już znajdować się w zamku.
— Luna? Co ty tutaj robisz?
— Kto raz dowiedział się, jak korzystać z pokoju życzeń, potrafi się w nim również bezpiecznie ukryć.
— Dlaczego nie opuściłaś zamku razem z Ginny?
— Tutaj jest moje miejsce — odpowiedziała stanowczo. — W imieniu Ginny będą walczyć jej starsi bracia i rodzicie. Ja muszę walczyć sama za siebie.
— Chcielibyśmy ci pomóc, Harry — oświadczył Neville, który zatrzymał się przy nim razem z dziewczyną.
— Już sam fakt, że zostaliście jest dla mnie bardzo ważny — zapewnił Harry.
— Miałem raczej na myśli coś bardziej pomocnego. Na przykład pozbycie się ostatniego horkruksa.
Harry spojrzał na nich zdziwiony, a Neville wzruszył lekko ramionami.
— Po akcji w bibliotece każdy, kto chciał się dowiedzieć pewnych rzeczy, jeśli tylko wiedział, gdzie nadstawić uszu, mógł to zrobić — wyjaśnił.
— Dlatego chcielibyśmy, byś dał nam kły bazyliszka — dodała Luna.
— Skąd...
— Każdy Krukon wie, jak zdobyć potrzebną wiedzę — przerwała mu, widząc jego osłupienie. — Poza tym nie zapominaj, że przyjaźnię się z Ginny i wiem, co dokładnie spotkało ją w Komnacie Tajemnic.
— Nie wiem, czy to najlepszy pomysł — odparł Harry z wahaniem. Miał swoją teorię na temat horkruksów. Dlatego zamierzał zadanie zabicia Nagini powierzyć Ronowi i Hermionie. Wiedział, że i tak nie utrzyma przyjaciół z dala od niebezpieczeństwa, a wierzył, że magia ich wspólnej miłości uchroni ich przed klątwami i pomoże w zniszczeniu cząstki duszy Voldemorta.
— To doskonały pomysł — stwierdził kategorycznym tonem Neville. — Ty, Ron i Hermiona będziecie musieli wykonać ważniejsze zadanie. Nie powinniście zawracać sobie tym głowy. — Stanowczość Gryfona zdziwiła Harry'ego. Nie rozpoznawał w nim dawnego, nieco ciapowatego kolegi. Na dodatek w jego słowach tkwiła pewna mądrość. Będzie potrzebował Rona i Hermiony w decydującym momencie. Powinien mieć ich przy sobie.
— My też jesteśmy twoimi przyjaciółmi, Harry — przypomniała Luna. — Nie odrzucaj naszej pomocy.
Gdyby jego teoria była prawdziwa, oznaczałoby, że jego i Draco w Komnacie Tajemnic ocaliła łącząca ich więź. Ale jeśli porównać owe przypuszczenia z rzeczywistością, wychodziłoby na to, że Harry powinien być już martwy. Bo z nich dwóch tylko on kochał i to jego miłość chroniłaby Draco. Dlaczego zatem przeżył? Czyżby Draco coś do niego czuł? Nie warto było się oszukiwać. Wiedział, jakie są fakty. A one wyraźnie mówiły, że jego teoria jest tylko stekiem sentymentalnych bzdur.
— Dobrze, dostaniecie ode mnie kły, ale musicie mi obiecać, że będziecie bardzo ostrożni i nie będziecie ryzykować bardziej, niż to konieczne.
— Nie mamy zamiaru dać się zabić, Harry. Tak samo, jak ty. — Neville położył mu rękę na ramieniu i Harry poczuł się niezręcznie wobec takiego oświadczenia. Zaraz jednak pocieszył się myślą, że niepodobieństwem jest, by Neville wiedział o jego stanie ducha i nastawieniu do tej bitwy.
— Poza tym mam już wybrane imiona dla kilku chrapaków krętorogich, których zamierzam założyć hodowlę tuż po wojnie — dodała Luna i Harry zrozumiał, że nawet najstraszniejsza groźba nie może złamać człowieka, jeśli ma przy sobie oddanych przyjaciół. A przynajmniej tego jednego mu nie brakowało.

Godzinę później w tym samym miejscu Hermiona drżącymi rękami wkładała Harry'emu na szyję transformowany rdzeń dolorykatora. Zawieszony na rzemyku ze skóry białego węża połyskiwał na niebiesko. Ron i Draco przypatrywali się temu w milczeniu, każdy z pewnym odcieniem dumy, że Harry wykorzysta efekt ich pracy. Nikt nic nie mówił i każdy zastanawiał się nad tym, co ich właściwie czeka. Dopiero potężne uderzenie, które wstrząsnęło murami zamku, otrząsnęło ich z dziwnego stanu zawieszenia, w jakim się znaleźli.
— Zaczyna się — rzekł Draco.
Na te słowa Hermiona rzuciła się Harry'emu na szyję i rozpłakała się. Harry niezgrabnie pogłaskał ją po włosach.
— Nie płacz, Hermiono. Wszystko będzie dobrze.
— Wiem — chlipnęła i przetarła oczy. — Wiem.
— Powinniśmy chyba iść — zauważył Ron.
— Pamiętajcie, że Auxiliari Vis musi być utrzymana jeszcze przez co najmniej minutę po odwróceniu biegu klątwy. W przeciwnym wypadku jej moc może zostać podzielona, lub w jakiś inny sposób wywrze to wpływ na Harry'ego — przypomniała.
Skinęli głowami, że pamiętają, a potem wymienili spojrzenia, które zawierały wszystko. Strach, żądzę zwycięstwa, niepokój o siebie nawzajem i determinację. Nie potrzebowali słów, żeby przekazać to, czego nie mieli czasu sobie powiedzieć.
Kiedy wyszli na korytarz wszędzie pełno było unoszącego się pyłu. Zamek wypełniały krzyki i nawoływania. Piętro niżej coś się paliło. Bitwa o Hogwart rozgorzała na dobre.

Hermiona i Ron pobiegli przodem trzymając się za ręce. Harry ruszył tuż za nimi, ale mocne szarpnięcie za ramię sprawiło, że odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i stanął twarzą w twarz z Draco. Jego serce odruchowo przyśpieszyło, choć rozum od razu go skarcił, że nie ma teraz czasu na takie rzeczy.
— Wiem, że słyszałeś tamtą rozmowę, Harry — powiedział Draco, przyciągając go do siebie tak blisko, że ich twarze niemal się stykały.
— Jaką rozmowę? — Harry nic nie rozumiał. Bliskość chłopaka dekoncentrowała go.
— Tamtą. Moją i Granger.
— Ale...
— Nie ma żadnego „ale"! — przerwał mu ostro Draco. — Po prostu nie waż się zginąć, rozumiesz?! — Pocałował go z pasją i, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, zbiegł szybko po schodach.
Harry przez chwilę stał, usiłując poradzić sobie z burzą emocji. O jakiej rozmowie mówił Draco? Przecież chyba nie miał na myśli tej podsłuchanej? Inaczej dlaczego zrobiłby to wszystko? Po co byłaby ta noc w pokoju życzeń, skoro i tak wiedziałby, że to daremny trud? I co oznaczał ten ostatni pocałunek?
Nie miał czasu na znalezienie odpowiedzi. Nie mógł pozwolić, by przyjaciele zginęli mu z oczu. Zbiegł po schodach i dołączył do nich. Na niższych piętrach niektóre okna były już porozbijane. Gdzieniegdzie paliły się zasłony i obrazy. Wybrani uczniowie kierowali grupami walczących, wskazując drogę do najbliższych punktów ofensywnych. Na razie wróg nie przełamał barier ochronnych i nie wdarł się do zamku, więc należało wykorzystać tę przewagę i atakować go z dogodnych miejsc: wież, tarasów, ukrytych okien.
Czwórka przyjaciół została skierowana na Wieżę Astronomiczną i Harry pomyślał, że to ironia losu, że właśnie tam przyjdzie im teraz wspólnie walczyć. Po chwili ukryci między blankami zadawali wrogowi ciosy, ale ten nie pozostawał im dłużny. Śmierciożercy przede wszystkim usiłowali sforsować bariery ochronne zamku. Pomagały im stwory różnej maści, od olbrzymów po odrażające potwory, których nazw Harry nie znał, ale był pewny, że Hermiona mogłaby im zrobić na ich temat wykład. Wszystko to wyglądało jak batalistyczna scena z filmu, jakie czasem zdarzało oglądać się Dudleyowi i Harry aż się wzdrygnął. Czy mieli szansę z taką potęgą? Voldemorta na razie nigdzie nie było. Na pewno z bezpiecznej odległości obserwował rozwój sytuacji. Nie musiał brać udziału w samej bitwie. Od tego miał przecież swoich ludzi. On czekał tylko na jedno: swobodny dostęp do Harry'ego Pottera.
Po dwóch godzinach wymiany ognia przez korytarz przeleciała zielona wstęga dymu. Jej specyficzna aura nie pozostawiała wątpliwości, że jest magiczna.
— Alarm — wrzasnął Harry, usiłując przekrzyczeć hałas. Rozpoznał jeden z sygnałów, jakich uczyli się na szkoleniach.
— Szybko, na dół! — odkrzyknął Charlie, który stał niedaleko. — Pierwsze tajemne przejście zostało przełamane.
Pobiegli w ślad za chłopakiem, krztusząc się dymem ze wzniecającego się nieopodal pożaru.
— Aguamenti! — Ktoś z uczniów zatrzymał się, żeby go ugasić, reszta podążyła dalej wśród trzasku rozsypujących się w drobny mak szyb i wzmagających się krzyków.
Na dole faktycznie trafili w sam środek walki. Przejście, co prawda, właśnie zostało zabezpieczone przez aurorów, ale do zamku zdążyło dostać się paru śmierciożerców, z którymi teraz próbowano się rozprawić. Przybycie grupki, w której znajdowali się przyjaciele, przesądziło sprawę. Pierwszy wewnętrzny kryzys został zażegnany. Radość z sukcesu nie trwała jednak długo, bowiem po chwili rozległ się potężny huk, z sufitu zaczął sypać się pył tak, że przez moment nic nie widzieli, a gdy odzyskali widoczność, z przerażeniem zrozumieli, co się stało: grupa olbrzymów zrobiła wyłom w ścianie zamku. Z różdżek obecnych Zakonników wystrzeliły czerwone wstęgi, które pomknęły w różnych kierunkach. Harry wiedział, że to sygnały alarmowe, informujące, że wejście do Hogwartu zostało otwarte na dobre.
Dosłownie w mgnieniu oka w sali wejściowej rozgorzała prawdziwa bitwa. Klątwy i uroki śmigały nad głowami, ktoś śmiał się szaleńczo, ktoś inny krzyczał. Co chwilę coś gdzieś wybuchało, sypały się odłamki gruzu, tryskała krew. Bardzo szybko zjawiło się wsparcie z zaalarmowanych pozostałych części zamku i walka jeszcze wezbrała na intensywności. Było gorąco i duszno, brakowało powietrza. Harry walczył szaleńczo, ale jednak jakby mechanicznie. Poza atakowaniem i bronieniem się, co po pół roku nieustannych ćwiczeń było dla niego odruchem, usiłował cały czas kontrolować przyjaciół. Gdzie są, jak sobie radzą i czy nic im nie jest. Poza tym starał się zajmować pozycję, która dawałaby mu dobrą widoczność na salę. Czuł, że decydujący moment się zbliża i to sprawiało, że kropelki zimnego potu wystąpiły mu na czoło. Bariery chroniące Hogwart zostały przełamane, śmierciożercy dostali się do środka, walka wrzała. Idealny moment na wkroczenie... Kiedy to pomyślał, nagły ból eksplodował w jego głowie. W pierwszej chwili myślał, że ktoś trafił go jakimś zaklęciem, ale zaraz zrozumiał, że jest inaczej. Ron i Hermiona, widząc, że coś jest nie tak od razu zbliżyli się do niego i zaczęli go osłaniać. Harry nie zdążył się zastanowić, gdzie jest Draco, bo w jego głowie rozległ się znienawidzony, potworny głos i zrozumiał, że ból promieniuje od blizny.
— Tak, Harry Potterze, ja też nie mogę się doczekać naszego ponownego spotkania. Na dodatek ostatniego... Musisz się jednak zdobyć na jeszcze odrobinę cierpliwości. Chciałbym, żebyś mógł trochę nacieszyć oczy widokiem krwi przed śmiercią. Żebyś zobaczył, jak przez ciebie znów giną twoi znajomi, koledzy, przyjaciele...
— ZAMKNIJ SIĘ! — krzyknął Harry, potrząsając głową i usiłując zablokować umysł. Głos Voldemorta roześmiał mu się w głowie demonicznym, wstrętnym śmiechem.
— Wkrótce przybędę! — zapewnił i umilkł.
Tymczasem jednak sytuacja wyglądała wciąż identycznie. Ciżba ludzi walczących na śmierć i życie. Nigdzie nie było widać zbliżającego się Voldemorta. Harry zobaczył natomiast, jak Tonks walczy z Bellatrix i serce niemal mu stanęło. Już raz obserwował walkę Lestrange. Chciał pobiec w tamtą stronę, by choć tym razem wiedzieć, że zrobił cokolwiek, by zapobiec tragedii, ale ktoś szarpnął go za szatę.
— Lupin ją osłania. Poradzą sobie. — To był Draco. Z potarganymi włosami i czarnymi smugami brudu na mokrych policzkach, wyglądał bardziej zniewalająco niż zwykle i Harry pomyślał, że jest kompletnie chory, skoro właśnie teraz przychodzą mu do głowy takie myśli. I właśnie wtedy między Tonks a Bellatrix błysnęło zielone światło i Harry wyszarpnął się z uchwytu Draco. Tonks nie mogła zginąć! Nie z rąk Bellatrix, nie tak jak Syriusz!
— Za Syriusza, ty dziwko! — Harry z trudem w dzikim okrzyku nienawiści rozpoznał głos Nimphadory i w oszołomieniu zobaczył, jak morderczyni jego ojca chrzestnego pada martwa na posadzkę. Nigdy nie przypuszczał, że widok czyjeś śmierci może sprawić mu taką satysfakcję.
— Tutela! * Igni Corripi! Sectusempra! Potter, broń się do cholery! — wrzasnął mu do ucha Draco.
— Oni nie mogą mi nic zrobić, muszą czekać na niego! — odwrzasnął Harry.
— Najlepiej stań na środku z narysowaną na piersi tarczą strzelniczą — zakpił chłopak. — Gdyby nie moja tarcza, właśnie dostałbyś w głowę paskudnym zaklęciem!
Harry nie odpowiedział. Usiłował rozglądnąć się po sali. Walka trwała teraz już niemal wszędzie, choć jej epicentrum było z pewnością tutaj. Co innego jednak go zmartwiło.
— Widzisz gdzieś Rona i Hermionę? — zapytał z niepokojem. Przyjaciele zniknęli w walczącym tłumie. Na schodach zauważył wymiotującą Parkinson, nad którą pochylał się Zabini. Fred i George siali spustoszenie zsynchronizowanymi zaklęciami, tuż obok toczyło się mnóstwo pojedynków. Ktoś krzyczał, jak opętany. Niektórzy uciekali, jeszcze inni właśnie wbiegali w sam środek akcji. Z boku sali Harry zobaczył panią Pomfrey, która pod ostrym ostrzałem ze swojej różdżki usiłowała odciągnąć na bok jakąś ranną dziewczynę, miał wrażenie, że Susan Bones. Gdzie byli jego przyjaciele? Czy nic się im nie stało?
— Musimy ich znaleźć — zadecydował Ślizgon i zaczął się rozglądać. — Chyba ich widzę, są w bocznym korytarzu.
Zaczęli się przemieszczać we wskazanym przez Draco kierunku. Właśnie dobiegali do korytarza, kiedy nad nimi rozległ się głuchy łoskot i wielki głaz, będący prawdopodobnie fragmentem pękającego sufitu, spadł między nich, oddzielając chłopców od siebie. Droga do korytarza została odcięta i Harry został sam, bowiem Ślizgon znalazł się po drugiej stronie.
— Draco! — krzyknął.
— Schody! — usłyszał przytłumioną odpowiedź. — Biegnij na schody, z nich się tu dostaniesz!
Harry w tym momencie zauważył, że stoi u stóp schodów. Zaczął wbiegać po kilka stopni i jego oczom ukazał się dolny korytarz. Scenę, która się na nim rozgrywała, Harry zobaczył w zwolnionym tempie.
Hermiona pochylała się nad Seamusem, który leżał, prawdopodobnie nieprzytomny. Delikatnie poruszała różdżką, usiłując mu pomóc. Wtedy dokładnie za jej plecami otworzyły się drzwi jakiejś klasy.
— Suffocare!** — z głębi ktoś krzyknął i w kierunku dziewczyny pomknęła smuga fioletowego światła.
Ron pierwszy zrozumiał, co się dzieje i wyraz determinacji na jego twarzy świadczył, że właśnie decyduje się oddać życie za swoją dziewczynę, i pewnie by to zrobił, gdyby ktoś mu nie przeszkodził.
— Weasley, teraz! — wrzasnął Draco i Ron w mgnieniu oka uniósł swoją różdżkę, uświadamiając sobie, co mogą zrobić.
— SCUTI ABOLEO! — wypowiedzieli równocześnie, celując w Hermionę, która znajdowała się pomiędzy nimi. Złoto-srebrna poświata otoczyła dziewczynę na ułamek sekundy przed dotarciem fioletowej wstęgi klątwy, a Harry zrozumiał wiele rzeczy na raz. Że napastnik wybrał najłatwiejszy cel, korzystając z elementu zaskoczenia i że zaraz zaatakuje ponownie. Że osłabieni wyczarowaniem Tarczy chłopcy, nie będą w stanie się obronić. A także to, że wróg znajdujący się wewnątrz klasy nie ma pojęcia, że w tej rozgrywce jest nie czterech, a pięciu graczy. To była jedyna szansa ich wszystkich. Harry wytężył wzrok i dojrzał sylwetkę mężczyzny, który ponownie unosił różdżkę. Tym razem w kierunku Draco. Poczuł nienawiść. Czystą, niemal rozrywającą serce nienawiść, że ktoś próbuje odebrać mu jedyne dobro, jakie spotkało go na tym świecie: przyjaciół. Bez najmniejszego wahania wycelował różdżkę:
— Avada Kedavra! — krzyknął i dopiero po chwili dotarło do niego, że zabił człowieka. Bo, że tamten nie żył, nie mogło być wątpliwości, jego ciało upadło głucho na posadzkę korytarza. Poczuł chłód w sercu i niejasną świadomość, że odtąd wszystko będzie wyglądać inaczej, ale nie żałował. Jeśli byłoby trzeba, zrobiłby to jeszcze raz.
— Scalae*** — zawołała Hermiona, otrząsnąwszy się z szoku i celując w barierkę. — Schodź do nas, Harry! Nie możemy już się więcej rozdzielić.
Kiedy Harry stanął obok nich, nikt nie skomentował tego, co się wydarzyło. Spojrzeli tylko na siebie, widząc wzajemnie w swoich oczach odbijającą się determinację. Mieli przed sobą zadanie i musieli go wykonać za wszelką cenę. Nikt nie mógł im przeszkodzić.
Seamus odzyskał przytomność i nawet stanął o własnych siłach.
— Zbierajmy się stąd. Ten ślepy zaułek jest fantastyczną pułapką. Musimy wrócić na otwartą przestrzeń — powiedział Draco.
— Dasz radę iść? — zapytała Hermiona Seamusa. Skinął jej głową.
— Dziękuję.
— Nie ma za co — odparła.
— Ktoś ma jakiś pomysł, którędy możemy iść? — odezwał się Harry. — Wspinanie się po tej drabince chyba nie jest zbyt dobrym pomysłem. Będziemy łatwym celem.
— Chyba tędy. — Ron wskazał na odnogę korytarza.
Korytarz wyprowadził ich na nowopowstały dziedziniec, bowiem, jak się okazało, ta część zamku przestała już istnieć. Ich oczom ukazały się walczące grupy ludzi, ale Harry'ego sparaliżował inny widok. Ogromny wąż sunął jego środkiem. Jakiś mężczyzna upadł, ukąszony w ramię, ktoś usiłował celować ogniem, ktoś inny jakąś klątwą. Nic nie skutkowało. Harry wiedział, że musi coś zrobić. Zostawił sobie jeden z dwóch kłów, mógł zabić Nagini. Zanim jednak zdążył zdecydować, jak powinien zaatakować węża, z tłumu wyłoniła się Luna i bez wahania rzuciła zaklęcie:
— Serpentium Domator!**** — Nagini znieruchomiała, wpatrując się poddańczo w dziewczynę. — Neville, teraz! — zawołała Luna i Gryfon, którego wcześniej Harry nie zauważył, jednym sprawnym ruchem wbił kieł w korpus olbrzymiego węża. Rozbłysło zielone światło i Harry zrozumiał, że nadszedł jego czas. Nie musiał zrobić choćby kroku, ani się rozglądnąć, by wiedzieć, że Voldemort nadchodzi. Ból głowy był niemal oślepiający.
— Przygotujcie się! — zdążył jedynie ostrzec przyjaciół i mocno ścisnąć różdżkę, wycelowaną w samego siebie i wszyscy usłyszeli syczący, mroczny głos:
— Oto i jest: Harry Potter, Chłopiec, Który W Końcu Umrze.
Harry'emu zaczęło się wydawać, że dziedziniec jest całkowicie pusty. Że nie ma na nim nikogo, prócz niego i Voldemorta. Widział jego czerwone oczy, utkwione w jego własnych. Spojrzenie, które sprawiało przenikliwy ból. Odczuwał jego pewność zwycięstwa i satysfakcję. Czuł też swój własny strach i niepewność. A wszystko to zdawało się trwać całą wieczność, jakby ta scena miała się nigdy nie skończyć. On i Voldemort na dziedzińcu jedynego domu, jaki obaj kiedykolwiek mieli. W gruzach i potokach krwi. I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje.
Tom Marvolo Riddle zaśmiał się krótko i strasznie, po czym błyskawicznym ruchem uniósł różdżkę i wypuścił z niej zielone, śmiercionośne światło.
— AUXILIARI VIS! — krzyknęli równocześnie Harry, Ron, Hermiona i Draco.
Harry znalazł się wewnątrz srebrzystej sfery i zaczęło się z nim dziać coś bardzo dziwnego. Zobaczył swoich rodziców i Syriusza. W jednej chwili wydawało mu się, że łapie znicza, a w drugiej Draco przyciągał go do pocałunku. I w tym właśnie momencie ręka, którą trzymał różdżkę zadrżała, a on poczuł coś jakby wstrząs. Czytając wszystkie czarnomagiczne księgi nie dowiedzieli się, co dzieje się z czarodziejem podczas utrzymywania mocy dolorykatora, którego używa. Teraz już wiedział, ale to było mało istotne. Może nawet nie była to kwestia efektów ubocznych, a po prostu klatki z filmu jego życia przelatywały mu przed oczami na chwilę przed śmiercią. Podobno tak się dzieje... Czuł że słabnie z sekundy na sekundę, a o ile nie stracił poczucia czasu, wiedział, że jeszcze za wcześnie, żeby przerwać zaklęcie. Przez srebrzystą sferę nic nie widział. Dopiero po chwili zobaczył twarze swoich przyjaciół i zrozumiał, że oni też już nie dają rady. Z ust Rona ciekła strużka krwi, Hermiona sprawiała wrażenie, że zaraz zemdleje, tylko Draco zdawał się mieć siłę.
Harry drżał na całym ciele. Czy to naprawdę było takie ważne, żeby przeżył? Jeśli tylko zadanie wypełnione, mógłby wreszcie odpocząć... I wtedy zaczęło mu się wydawać, że ktoś go woła. Czyj to był głos? Rona? Hermiony? Taty? Mamy? Może Draco? Draco... Och, gdyby to, co zdarzyło się ostatniej nocy było prawdą, mógłby znaleźć jeszcze trochę siły. Jeszcze na tych kilka sekund. Po prostu nie waż się zginąć, rozumiesz?! Gdyby Draco go kochał... Ale przecież Luna i Neville pokonali Nagini. Zatem nie liczyła się żadna, głupia miłość. Chodziło o szczęście, spryt, może przeznaczenie. Mam go oszukać?! Draco go nie kochał. Nie miał po co żyć.
Ręka z różdżką opadła bezwładnie i świat spowiła nieprzenikniona ciemność.





* Tutela — łac. ochrona;
**Suffocare — łac. udusić;
***Scalae — łac. drabina;
****Serpentium Domator — łac. zaklinacz węży;  

Duma i uprzedzenieWhere stories live. Discover now