Listy

652 65 4
                                    

  Pani Pince miała bardzo sceptyczną minę, kiedy zobaczyła ich z listem polecającym w ręku.
— I po co wam te książki? — zapytała.
— Już pani mówiłam — powtórzyła cierpliwie Hermiona. — Piszę pracę.
— Na jaki temat? — Pani Pince była nieustępliwa.
— Czy to ważne? Mamy przecież zgodę profesor McGonagall — zauważył Harry.
— Po pierwsze, tylko panna Granger ma tę zgodę. — Spojrzała na nich wymownie. — A po drugie, list nie jest pisany przez panią dyrektor.
— Ale to na pewno jej podpis — nie dawała za wygraną Hermiona.
— Owszem. Ale tylko podpis.
Tak ich to zaskoczyło, że dali się wyprosić z biblioteki.
— To naprawdę nie jest pismo McGonagall? — Ron przyglądał się listowi z komiczną miną.
— Pokaż. — Harry wyciągnął rękę.
Przyjaciel podał mu pergamin. Charakter pisma wydawał się znajomy. Jeśli nie należał do McGonagall...
— Wiem, kto napisał ten list — oświadczył.
Przyjaciele spojrzeli na niego z zaskoczeniem.
— Wiesz?! — zapytali równocześnie.
— Dumbledore.
— Co?! — zawołał Ron. — To dlaczego to nie on go podpisał?
— Aby pozwolenie było prawomocne, musi być podpisane przez osobę, która żyje. — Hermiona wyglądała jakby doznała olśnienia. — Wracam tam — rzuciła i już jej nie było.
Pojawiła się dopiero po piętnastu minutach.
— No i? — zapytał niecierpliwie Harry.
— Na razie nic. Ale pani Pince przyznała, choć opornie, że rzeczywiście jest to pismo Dumbledore'a.
— To bez sensu — mruknął Ron.
— Dlaczego? To ma sens. Przygotowywał dla nas wskazówki — odezwał się Harry.
— Ale po co musiał ukrywać je w książkach?
— Na to pytanie odpowiem ci, jak je przeczytam — odparła Hermiona z błyszczącymi oczami.
— Masz je ze sobą?
Dziewczyna przecząco pokręciła głową.
— Można korzystać z nich tylko w bibliotece. To specjalnie strzeżone pozycje, dotyczące czarnej magii. Dlatego pani Pince okazywała taką niechęć.
— Więc co zrobimy? — zmartwił się Ron.
— Myślę, że nikogo nie zdziwi, jeśli będę trochę więcej czasu spędzać w bibliotece. W końcu to siódma klasa i czekają nas Owutemy. Á propos, nie sądźcie, że cokolwiek jest w stanie sprawić, że wam odpuszczę!
Harry i Ron przewrócili oczami.


Pierwsze zajęcia z Abeldornem okazały się całkiem znośne. Zachowywał się nieprzyjemnie i wyraźnie faworyzował Ślizgonów, ale Harry spodziewał się, że będzie gorzej. Ślizgoni byli zadowoleni, czemu trudno było się dziwić. Gryfoni właściwie też nie narzekali, ponieważ po Snape'ie nikt nie mógł ich specjalnie przerazić. Tylko dwie osoby siedziały z niewyraźnymi minami i niemrawo wykonywały polecenia.
— Harry, przecież zwykle jesteś szybszy ode mnie! — upomniał go Neville.
— Przepraszam. Zamyśliłem się.
Neville ponownie wycelował różdżkę i Harry przygotował się do obrony, ale w ostatnim momencie rozproszył go szept.
— Pst, Potter — ktoś go zawołał. Chyba Malfoy. Nie zdążył sprawdzić. Upadł w skutek siły uderzenia zaklęcia Neville'a.
— Harry, nic ci nie jest? — zapytał z nieszczęśliwą miną chłopak.
— W porządku. — Wstał i otrzepał szatę. — Chyba dużo ćwiczyłeś przez wakacje, Nev.
Gryfon zaczerwienił się.
— Tylko trochę. Babcia nalegała.
— Dać się pokonać przez Longbottoma, Potter — gwizdnął pogardliwie Malfoy.
— Zamknij się, kretynie!
Ślizgon zrobił ironiczną minę i wyciągnął rękę, jakby chciał go popchnąć, ale w ostatniej chwili Harry zauważył, że trzyma coś w dłoni i właśnie mu to podaje. Szybko wyciągnął rękę po zwitek pergaminu.
— Harry? — w tym samym momencie zawołał go Ron. Jego głos miał ledwo wyczuwalną histeryczną nutkę.
— Tak?
Nie zdążył jednak dowiedzieć się, o co chodzi przyjacielowi, ponieważ Abeldorn odwrócił się do nich z wściekłą miną.
— Czy na zajęciach profesora Snape'a też zachowywaliście się tak głośno?
— Profesora — parsknął pod nosem Ron.
Hermiona szturchnęła go w bok.
— Nie, panie profesorze — odpowiedziała grzecznie.
— Więc radzę również teraz zachowywać ciszę. Potrafię być równie nieprzyjemny.
Harry wymienił spojrzenia z Malfoyem, po czym rozwinął zwitek pergaminu, który tamten mu podał.
McGonagall zwariowała.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Świat zwariował. Malfoy pisze do niego liściki! Nie mógł odmówić sobie przyjemności odpisania.
Ale będzie jazda... — Rzucił kulką papieru prosto w głowę blondyna.
— Ał! — Ślizgon oczywiście musiał zwrócić na siebie uwagę.
Harry przewrócił oczami. Cały Malfoy.
— Panie Malfoy, czy pan Potter panu przeszkadza? — zapytał przesadnie uprzejmym tonem Abeldorn.
— Tym razem wyjątkowo nie, panie profesorze — odpowiedział blondyn, rozwijając liścik i robiąc komiczną minę.
— Radzę wam obu zapamiętać, że to już nie kurs i obowiązują was inne zasady. A żeby się wam to wbiło do głowy: minus pięć punktów dla Gryffindoru.
— Za co?! — zawołał oburzony Seamus.
— Za przeszkadzanie w lekcji, panie Finningan. Pan też chce się przysłużyć?
— Niektóre zasady nigdy się nie zmieniają — mruknął Ron, wykrzywiając się do Hermiony, która jak zwykle strofowała go na migi.
Harry uśmiechnął się do siebie. Właściwie nie wiedział dlaczego, ale wcale nie był zły. Punkty. Kogo obchodziły jakieś głupie punkty?!


— Mnie. Mnie obchodzą punkty! — krzyczał Ron chwilę później.
— Ron, uspokój się — porosiła Hermiona. — Prawda jest taka, że mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
— Jak przyjaźnienie się ze Ślizgonami?!
— Nie zaczynaj znowu — westchnął Harry.
— Ja wcale nie zaczynam. To ty wymieniałeś się liścikami z tym śmierciożercą!
— Posłuchaj, przecież nie robię ci tego na złość, prawda? — odpowiedział, rozumiejąc, że musi w końcu jakoś przekonać Rona, iż ciągłe kłótnie są bezsensowne. Przecież wcale nie chciał denerwować przyjaciela. Coś po prostu ciągnęło go do Malfoya. Czuł, że będzie mu potrzebny.
— A my się o ciebie martwimy — odpowiedział pojednawczo rudzielec.
— Mnie do tego nie wciągaj — oświadczyła Hermiona, zajmując miejsce w sali, w której mieli odbyć kolejne zajęcia, i wyjmując zeszyt.
— Też się martwisz, nie udawaj — zwrócił się do niej chłopak.
— Dobrze, Ron, skoro uważasz, że to najlepsze miejsce na rozmowę. — Popatrzyła na niego wściekle, po czym odwróciła się do Harry'ego — Tak, ja też się martwię, Harry. Nie wiem, czy to czas na zawieranie przyjaźni w Slytherinie.
— Przecież sama mówiłaś, że powinniśmy posłuchać Tiary, że nie wszyscy...
— Mówiłam — przerwała mu. — Ale może nie ty powinieneś to robić. Chodzisz tam, zaprzyjaźniasz się z Malfoyem... Czy nie uważasz, że to zbyt ryzykowne dla ciebie?
Zaprzyjaźniasz się... Właściwie dotąd nie myślał o tym wszystkim w takich kategoriach. Zaprzyjaźniasz się...
— Harry? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
— Co? A tak, słucham. Nie martwcie się, naprawdę. Malfoy jest w porządku. Wiem, jak to brzmi, ale naprawdę to prawda. Rozmawiałem z Dumbledore'em, pytałem o niego...
— Dumbledore. Już raz się pomylił — zauważył Ron.
— Nie wiem. Może niekoniecznie?
— Co masz na myśli? — zapytała Hermiona, marszcząc brwi.
Wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Jeszcze nie wiem. W każdym razie, dyrektor kazał szukać mi czegoś właśnie tutaj. I powiedział, że nie chodzi o horkruksy. Myślę, że chciał, żebym... Och, po prostu nie przejmujcie się tym aż tak bardzo.
— Łatwo powiedzieć — mruknął Ron.
Harry klepnął go w plecy.
— Wiem, że chcecie dobrze. Obiecuję, że będę ostrożny.
— Tak. Jakbyś wiedział, co to w ogóle znaczy — prychnęła Hermiona.
Zdążył się już tylko wykrzywić w odpowiedzi, bo do sali weszli Lupin i Tonks. Szli zdecydowanym krokiem, który Harry'emu skojarzył się z wojskowym marszem i mieli poważne miny. W niczym nie przypominali tych ludzi, którymi byli, kiedy Harry widywał ich prywatnie. Tonks nie miała, charakterystycznych dla siebie, potarganych, malinowych włosów, ale zwykłego kucyka w kolorze ciemnego blondu i czarne szaty. Jak na siebie, wyglądała nietypowo. I profesjonalnie. Lupin miał identyczne strój jak ona. Oboje sprawiali wrażenie pewnych siebie i kompetentnych.
Klasa zamarła. Być może gdyby znajdowali się tu Ślizgoni, padłaby jakaś nieprzyjemna uwaga, ale na szczęście te zajęcia Gryfoni mieli z Krukonami.
— Dzień dobry — zaczął Lupin. — Mnie większość zapewne pamięta. Uczyłem was na trzecim roku obrony przed czarną magią. Dla przypomnienia, nazywam się Remus Lupin. To profesor Tonks.
Ron z wysiłkiem stłumił chichot. Hermiona kopnęła go pod ławką w kostkę. Ale Harry'emu też było wesoło. Profesor Tonks, a to ci dopiero!
— Poprowadzimy razem zajęcia z praktycznej obrony. Będzie to coś w rodzaju magicznych pojedynków.
— Żadnej teorii, dużo nowych uroków i zaklęć obronnych — uzupełniła Tonks. — W późniejszym czasie przećwiczymy sobie walkę w pododdziałach i dowodzenie nimi, schemat postępowania w sytuacjach alarmowych i elementy strategii.
Harry naprawdę był pod wrażeniem, chociaż nigdy nie wątpił w kompetencje przyjaciół. Prawda bowiem wyglądała tak, że od pierwszego roku brakowało im właśnie takich zajęć. W ciągu pięciu minut wszystkie zeszyty zostały pochowane, a ławki i krzesła ustawione pod ścianami.
— Na początek podzielcie się na dwie równe grupy — zarządził Lupin.
— I niech nie będzie to podział na domy — zastrzegła Tonks.
Polecenie zostało wykonane bardzo sprawnie. Harry dawno już nie widział takiego ożywienia na twarzach kolegów.
Do grupki, w której się znajdował, podeszła Nimphadora i przyciszonym głosem zaczęła udzielać im instrukcji.
— W waszej grupie znajdzie się jedna osoba, która dla was wszystkich będzie najważniejsza.
Wszyscy odruchowo spojrzeli na Harry'ego.
— Nie, nie Harry.
Spojrzał na Tonks z wdzięcznością.
— Założy na ramię czerwoną opaskę. Dla was jako grupy, bo musicie pamiętać, że stanowicie zespół, najważniejsze to uchronienie właśnie tej osoby. Ron, włożysz?
— Ja? — zdziwił się chłopak, ale Harry zauważył błysk zadowolenia w jego oczach.
— Wasi przeciwnicy wiedzą, kto stanowi ich cel. Wasze zadanie zaś to obronienie się przed ich atakami i zapewnienie bezpieczeństwa Ronowi. Czy to jasne?
Skinęli głowami.
— Akcja będzie uznana za zakończoną, gdy skutecznie unieszkodliwicie przynajmniej trzy czwarte drużyny przeciwnej lub gdy przeciwnikom uda się wyeliminować Rona. Na początek nie uczymy was niczego nowego. Musimy zorientować się, co kto z was umie. Po tej próbie zajmiemy się szkoleniem tych umiejętności, które już posiadacie i nabywaniem nowych. A teraz do dzieła!
Po dwóch godzinach intensywnych ćwiczeń wyszli z sali PO ociekający potem i prawie skrajnie wyczerpani.
— Jeśli zaraz czegoś nie zjem, umrę z wycieńczenia — jęknął Ron.
— Mnie wystarczy, jeśli ktoś da mi coś do picia — sapnął Harry.
— Chodźcie, marudy, zaraz będzie obiad — zauważyła Hermiona. Też wyglądała na zmęczoną. Włosy miała w kompletnym nieładzie.
— Czujecie? To chyba zapach pieczonego kurczaka? — Ron natychmiast się ożywił.
— Nie, tak pachną smażone kumlumy — odpowiedział dziewczęcy głos za nimi.
— Kumlumy? A co to takiego? — zdziwił się Neville.
— Nieważne. — Ron miał zdeterminowaną minę. — Zjem cokolwiek.
— Kumlumy to latające ryby o złoto-szmaragdowych łuskach — wyjaśniła Luna.
— Nigdy o nich nie słyszałem — zauważył Neville.
— Niemożliwe! — zawołała z przejęciem dziewczyna. — Poszukam ci wakacyjne wydanie „Żonglera". Wydaje mi się, że tata o nich pisał.
— W takim razie mam nadzieję, że to jednak kurczaki. Kumlumami mogę się nie najeść — mruknął pod nosem Ron.
— Przed chwilą mówiłeś, że zjesz cokolwiek — przypomniała mu Hermiona.
— Jeśli te kumlumy są tak prawdziwe, jak chrapaki krętorogie, to obawiam się, że talerze mogą się wydać nieco puste.
— Nie bądź złośliwy!
— Czy ja jestem złośliwy? Harry, no powiedz!
Harry wyszczerzył się do przyjaciół, odmawiając zajęcia stanowiska w kłótni.
— Jestem po prostu głodny, Miona.
— Oczywiście. To da się zauważyć.


Wychodząc z Wielkiej Sali, Harry spotkał się z Malfoyem.
— To jakiś absurd. Zwariuję z tym człowiekiem, który panoszy się u nas jak kogut w kurniku — mruknął Ślizgon.
— Też go nie lubię — przyznał Harry.
— Ja go nie zno-szę. I on o tym wie. Na dodatek musi być naszym opiekunem. I jeszcze ta cała akcja z dolorykatorem na kursie. Masakra. Już mi powiedział, że jestem na cenzurowanym.
— To podejrzany facet. Dziwi mnie, że McGonagall ma do niego zaufanie. Rozmawiałeś z nią?
— I co miałem jej powiedzieć? Że nie lubię swojego nowego wychowawcy?
— Musiała mieć swoje powody — stwierdził Harry.
— Mam nadzieję, że naprawdę dobre — odparł Malfoy kwaśno.
— Ekhm — ktoś kaszlnął za ich plecami.
— Czego chcesz, Weasley? Pożyczyć parę knutów na poobiednie piwko?
— Malfoy! — zawołał ostrzegawczo Harry.
Ślizgon jednak ani trochę się nie przejął i dokonał teatralnego przeglądu swoich kieszeni.
— Nie mam drobnych, przykro mi — odpowiedział niewinnym tonem.
Ron rzucił się na niego z pięściami, ale chłopak zdążył odskoczyć, a w tym czasie Harry złapał przyjaciela za szaty.
— Widzisz?! — wrzasnął rudzielec, uwalniając się z uchwytu przyjaciela — Widzisz, z kim ty się zadajesz?! Ani trochę się nie zmienił!
Malfoy uśmiechał się bezczelnie z bezpiecznej odległości.
— Nie zmieniłem się ani o jotę, Weasley. I mam nadzieję, że mi to nie grozi. Arystokratyczne pochodzenie zapewnia stalowy charakter. — To powiedziawszy, odwrócił się i ruszył korytarzem w stronę schodów.
Harry chciał coś powiedzieć, ale czerwony jak burak Ron odwrócił się do niego z wściekłą miną.
— Nic nie mów — zastrzegł przyjaciel i dołączył do właśnie wychodzących z Wielkiej Sali Deana i Seamusa.


Zgodnie z zapowiedzią, Hermiona przesiadywała w bibliotece, ale na razie nie chciała podzielić się efektami swojej pracy. Mówiła, że potrzebuje szerszego spojrzenia na sprawę. Pierwszy tydzień minął im więc bez sensacji, nie licząc wiadomości, że Hagrid wyjechał na jakąś misję dla Zakonu i pewnie długo go nie zobaczą.
Oswoili się z nowymi nauczycielami, Gryfoni świętowali objęcie przez Lupina stanowiska opiekuna ich domu, wszystko zaczęło się toczyć swoim trybem. Uczniowie z niecierpliwością oczekiwali kolejnych zajęć PO, które jednogłośnie awansowały na hit sezonu. Może niesłusznie McGonagall obawiała się, że nie zostaną przyjęte z entuzjazmem? Każdy chciał umieć się bronić. Każdy chciał przetrwać.
Przed następnymi Harry zjawił się z przyjaciółmi wcześniej. Chcieli chwilę porozmawiać z Tonks i Lupinem, zapytać o wieści. Kiedy jednak zbliżyli się do klasy, w której zazwyczaj ćwiczyli, usłyszeli podniesione głosy.
— Dora, proszę cię, nie idź. Masz teraz zajęcia... — mówił Lupin.
— Doskonale poradzisz sobie beze mnie. To tylko dzieciaki.
Nie chcieli podsłuchiwać, ale Zakonnicy mówili głośno.
— Ja pójdę.
— To mnie Szalonooki wybrał. Nie zechce iść z tobą. Dobrze o tym wiesz.
— A ja nie chcę, żebyś tam szła. To bez sensu. Nie musisz tego robić. Nic nie musisz udowadniać!
— Nic nie udowadniam. Rem, zrozum, nie możesz traktować mnie jak małej dziewczynki!
— Martwię się o ciebie.
— Niepotrzebnie. — Tonks była wyraźnie zła.
— Nie zgadzam się, żebyś szła.
— Nie masz prawa nic mi zabraniać. Nie jesteś ani moim ojcem ani mężem.
— Dziękuję, że mi przypomniałaś — warknął Lupin.
— To jest wojna, a ja dostałam rozkaz. Idę z Moodym. Musimy to znaleźć.
— Lepiej stąd chodźmy, zanim nakryją nas na podsłuchiwaniu — zasugerowała szeptem Hermiona.
Cicho odeszli spod drzwi klasy.
— Jak myślicie, czego mogą szukać? — zapytała Hermiona, kiedy usiedli na kamiennej ławce w bezpiecznej odległości.
— Pewnie horkruksów — mruknął Harry.
— Mówisz poważnie? — zainteresował się Ron.
— Przecież mówiłem wam to, co powiedziała McGonagall. To teraz jedno z głównych zdań Zakonu.
— Myślałem, że ty masz się tym zająć.
— Ja też — odpowiedział zgryźliwym tonem.
— Nie bądźcie śmieszni. To chyba dobrze, że Zakon nam pomoże, prawda? Poza tym to potwierdza, że Dumbledore naprawdę tak właśnie to zaplanował.
Harry spojrzał uważnie na dziewczynę, ale już odwróciła głowę i nie mógł spróbować odgadnąć, o czym myśli. Nigdy nie zwierzył się przyjaciołom ze swoich podejrzeń wobec McGonagall, ale najwyraźniej również Hermiona brała każdą ewentualność pod uwagę.
Parę minut później Tonks szybkim krokiem opuściła klasę, a chwilę potem Lupin zawołał klasę do środka. Wydawał się spokojny i opanowany. Gdyby nie to, że byli świadkami kłótni, Harry nie poznałby, że jest czymś zdenerwowany. Poprowadził zajęcia tak jak ostatnio, krótko wyjaśniając nieobecność aurorki. Nikt zresztą zbytnio nie zainteresował się sprawami służbowymi profesor Tonks. Tylko trójka przyjaciół wymieniła znaczące spojrzenia.


Harry dopiero rano zauważył, że coś chyba jest nie tak. Lupin nie pojawił się na śniadaniu. Nigdzie nie zauważył też McGonagall. Flitwick zdawał się bardzo podenerwowany. Tylko Abeldorn ze spokojem przeżuwał tosta.
— Nie ma Remusa — zauważyła Hermiona.
— Wiem — odpowiedział ponuro Harry.
— Na pewno godzą się z Tonks w kwaterach prywatnych — stwierdził Ron.
— Mam złe przeczucia. — Dziewczyna robiła się coraz bardziej zaniepokojona.
— Ja też — przyznał Harry.
— Dajcie spokój, lepiej skosztujcie owsianki, jest pyszna.
— Ron! — zawołali oburzeni.
— No co? — naburmuszył się chłopak. — Musicie od rana uprawiać czarnowidztwo? Wiecie, jak to źle wpływa na trawienie?
— Idziemy do McGonagall? — zaproponowała dziewczyna.
Harry skinął głową.
— Co? Teraz?! — zawołał przerażony Ron. — Dajcie mi chociaż zjeść kawałek ciasta!
— Możesz zostać — poinformowała go sucho Hermiona.
— Jasne. A potem nie będziesz się do mnie odzywać do kolacji.
— Jeśli zajmiesz się jedzeniem, na pewno czas szybko ci zleci — podpowiedziała uprzejmie.
— Nigdy nie leci mi szybko, gdy się na mnie złościsz — odpowiedział chłopak, czerwieniąc się.
Harry uśmiechnął się do siebie. Przyjaciele tak bardzo przypominali mu państwa Weasleyów. Ciekawe czy zdawali sobie z tego sprawę?
— Idziemy? — zapytał jednak tylko. Chciał już mieć za sobą złe wieści. Czuł, że właśnie takie na nich czekają.
Kiedy tylko zbliżyli się do gabinetu, drzwi się otworzyły, jakby właśnie na nich oczekiwano. I chyba w istocie tak właśnie było.
— Dobrze, że jesteś, Harry. Właśnie miałam po ciebie posłać. Obawiam się jednak, że przyjaciele powinni poczekać na ciebie w wieży. Panno Granger?
— Oczywiście, pani profesor — odpowiedziała dziewczyna i pociągnęła Rona za sobą.
Wzrok Harry'ego momentalnie skierował się na Remusa. Siedział pochylony w fotelu, z głową wspartą na dłoniach. Złe przeczucia ścisnęły Harry'ego za serce.
— Co z Tonks?! — zapytał, nie mogąc znieść niepewności.
— Usiądź, Harry. — McGonagall wskazała nowo wyczarowane krzesło.
Niepokój jednak nie pozwolił mu go zająć.
— Jeszcze nie wróciła? — zapytał, starając się ukryć panikę. Jeśli coś stało się Tonks, to będzie jego wina. To on miał szukać horkruksów.
— Skąd wiesz, że wyjeżdżała? — zainteresowała się McGonagall.
Remus natychmiast wbił w niego spojrzenie.
— Miałeś wizję? — zapytał.
Harry bezsilnie opadł na krzesło i pokręcił głową, nie mając odwagi odezwać się bodaj słowem. Wiedział, że wizja oznaczała w tym momencie informacje. Mogła przynieść najgorsze, ale też rozwiać niewiedzę i niepewność. Dać nadzieję. Ale on przecież nie miał wizji. Podsłuchał tylko fragment kłótni...
— Tonks nie przyszła na ostatnie zajęcia... A dziś, kiedy nie zjawiłeś się na śniadaniu, zaczęliśmy się martwić...
— Rozumiem — odparł słabo Remus, a głowa znów opadła mu na dłonie. Był załamany.
— Znaleźliśmy tylko Moody'ego — dodała dyrektorka. — Na razie jednak nie odzyskał przytomności. Jego stan nie jest najlepszy, ale mamy nadzieję, że wkrótce się obudzi i pomoże nam w odnalezieniu Nimphadory.
— A ktoś jej teraz szuka? — wykrztusił Harry.
— Cały czas szukamy na zmiany, ale przydałyby się jakieś wskazówki.
— Mogę coś zrobić?
— Przede wszystkim pod żadnym pozorem nie opuszczaj zamku, Harry. Nie potrzebujemy teraz dodatkowych komplikacji. Wszystkie siły powinniśmy skupić na poszukiwaniach. Jeśli chodzi zaś o Moody'ego, to ze szpitala św. Munga zostali sprowadzeni najlepsi magomedycy.
— Mogę w takim razie odejść, pani profesor? — Czuł palącą potrzebę porozmawiania z przyjaciółmi.
— Nie. Chciałam ci jeszcze coś pokazać. Dostałam to dzisiejszą pocztą. Pewnie cię zainteresuje. — McGonagall podała mu dwa arkusze pergaminu.
Powoli wziął je do ręki.


Ministerstwo Magii
Departament do spraw śmierciożerców

Status: Raport z przesłuchań
Prowadzący śledztwo: Abreu Lontron
Przesłuchiwana: Sonia Klay
Podejrzana o: działanie na rzecz Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, szpiegostwo, pomoc śmierciożercom we wtargnięciu na teren Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart i współudział w morderstwie Tima Rodena (24 sierpnia 1997).

Oskarżona: Sonia Klay, urodzona w Londynie, lat 19.

Rodzice: Anna i Robert Klay, aurorzy w latach 1975-1981 pracujący dla Ministerstwa. Zamordowani w jednej z akcji przeciwko śmierciożercom.

Dalsza rodzina: brak danych.

S.K została włączona do szkolenia aurorskiego w ramach Programu Ochrony obejmującego najbardziej zagrożonych czarodziejów. Od dnia 31 lipca b.r. znajdowała się na terenie Szkoły Magii i czarodziejstwa Hogwart.
Po przedstawieniu jej wszystkich zarzutów, S.K. przyznaje się do współpracy ze śmierciożercami i dostarczania im regularnych informacji, mających na celu ujęcie Harry'ego Pottera.
Neguje przynależność do grupy śmierciożerców. Utrzymuje, że mężczyzna nazwiskiem Nott skontaktował się z nią 25 lipca b.r. i pokazał nieznane jej dotąd zdjęcia rodziców. Zapewnił, że oboje wciąż żyją i będzie mogła się z nimi skontaktować, jeśli zrobi coś dla Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. (W materiale dowodowym rzeczone zdjęcia, laboratorium magiczne wykazało użycie Zaklęcia Fotomontażu).
Nie przyznaje się do morderstwa Tima Rodena. (Kserokopia akt sprawy Rodena w załączniku; zmarł w skutek utraty zbyt dużej ilości krwi, rany zadano niezarejestrowanymi zaklęciami, żadne z nich nie pochodziło z różdżki S.K.). Podejrzana utrzymuje, że nigdy nie uczestniczyła w oficjalnym spotkaniu śmierciożerców. Notta oraz dwóch innych mężczyzn widziała tylko dwa razy (dokładne rysopisy w załączniku, według S.K obaj posiadali Mroczny Znak na przedramionach), a poza tym miała z nimi kontakt głównie listowny.
Podejrzana nie ma Mrocznego Znaku. Jest w logicznym kontakcie i wykazuje skruchę oraz chęć współpracy. Stan emocjonalny chwiejny, obecnie skłaniający się w stronę depresji.
Wskazane rozpatrzenie okoliczności łagodzących.


Harry skończył czytać, ale wciąż wpatrywał się w rzędy równych liter. A więc Sonia myślała, że dzięki temu będzie mogła zobaczyć swoich rodziców. Czy on też byłby skłonny skazać na śmierć kogokolwiek, jeśli tylko...
— Jeszcze drugi, Harry — odezwała się łagodnym głosem McGonagall.
— Tak.
Następny pergamin nie wyglądał już jak urzędowe pismo. Raczej, sądząc po odręcznym piśmie, stanowił fragment dłuższego listu.

...Czarny Pan zajmuje się teraz czymś innym. Nic mi nie wiadomo, by komukolwiek zostało zlecone złapanie Pottera. Nott najwyraźniej działał na własną rękę. Zawiódł w pewnej kwestii i prawdopodobnie usiłuje znaleźć sposób na odzyskanie łaski. Dziewczyna nie jest od nas. Ponieważ nie mogła działać pod wpływem Imperiusa, została zwyczajnie oszukana...

— To już wszystko? — wykrztusił. Wszystkie ponure i straszne informacje przytłoczyły go kompletnie.
— Tak, chyba wszystko — przyznała cicho McGonagall.
Harry skinął głową i podszedł do Lupina.
— Ona się znajdzie, Remusie. Zobaczysz. — Uścisnął mu mocno dłoń i opuścił gabinet.
Czuł się co najmniej dziesięć lat starszy.

Duma i uprzedzenieWhere stories live. Discover now