Święta w Hogwarcie

747 72 12
                                    

  Chociaż jeszcze całkiem niedawno Harry zupełnie wątpił w tegorocznego ducha świąt, po kolacji z Draco widział wszystko w innym świetle. Czuł się tak wspaniale, jak nigdy dotąd, a gdy przez przypadek uchwycił w lustrze bądź szybie odbicie swojego szerokiego uśmiechu, robiło mu się wstyd, że w obecnej sytuacji w ogóle potrafi mieć taki nastrój. Może rzeczywiście zaczęła działać magia świąt, a może fakt, że sprawy, które dotąd przed nim ukrywano, zostały wyjaśnione, tak dobrze na niego wpłynął. Nie bez znaczenia musiało też być, że przyjaciele uznali, iż na okres Bożego Narodzenia przyda się zawieszenie broni i zaczęli z nim normalnie rozmawiać.
Na dodatek dzień przed Wigilią przyjechali Weasleyowie, a przy nich humor każdemu po prostu musiał się poprawić. Molly, co prawda, sprawiała wrażenie bardzo nieszczęśliwej, że nie będzie miała do dyspozycji swojej kuchni do przygotowania wigilijnej kolacji, ale Artur pocieszał ją, że przynajmniej raz odpocznie tak, jak na to sobie zasłużyła. Bliźniacy, oczywiście, czuli się w Hogwarcie jak w domu i od razu po przyjeździe rozpoczęli buszowanie po zakamarkach zamku, który znali lepiej niż ktokolwiek inny. Przyjechali nawet Bill i Fleur. Brakowało jedynie Percy'ego i Charlie'ego, którzy wciąż załatwiali jakąś sprawę dla Zakonu. Poza tym zamek był pełen ludzi, zupełnie inaczej niż zazwyczaj w święta, gdyż tym razem uczniowie nie mogli wyjeżdżać do swoich rodzin.
Kiedy rano dwudziestego czwartego grudnia Harry zszedł na śniadanie w towarzystwie przyjaciół, Wielką Salę zdobiły już świąteczne dekoracje. Choinki, kolorowe ozdoby i girlandy ostrokrzewu dawały jasno do zrozumienia, że święta są tuż tuż.
— Patrzcie, to Hagrid! — zawołała Ginny, kiedy raczyli się ciastem.
Faktycznie półolbrzym zmierzał prosto w ich stronę.
— Dobrze cię widzieć, Hagridzie! — zawołał na powitanie Harry, ucieszony widokiem przyjaciela.
— Ciebie, Harry, też. Cholibka, was wszystkich całych i zdrowych!
— Zmizerniałeś — zauważyła z troską Hermiona.
Hagrid rzeczywiście wyglądał na znacznie chudszego i mniejszego niż zwykle, był za to zdecydowanie bardziej zarośnięty.
— Troche żem się nachodził tu i tam, wicie. Ale opłaciło się. Pani dyrektor będzie zadowolona. — Zatarł radośnie ręce. - A teraz dajcie się ino uścisnąć, dawnom was nie widział.
Wstali, żeby się przywitać, a on niemal ich udusił, miażdżąc w wielkim uścisku.
— Teraz pójdę cosik na ząb rzucić. Wpadnijcie do mnie popołudniu na herbatkę.
— Nic z tego, Hagridzie. Uczniom nie wolno teraz opuszczać zamku.
— Tak? — Wyraźnie się zasępił. — To jak odbywają się zajęcia z Opieki?
— Wszystkie zajęcia są na terenie zamku — wyjaśnił Ron. — Nawet te z zielarstwa czy opieki.
— Aha, tak widać lepij, nie mnie się w to mieszać. Idę przywitać się z psorami. — I to mówiąc, odszedł, stawiając wielkie kroki.

Wszystko układało się pomyślnie. Rodzina właściwie w komplecie, przyjaciele wracali z dobrymi wieściami, a Harry czuł w sobie pokłady nowej, pozytywnej energii. Gdyby nie fakt, że martwił się o Draco i jego pobyt w Malfoy Manor, byłby naprawdę szczęśliwy.
— Cześć, rodzino! — zawołał Fred, z impetem siadając na wolnym krześle obok Harry'ego.
— Cześć, Roniaczku! Czy dziś przy kolacji ogłosicie swoje zaręczyny? — dodał George, pakując się na miejsce obok Hermiony, która na jego słowa spłonęła rumieńcem.
— J-jakie z-zaręczyny? — wyjąkał Ron jeszcze bardziej czerwony niż jego dziewczyna.
— Twoje i Miony, rzecz jasna — zawtórował bratu Fred. — Rodzina oczekuje kolejnego ślubu.
Harry i Ginny zaczęli chichotać.
— Och, nie śmiejcie się. — George pogroził im palcem. — Wy zawaliliście sprawę, zrywając ze sobą i niwecząc nasze nadzieje.
— Daj spokój, George. Dobrze zrobili. Przecież traktujemy Harry'ego jak brata...
— Masz rację, Fred. To by było prawie jak kazirodztwo!
— A czy to przypadkiem wy nie jesteście teraz na kolejce? — Hermiona uporała się już z rumieńcem za pomocą rzuconego ukradkiem zaklęcia i teraz podpierała się pod boki.
— Och, Mionko, my jesteśmy bliźniakami — odparł jej Fred.
— I? — Uniosła zabawnie brwi.
— I żaden z nas nie może opuścić drugiego.
— Też mi wymówka — prychnął Ron.
— W kolejce jest teraz Charlie — wtrąciła rzeczowo Luna. — Jest najstarszym z braci.
— Charlie ma swoje smoki, podejrzewam, że nigdy się nie ożeni — odpowiedziała Ginny.
— A ja jestem superbohaterem, oni na ogół zostają sami — mruknął pod nosem Harry, ale bliźniacy usłyszeli.
— Superbohater — powtórzył Fred, przeciągając głoski, zupełnie jakby naśladował głos Malfoya i Harry natychmiast pożałował swoich słów. — Nie wiedziałem, że tak też się to określa...
George zachichotał.
— To eufemizm, braciszku.
— To czyli właściwie c o ? — Harry zmarszczył brwi.
— Chłopcy, nie wydaje mi się, by śniadanie w dzień wigilijny było dobrą porą na takie dyskusje — oświadczyła Hermiona surowym tonem.
— Jak w dzień wigilii tak przez cały rok — podsumowała Luna.
— Z deszczu pod rynnę, Roniaczku — orzekł Fred.
— Może dobrze, że to jednak nie twoja kolejka — dodał George, poklepując Rona po plecach.
— Jesteś pewna, że nie masz na drugie imię Molly? — zapytał z chytrym uśmiechem Fred.
— Na drugie imię rodzice wybrali dla mnie Jane — odpowiedziała chłodno Hermiona. — Ale skoro już jesteśmy przy tym temacie, to powiem wam, że podziwiam waszą matkę, bo bez niej wasza rodzina nie byłaby w stanie funkcjonować poprawnie.
— Poprawnie. — Fred wydął pogardliwie usta. — George, chciałbyś być poprawny?
— Nigdy w życiu, braciszku. Mam nadzieję, że nam to nie grozi?
Bliźniacy zachichotali.
— Wiesz, że oni tak zawsze. — Ron przytulił swoją dziewczynę.
— Chyba się nie złościsz, Miono? — Fred objął Hermionę.
— Nie, skąd — burknęła.
— Och, rozchmurz się, już nie będziemy ci dokuczać — obiecał George, obejmując dziewczynę z drugiej strony i odpychając w ten sposób Rona, który kopnął go za to w kostkę.
— Mamy nawet małą rewelację, której mieliśmy nikomu nie wyjawiać, ale zrobimy to dla ciebie — dodał Fred.
— Akurat.
— Powiemy im, George?
— Uczciwie zdobyliśmy informację, dlaczego mamy się nie podzielić — odparł George.
— Uczciwie! Uważajcie, bo ktoś wam uwierzy! — Harry wyszczerzył się w uśmiechu.
— Superbohater powinien myśleć, jak ratować Lois Lane albo inną Mary Jane, a nie wtrącać się w pospolite sprawy rodzinne.
Harry szturchnął bliźniaków, a Ginny wywróciła oczami.
— Mówcie, co to za rewelacja — zażądała. - Dość tego podkręcania napięcia. Co to ma być, serial z clifhangerem?
— Taa, Gotowi na wszystko — zachichotał Fred.
— Założę się, że nie macie nic do powiedzenia — podsumowała Hermiona, złośliwie mrużąc oczy.
— Braciszku, ona nas obraża — obwieścił George zranionym głosem.
— Masz rację, trzeba jej udowodnić, jak bardzo się myli. Kto jej powie, ja czy ty?
— Razem.
— FLEUR. JEST. W. CIĄŻY — obwieścili zsynchronizowanym szeptem.
— Och, to cudownie! — ucieszyła się Ginny. — Będę ciocią!
— Fantastyczna wiadomość — Hermiona również się rozchmurzyła.
— O, rany! Naprawdę? — Ron był raczej w szoku.
— No to nas zagięliście — przyznał Harry.
Bliźniacy z zadowolonymi uśmiechami podnieśli się od stołu. Wykonali zamierzone sobie zadanie.
— Aha, tylko nie zapomnijcie udawać zdziwienia dziś wieczorem — rzucił na odchodnym Fred, a George wymownie położył sobie palec na ustach i chwilę później już ich nie było.

Wbrew mało sprzyjającym okolicznościom święta naprawdę się udały. Percy i Charlie przyjechali na czas, Bill i Fleur rzeczywiście ogłosili dobrą nowinę przy kolacji, zjawiła się nawet Tonks, która co prawda wciąż nie pamiętała wielu rzeczy, ale w uroczy sposób flirtowała z Lupinem, a ten dał się ponieść radosnemu nastrojowi. Harry i Ron słyszeli później, jak Molly prawiła mu kazanie pod tytułem: miłości nie da się oszukać.
— I widzisz? To przeznaczenie!
— Nie bądź śmieszna, Molly. To była jedynie niezdrowa fascynacja Dory do nieodpowiedniego mężczyzny.
— Niezdrowa fascynacja! — prychnęła kobieta. — Ciesz się, że nie mam przy sobie ścierki, bo zdzieliłabym cię nią w głowę, Remusie Lupin. Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, że wy po prostu musicie być razem. Tonks naprawdę wiele nie pamięta, ale serce mówi jej swoje. Za to ty jesteś uparty jak osioł!
— Chyba jak wilk — roześmiał się Remus.
— Do prawdziwego wilka ci daleko. Z tego co wiem, to mądre zwierzęta — fuknęła Molly, ale Lupin rozbroił ją swoim uśmiechem. Może potrzebował właśnie takiego potwierdzenia, że jego miłość ma szansę, a co najważniejsze prawo, do zaistnienia na nowo.
Kolacja świąteczna była inna od tych w Norze, ale miała swój klimat. Molly zachwycała się potrawami przygotowanymi przez skrzaty, a Artur niezmiennie powtarzał, że nikt, nawet hogwarckie skrzaty, nie potrafi zrobić tak pysznej kutii, jak jego żona. Oboje wspominali też stare czasy, kiedy sami uczyli się w Hogwarcie. Nikt nie poruszał tematów związanych z wojną, misjami dla Zakonu czy bieżącymi wypadkami, a każdy starał się mówić o czymś przyjemnym i wesołym. Nawet Percy był bardziej niż zwykle sympatycznym towarzyszem, jakby starał się zrekompensować swoje niestosowne zachowanie wobec rodziny przez zeszłe lata. I oczywiście wszyscy mówili o dziecku, które miało przyjść na świat w czerwcu.
Choć był to czas wojny, nawet uczniowie, którzy nie mieli szczęścia spotkać się ze swoimi bliskimi, starali się choć na chwilę zapomnieć o strachu i obawach, i skupiali się w grupach przyjaciół. Wielką Salę wypełniały śmiechy, głośne rozmowy i delikatne dźwięki kolęd. Wyczuwało się w tym wszystkim nutkę niepokoju, ale każdy robił, co mógł, by święta stały się chwilą wytchnienia od wszystkiego, co złe. Przyleciało mnóstwo sów z życzeniami, zapewnieniami o zdrowiu i miłości, a jedna z nich, mała, ale niezwykle piękna dziobnęła Harry'ego w czoło, w miejscu, gdzie miał bliznę.
— Ał, co to ma znaczyć?! — zawołał oburzony, a ona spojrzała na niego zadziornie i upuściła mu na kolana mały rulonik papieru. — Do mnie? — zdziwił się, a sówka przestąpiła z nóżki na nóżkę na znak, że zadaje idiotyczne pytania. Kto mógł do niego pisać, skoro wszyscy, którzy wysyłali do niego listy i jeszcze żyli, byli tu razem z nim? Pośpiesznie rozwinął pergamin, nie dbając o bezpieczeństwo. Znał to staranne, nieco zbyt ozdobne pismo.

Śpieszę donieść ci, że niestety wygląda na to, iż wciąż żyję. Wesołych Świąt, Potter. Napisz, jak radzisz sobie beze mnie, choć wierzę, że marnie. D.

Harry poczuł bicie serca w okolicy gardła, jakby zaraz miał się nim zachłysnąć. Policzki paliły go żywym ogniem, a w uszach szumiało.
— Dostałeś list? — zainteresował się Ron.
Harry, zanim zdążył zapanować nad odruchem, zwinął szybko pergamin. Ron przyjrzał mu się podejrzliwie.
— Ho, ho, ho! — roześmiał się Fred i Harry wiedział już, że właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci.
— Czyżby napisała Lois Lane? — dodał Fred.
— Albo raczej Louis?
— Fred, George... — wtrąciła ostrzegawczo Hermiona.
— Kobieto, będziesz naszą ukochaną szwa... — zaczął George i urwał, upewniając się, czy Fleur go nie słyszy, ale była właśnie pochłonięta rozmową z Ginny. — Tak, będziesz nasza ukochaną szwagierką, ale matkę na szczęście już mamy. Jedną.
— Jedyną — poparł go Fred.
— Zostawię was na chwilę — oznajmił Harry, mając nadzieję, że nikt go nie zatrzyma.
— Tajna misja, superbohaterze? — zapytał George, a Harry, choć w cudownym nastroju, miał ochotę go udusić.
— A wiesz, że ukochane superbohaterów są zwykle porywane, by zwabić tychże w pułapkę? — dodał oliwy do ognia Fred.
— Ukochani? — rzucił niby w przestrzeń George, ale Harry nie miał wątpliwości, że poprawia brata.
— To nie była mądra uwaga — oświadczyła surowo Hermiona.
— Moja czy George'a? — zapytał z miną niewiniątka Fred.
— Obie były idiotyczne — skwitowała.
Harry ruszył szybkim krokiem. Rozmowa zaczynała przybierać naprawdę niebezpieczny kierunek. Tylko brakowało, żeby włączył się do niej Ron. Kiedy wychodził z Wielkiej Sali dogonił go jeszcze głos pani Weasley, jak zwykle martwiącej się, że nie zjadł dostatecznie dużo, ale udał, że jej nie usłyszał.
Pobiegł do wieży, zabrał z dormitorium przybory do pisania i na wypadek, gdyby ktoś go szukał, zaszył się w miejscu, w którym kiedyś, jeszcze na kursie, rozmawiał z Draco. Teraz zapadł się w starym, wyliniałym fotelu i bardzo delikatnie rozwinął pergamin. Wiedział, że choć jutro dostanie na pewno bardzo miłe i przemyślane prezenty od reszty swoich przyjaciół, nic nie sprawi mu już takiej radości, jak tych kilka słów napisanych srebrnym atramentem. Powoli przejechał palcem po zawijanych kształtach liter i w tym momencie pomyślał, że może powinien wreszcie się zastanowić, dlaczego Draco jest dla niego taki ważny. Czy chodziło o to, że stał się nieoczekiwanym sprzymierzeńcem? A może dlatego, że Harry dużo mu ostatnio zawdzięczał? Draco stał się jego przyjacielem, teraz już to wiedział, ale przecież Ron i Hermiona też nimi byli. Czy to z tego powodu, że tych dwoje ostatnio bardziej zbliżyło się ze sobą i Harry czuł się na uboczu? A może wręcz przeciwnie, to Harry oddalał się od nich na rzecz Draco? Nie potrafił odpowiedzieć na te pytania, gubił się w niuansach. Ostatecznie nie był już dzieckiem i musiał wreszcie przyznać sam przed sobą, że rozumie, iż chodzi o coś więcej niż przyjaźń. Wciąż jednak bał się nazwać to po imieniu, ale wiedział, że wkrótce będzie musiał.

Święta, jak wszystko, co dobre, minęły bardzo szybko. Ponieważ jednak do Nowego Roku zajęcia szkolne się nie odbywały, Harry zaproponował kilka spotkań GD, żeby pożytecznie wykorzystać czas, a przy okazji spożytkować jakoś namiar energii wciąż obecnych w zamku bliźniaków.
Weasleyowie nie rozjechali się zaraz po Bożym Narodzeniu, ponieważ Zakon odbywał intensywne narady. Na pewno wielu członków składało raporty ze swojej pracy, ale Harry przeczuwał, że przygotowują się już do obrony Hogwartu i walnej bitwy, a te wnioski nasunęły inny, wiążący się z koniecznością odwiedzenia gabinetu dyrektora. Chciał porozmawiać z Dumbledore'em. McGonagall, rzecz jasna, nie miała nic przeciwko, a były dyrektor, szczęściem, tym razem nie wybrał się nigdzie w odwiedziny ani nie wydawał się senny.
— Dzień dobry, profesorze — przywitał się Harry.
— Witaj, Harry.
— Chciałbym porozmawiać o profesorze Snape'ie — oświadczył rzeczowo.
— Widzę, chłopcze, że masz nowe informacje. Bardzo jestem ciekawy, kto ci ich dostarczył. — Dumbledore uśmiechnął się wesoło, a w jego oczach zapaliły się tak dobrze Harry'emu znane iskierki.
— To chyba nie jest zbyt istotne — zauważył Harry.
— A myślałem, że powiesz raczej, że to chyba oczywiste. — Mężczyzna uśmiechał się coraz szerzej. — Chociaż przyznam, że nie spodziewałem się aż tak korzystnego obrotu sprawy.
— Nie rozumiem.
— Liczyłem na to, że obaj zmądrzejecie i dojdziecie do porozumienia. Nie śmiałem jednak przypuszczać, że będziecie skłonni się zaprzyjaźnić.
— O kim pan mówi? — zapytał Harry, jednocześnie czując, że zaczynają się coraz bardziej oddalać od tematu, na jaki przyszedł porozmawiać z dyrektorem. Tymczasem Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie i pochylił nieco w jego stronę, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, że przed nim nic się nie ukryje.
— Harry. Profesor McGonagall ma plan działań, którego bardzo skrupulatnie się trzyma, a który opracowaliśmy razem. Wiem zatem, że ona nie mogła wtajemniczyć cię w sprawy, o których miałeś dowiedzieć się nieco później. Nie sądzę też, by profesor Snape zechciał napisać do ciebie list z wyjaśnieniami. Pozostaje zatem tylko jedna osoba, która, pragnąc zyskać twoje zaufanie, wyjawiła ci pewną tajemnicę.
— Ma pan rację, to dość logiczne — przyznał nieco zmieszany.
— Cieszę się, że się zgadzamy.
— Ale teraz, skoro już wiem, mógłby mi pan pomóc zrozumieć? — poprosił. Nie mógł porozmawiać o całej sprawie z Ronem i Hermioną, nie chcąc zawieść zaufania Draco. Z tego samego powodu niemożliwe było zażądanie wyjaśnień od McGonagall.
— Na pewno sam rozumiesz bardzo wiele — wyraził swoje przekonanie Dumbledore i Harry'emu zrobiło się trochę głupio, gdyż zdecydowanie więcej czasu spędził, zastanawiając się nad swoją relacją z Draco i myśląc o chłopaku, niż o całej sprawie, która jeszcze do niedawna była przecież dla niego najważniejsza. — Co chciałbyś usłyszeć ode mnie?
Harry zaczerpnął tchu, chcąc jakoś to sobie ułożyć i zacząć od początku.
— Czy kiedy mówiłem panu na szóstym roku, że Malfoy coś knuje, wiedział pan już o jego zamiarach? — Przypomniał sobie, w jaką wpadł wtedy obsesję i mimowolnie się uśmiechnął. Tak czy inaczej jego myśli zawsze krążyły wokół Draco.
— Tak, Harry. Wiedziałem, że Draco usilnie stara się sprostać zadaniu, jakie powierzył mu Voldemort. Wierzyłem jednak w niego i byłem przekonany, że nie będzie w stanie tego zrobić.
— I nie był — potwierdził Harry z zadowoleniem. Draco Malfoy nie był mordercą. Został jednak przez swoją rodzinę zapędzony w ślepą uliczkę. Teraz to wiedział.
— Tak, to prawda. Udało mu się jednak wyrządzić trochę więcej szkód niż przypuszczałem. Zdołał wpuścić do zamku śmierciożerców, a to wymagało nie lada sprytu.
— Był zdesperowany. — Harry, zanim zdążył pomyśleć, zaczął bronić Ślizgona.
— Rzeczywiście — przyznał Dumbledore i uśmiechnął się, zauważając postawę Harry'ego. — Nie musisz go przede mną usprawiedliwiać. Każdy zasługuje na drugą szansę, wiesz przecież, że tak uważam.
— Tak — mruknął Harry i przypomniał sobie o Snape'ie i to pozwoliło oderwać się jego myślom od Draco. — Czy rzeczywiście Snape jest po naszej stronie? Sytuacja na wieży Astronomicznej była zaplanowana? Podobno to przez tamten pierścień? Nie dało się jakoś cofnąć klątwy? I dlaczego nic mi pan nie powiedział?! Dlaczego pan mi nie zaufał?! — wyrzucił z siebie jednym tchem to, co od tak dawna zalegało na dnie jego świadomości.
— Po pierwsze, za dużo pytań naraz, Harry. Po drugie, na pewno, kiedy przemyślisz to na spokojnie, przyznasz, że nie była to wcale kwestia zaufania.
Harry milczał.
— Czy jesteś w stanie przewidzieć, jak zachowałbyś się, gdybym ci wtedy powiedział, że profesor Snape ma mnie zabić? Że taki jest mój plan? Że w ten sposób chcę naszej stronie zapewnić przewagę a i chronić pana Malfoya?
Harry pokiwał głową. Rozumiał. Zrobiłby wszystko, żeby temu zapobiec.
— Widzę, że zaczynasz wszystko widzieć w innym świetle. Zawsze ci ufałem, Harry, powinieneś o tym wiedzieć. Ale mnie wystarczająco trudno przyszło przekonanie samego Severusa, że nie ma innego wyjścia. Mimo że, tak naprawdę, moja śmierć, ze względu na klątwę z pierścienia i tak była tylko kwestią dni i tak czy inaczej bym umarł.
Harry ni stąd ni zowąd przypomniał sobie o kłótni dyrektora i Mistrza Eliksirów, jaką podsłuchał kiedyś Hagrid.
— Nie chciał tego zrobić?
— A jak ci się wydaje? Severus miał swoje powody do zmienienia stron, ale odkąd to zrobił zawsze mogłem na niego liczyć. Szpiegował dla mnie, bez mrugnięcia okiem przez kilkanaście lat ryzykował życie i w pewnym sensie był moim przyjacielem. Nie, nie chciał tego zrobić.
— Zawsze był taki niesprawiedliwy, złośliwy, zły... — przypomniał sobie Harry, nie mogąc zrozumieć, jak człowiek, któremu Dumbledore ufał, mógł być tym profesorem, którego Harry tak szczerze nienawidził.
— Severus Snape jest tylko człowiekiem. Zgorzkniałym, zawiedzionym życiem człowiekiem, który ma swoje wady. Nie nauczyłem go wielu rzeczy. Nigdy nie spróbował nawet zapomnieć o swoich urazach do Jamesa Pottera i przelał je na ciebie. Nie pochwalam go za to, jego postawa bolała mnie przez lata, wielokrotnie usiłowałem go przekonać, żeby zmienił swoje nastawienie, ale bezskutecznie. Mimo to cały czas cię chronił, bo to było jednym z jego zadań i wykonywał je bezbłędnie. Przykro mi, że nie potrafił być dla ciebie lepszy. Chciałbym jednak, żebyś pamiętał, że nie jest złym człowiekiem, a na pewno jednym z nielicznych, którzy mogą ci teraz pomóc. Ma wysoką pozycję u Voldemorta i dostarcza cennych informacji Zakonowi.
— I jest pan absolutnie pewny, że mogę mu ufać?
— Czy wykonał swoje zadanie względem Draco? Miał zrobić wszystko, by chłopak wrócił do Hogwartu.
— To jeszcze nic nie znaczy. Teraz, gdy pana nie ma...
— Teraz, gdy mnie nie ma, Severus Snape współpracuje z profesor McGonagall. Gdyby w czymkolwiek wzbudził jej podejrzenia, powzięłaby odpowiednie kroki. Minerwa to bardzo mądra kobieta, Harry. I zna Severusa od lat. A z tego, co wiem, kolejny horkruks został zniszczony, dzięki informacjom, jakie zyskał Zakon ze swojego źródła.
Harry wiedział, że Zakon ma swojego informatora. Sam czytał list na temat Sonii. Poza tym Tonks i Moody mieli bardzo dokładne instrukcje, gdzie szukać horkruksa. Chociaż nie zmieniało to jego stosunku do Snape'a, którego nienawidził z wzajemnością, musiał przyznać, że wszystko wskazuje na to, że ich nie zdradził. Nagle elementy układanki, z którą zmagał się od wydarzeń na wieży, a nawet już wcześniej, zaczęły do siebie pasować. Chociaż wcale nie był pewny, czy gdyby poznał poszczególne fakty w czasie poprzedniego roku, potrafiłby się z nimi uporać. Teraz czuł się gotowy do spokojnego ich przyjęcia i przeanalizowania. Tak wiele się zmieniło!
— Widzę, że twój nowy przyjaciel wybrał dobry moment na podzielenie się z tobą informacjami — rzekł Dumbledore poważnie. — Bardzo mnie to cieszy. Najważniejsze w tym wszystkim było bowiem nie to, żebyś wiedział, ale rozumiał.
Harry powoli skinął głową. Chyba naprawdę rozumiał, dlaczego kazano mu tyle czekać. Potrzebny był odpowiedni moment. Musiał dojrzeć do tej wiedzy. I czuł, że rzeczywiście ta chwila nadeszła. Może czuł się trochę pominięty, na pewno odczuwał żal, że idealne rozwiązanie nigdy nie istniało i istnieć nie będzie, nie zgadzał się z poświęceniem, na jakie zdecydował się dyrektor, ale, mimo wszystko, faktycznie rozumiał.
— Chciałbym też, Harry, cokolwiek sobie myślisz, żebyś pamiętał, że największa misja na tej wojnie wciąż należy do ciebie. I wiem, że mnie nie zawiedziesz...
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy, profesorze — zapewnił gorąco Harry i chciał powiedzieć o książkach i dolorykatorach oraz o ich odkryciu, ale Dumbledore zakończył rozmowę.
— Wiem, Harry. Jestem o to spokojny. A teraz wybacz, mam jedną małą sprawę do załatwienia, a ty powinieneś już wracać do przyjaciół.

Kiedy cieplejsza, świąteczna atmosfera opadła, wszyscy zaczęli się pocieszać planowaniem imprezy sylwestrowej. Harry podchodził do tego raczej sceptycznie. Teraz, kiedy wszedł w posiadanie tylu istotnych faktów, czuł nową energię do działania. Dotąd nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, ale świadomość, że ktoś tak w jego oczach potężny jak Albus Dumbledore dał się ostatecznie pokonać, działała na niego obezwładniająco. Czuł się mały i słaby, a wrażenie, że jest pomijany i traktowany jak ktoś nie godny zaufania, wcale nie pomagała. Teraz sprawy miały się inaczej. Istnienie większego planu, którego on sam był w pewnym sensie częścią, dawało siłę. Czuł twardy grunt pod nogami i wiedział, że mają dużą szansę by wygrać.
Wszyscy więc rozprawiali o zbliżającej się zabawie, a on rozpatrywał szczegóły swojego planu. Na razie samotnie, nie chciał bowiem wyprowadzać przyjaciół z równowagi i psuć im poświątecznego nastroju. Tak naprawdę jedynym aspektem Sylwestra, jaki go interesował, był powrót Draco, który miał pojawić się w zamku tuż przed końcem roku. Dopiero krótka przemowa McGonagall uświadomiła mu, że nawet dyrektorka przygotowuje się do tej zabawy, traktując ją jako imprezę, która ma wszystkim dać nadzieję na Nowy Rok. Rok szczęśliwy i lepszy, który przyniesie upragniony pokój. Draco miał rację, ludzie potrzebowali wiary i pozytywnej energii, zaś każdy sposób był dobry, żeby ją w sobie wyzwolić. Sylwester wydawał się świetną okazją. W końcu wtedy wszyscy starają się nastawić optymistycznie i wierzą, że kolejny rok przyniesie im to, czego bezskutecznie oczekiwali w ciągu poprzedniego. Oby tym razem się spełniło.

— Damy pokaz sztucznych ogni — cieszył się George.
— McGonagall sama nas poprosiła — dodał z dumą Fred.
— Chciała wiedzieć, czy są w stanie załatwić coś podobnego, jak urządzili wtedy, gdy rozprawiali się z tą ropuchą Umbridge, uwierzysz? — wtrącił Ron.
— Naprawdę chce, żeby to była udana impreza. — Pokiwała z niedowierzaniem Hermiona.
Siedzieli przy jednym z okrągłych stolików, które wypełniły Wielką Salę zamiast dużych stołów. Wyglądało jak w czasie Bożonarodzeniowego Balu, wydanego na czwartym roku w czasie Turnieju Trójmagicznego. McGonagall rzeczywiście postawiła sobie za punkt honoru zorganizowanie prawdziwej zabawy sylwestrowej. Harry jednak nie potrafił okazać zbytniego entuzjazmu. Denerwował się, gdyż Draco wciąż się nie pojawił. Nie widział go przy stolikach Ślizgonów i powoli zaczynał rozważać podejście do Parkinson, ale wiedział, że wtedy przy ich stoliku rozpętałoby się piekło.
— Mamy dla was Klepsydry Cheopsa — oświadczyła Ginny ze śmiechem, ciągnąc za sobą Neville'a i Lunę, oboje rozchichotanych.
— Przynoszą szczęście — dodał Neville.
— A dokładnie odliczają czas do północy. Temu, komu uda się wypowiedzieć życzenie, kiedy przelatywać będzie ostatnie ziarenko, spełni się — wyjaśniła Luna.
— Jak myślisz, czy one coś piły? — szepnął do Hermiony Ron, ale dziewczyna szturchnęła go w ramię.
— Nie piłyśmy jeszcze, braciszku, ale mam nadzieję, że zaraz nam polejecie, prawda, Nev?
— Nasza mała siostrzyczka dorasta. — Fred udał, że ociera łzę wzruszenia.
— Polewaj, a nie gadaj! — zgromiła go siostra.
— Harry, klepsydra dla ciebie.
— Czy Cheopsa to nie była przypadkiem piramida? — zaciekawił się George.
— Robiliśmy sobie przy niej zdjęcia, jak byliśmy w Egipcie! — przypomniał sobie Ron.
— To ma ścisły związek — orzekła Luna. — W klepsydrach jest egipski piasek.
Harry automatycznie schował klepsydrę w kieszeni szaty.
— Denerwujesz się? — zapytała szeptem Hermiona, podczas gdy reszta wdała się w dyskusję na temat Egiptu.
Spojrzał na nią z wahaniem.
— Draco wciąż nie wrócił — zwierzył się ze swojego zmartwienia.
— Przecież pojechał do domu — zauważyła.
— No właśnie — przyznał ponuro Harry i ponownie zlustrował salę, ale nie zauważył nigdzie przyjaciela.
Nic jednak nie wskazywało na to, żeby Draco miał się pojawić i gdyby nie bliźniacy, Harry nie miał pojęcia, jak przetrwałby do północy. Nie dlatego, że nie doceniał reszty swoich przyjaciół, bo wszyscy byli fantastyczni, ale to Fred i George go rozśmieszali i nie pozwalali zbyt długo zajmować się ponurymi rozważaniami.
— A teraz czas na niespodziankę — zapowiedziała McGonagall i bliźniacy zerwali się z podekscytowanymi minami.
Wszyscy wstali i powstało zamieszanie, każdy coś mówił, większość zaczęła się gdzieś przemieszczać, a że dochodziła już północ, zorganizowane specjalnie na tę noc zapasy alkoholu zaczynały już krążyć w żyłach i również dawały o sobie znać. Harry'emu też już całkiem nieźle szumiało w głowie i nawet nie zauważył, kiedy zgubił przyjaciół i znalazł się w tłumie uczniów.
— Jak myślisz, co szykuje McGonagall? — Ktoś zagadnął i Harry poczuł ramię owijające się wokół jego szyi.
— Draco? Wróciłeś?! — wykrzyknął radośnie.
— Przykro mi, że zawiodłem twoje nadzieje. — Chłopak uśmiechnął się rozbrajająco.
— Nigdzie cię nie widziałem! — poskarżył się Harry. — Kiedy przyjechałeś?
— Czołowy głuptas Hogwartu, Harry Potter, martwił się o swojego największego szkolnego wroga, Draco Malfoya. Wypijmy za to, świetny powód, nie uważasz? Och, nie masz kieliszka. — Draco sięgnął po najbliższy stojący na stoliku obok i podał mu.
— Dobrze cię widzieć, czołowy złośliwcu Szkoły Magii i Czarodziejstwa — odpowiedział Harry, trącając z brzękiem kieliszek przyjaciela.
— Przyznaj się, że liczyłeś na to, że nie wrócę.
— O niczym innym nie marzyłem przez całe święta.
Pierwszy wybuch sztucznych ognii uniemożliwił im dalsze droczenie się. Na dodatek jakaś dziewczyna tak się przestraszyła, że wpadła na Harry'ego.
— Falstart! — krzyknął ktoś za nimi. — Została jeszcze minuta.
Ale kolorowe iskry ułożyły się na tle rozgwieżdżonego sklepienia Wielkiej Sali w gigantyczny licznik, który zaczął odliczać ostatnie sekundy do Nowego Roku.
— Coś ci wypadło — zauważył Draco. Rzeczywiście na ziemi leżała klepsydra, która musiała mu się wysunąć z szaty, gdy dziewczyna na niego wpadła. — Co to takiego?
— Klepsydra Cheopsa — odpowiedział Harry.
— Cheopsa? Klepsydra? — Draco uniósł jedną brew.
— Wiem, wiem. Lunie pomyliło się z piramidą.
— Ach, Pomyluna Lovegood — zrozumiał Draco.
Harry podniósł prezent od koleżanki, a Ślizgon wyciągnął rękę, by wziąć go od niego na chwilę i wtedy ich dłonie się spotkały. Harry poczuł dziwny dreszcz i spojrzał na przyjaciela. Oczy Draco były błyszczące, na zwykle bladej twarzy miał delikatne rumieńce, a usta układały się w niezwykły jak na niego, subtelny uśmiech.
— Niezwykły piasek, prawda? — zapytał Draco i wtedy Harry ponownie spojrzał na klepsydrę. Ostatnie ziarenko zabłysło szmaragdowym światełkiem. Życzenie, przemknęło Harry'emu przez myśl i wrócił spojrzeniem do roześmianych oczu przyjaciela.
Chciałbym... Na szczęście wypowiadane w myślach życzenie zostało zagłuszone przez wybuch sztucznych ognii. Jednak na dnie świadomości Harry zdawał sobie sprawę, że choć woli teraz tego nie roztrząsać, to wypowiedział owo życzenie do końca i dotyczyło ono najbardziej niedorzecznego marzenia w jego życiu.


Kiedy kilka dni po Sylwestrze Harry czekał na Draco w pokoju życzeń, jak nigdy w życiu chciał wierzyć Lunie Lovegood. Co prawda umówili się na zwykłe spotkanie, ale Harry nie widział przyjaciela od zabawy sylwestrowej i teraz jakoś dziwnie się denerwował. Wrażenie to pogłębiło się jeszcze, gdy minęło trzydzieści minut od umówionej godziny, a Ślizgon się nie zjawił. Harry zaczął nerwowo krążyć po komnacie wokół olbrzymiej, marmurowej kolumny. W ogóle jakiś dziwaczny wystrój przybrał pokój życzeń, dopiero teraz to zauważył. Kiedy tu ćwiczyli nigdy nie było żadnych kolumn. I mieli do dyspozycji znacznie więcej miejsca.
W tym momencie do pokoju wbiegła dziewczynka i przerwała jego rozważania. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, odetchnęła z wyraźną ulgą i rozglądnęła się uważnie. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie jest sama i zamarła.
— Cześć — przywitał się Harry również zdziwiony.
Mała zbladła i cofnęła się o dwa kroki.
— C-cześć — wyjąkała. — Nie naskarżysz, że przyszłam tu s-sama?
— Nie, oczywiście, że nie — zapewnił Harry i zorientował się, że dziewczynka ma na sobie zielono-srebrną szatę. — Ale będę miał do ciebie jedną prośbę.
Skinęła gorliwie głową.
— Ja nie zdradzę nikomu, że złamałaś przepisy i snujesz się samotnie po zamku, a ty w zamian wrócisz do swojego pokoju wspólnego i przy okazji powiesz Draco Malfoyowi, że czekam na niego, dobrze?
Znowu skinięcie głową.
— Wiesz który to? — upewnił się Harry.
— Każdy to wie! — odezwała się dziewczynka. — Tak samo jak to, że ty jesteś Harry Potter — dodała i umknęła z pokoju.
Harry uśmiechnął się pod nosem, myśląc o małej Ślizgonce. Ciekawe, co tutaj robiła? Dopiero teraz dotarło do niego, że nie mogłaby się tak łatwo dostać do pokoju życzeń, w którym miało odbyć się ćwiczeniowe spotkanie. Chyba że przysłałby ją Draco, ale na to nie wyglądało. Była zbyt przerażona. Szukała tu wyraźnie czegoś innego. Czego? Wszystko wskazywało na to, że tuż przed wejściem do pokoju życzeń Harry musiał myśleć o czymś zupełnie innym niż ćwiczenia.
Tymczasem Draco wciąż nie przychodził. Może coś mu się stało? Może sam powinien to sprawdzić? W momencie, kiedy zdecydował się zejść do lochów i dowiedzieć się o Ślizgona osobiście, drzwi się otworzyły.
— Co się stało? — zapytał Draco.
— Co się stało? — powtórzył Harry z niedowierzaniem. — Czekam tu na ciebie od ponad godziny!
— I dlatego nasłałeś na mnie Emmę?
— Martwiłem się o ciebie — wymamrotał Harry, nagle czując się winny.
— A cóż mogłoby mi się tutaj przytrafić poza przedawkowaniem kremowego? W zamku, do którego nikt nie może wejść ani którego nikt nie może opuścić?
— Z tego, co pamiętam jest grupa osób, które mogą opuszczać Hogwart, a w tej grupie już raz pojawił się zdrajca...
— Jesteś przewrażliwiony — mruknął Malfoy.
— A poza tym — zdenerwował się nagle Harry — niedawno przekonaliśmy się, że każdy, kto jest wystarczająco zdeterminowany, potrafi opuścić zamek.
Draco przez chwilę przypatrywał mu się w milczeniu.
— Blaise zorganizował małą imprezę integracyjną w pokoju wspólnym. Nie mogłem wyjść — oświadczył w końcu, nie komentując poprzedniej wypowiedzi Harry'ego.
— Nie mogłeś wyjść nawet na chwilę, by poinformować mnie, że spotkanie nieaktualne? — oburzył się Harry.
— Rany, ale robisz aferę. — Draco wzruszył ramionami. — Nie wpadłem na to, że będziesz tu tyle czekać. Myślałem, że posiedzisz z piętnaście minut i sam się domyślisz, że coś mi wypadło.
— Coś ci wypadło... — powtórzył Harry z przekąsem. — Draco, tak się nie traktuje innych.
— Jak?
— Tak. — Harry nie mógł się zdecydować, czy jest wściekły na Ślizgona, czy jest mu po prostu przykro. A może inaczej. Było mu cholernie przykro, ale wolałby czuć złość.
— O co tobie właściwie chodzi, Harry? — zapytał z lekkim zniecierpliwieniem Draco.
Żebyś nie wybierał Blaise'a zamiast mnie. Żebyś, tak samo jak ja, chciał wspólnie spędzać czas. Żebyś był przy mnie. Po prostu..., pomyślał z żalem Harry, ale przecież nie mógł powiedzieć tego wszystkiego.
— Nie wiem — odparł bezradnie i oparł się o kolumnę.
— Nie wiesz? — W oczach Draco coś błysnęło złowrogo i serce Harry'ego odruchowo przyśpieszyło. — Pokażę ci, czego chcesz. — Malfoy zrobił dwa kroki i znalazł się tuż obok niego. — Chcesz czegoś, o czym twoja podświadomość wiedziała już od dawna. O co nawet twoje ciało upomniało się już raz parę miesięcy temu.
— N-nie wiem, o czym m-mówisz — wyjąkał Harry, uświadamiając sobie, że bliskość Ślizgona sprawia, że oddycha z coraz większą trudnością.
— Myślę, że doskonale wiesz — odpowiedział mu Draco, mrużąc oczy, i dotknął jego dłoni, po czym powoli przesunął palce wyżej, cały czas nie tracąc kontaktu ze skórą Harry'ego. Harry zamarł. Miał wrażenie jakby ktoś rozprowadził ogień wzdłuż jego ręki.
— Nadal nie wiesz, czego pragniesz? — szepnął Draco, zatrzymując swoją dłoń na ramieniu Harry'ego.
Harry spojrzał mu w oczy, chcąc znaleźć odpowiedź. Wyjaśnienie. Sam nie potrafił w tej chwili myśleć, potrafił jedynie czuć.
— Draco...
Blondyn uśmiechnął się prowokująco.
— Nie wiesz? Więc teraz będziesz już wiedział — powiedział, pochylając się tak bardzo, że Harry niemal wyczuł ruch jego warg na swoich ustach. A wszystko to trwało nie dłużej niż ułamek sekundy i później sam nie potrafił powiedzieć, co stało się pierwsze. Czy odurzył go zapach, czy oszołomiła bliskość drugiego ciała, które teraz napierało na niego z całą mocą, czy wreszcie to usta Draco, które zachłannie zagarnęły jego własne, sprawiły, że świat rzeczywisty po prostu przestał istnieć.
Był szum w uszach i zawrotny rytm serca. Był najpiękniejszy zapach na świecie: morski wiatr z odrobiną goryczy, i jasne włosy, w które Harry odruchowo wplótł palce. I wreszcie były usta, o najwspanialszym smaku, jaki można sobie wyobrazić.
A potem nagle Draco odsunął się gwałtownie i trzymając go za ramiona, powiedział:
— Już wiesz.
Harry poczuł się, jakby nagle wszystkie zagubione puzzle skomplikowanej układanki trafiły na swoje miejsce. Wiedział, wiedział od dawna, tylko próbował z tym walczyć. Tylko jak można walczyć z czymś, co jest tak silne i piękne? Po co?
— Wiesz, że pragniesz czegoś, czego nigdy nie będziesz miał — rzekł powoli Draco.
— Draco... — Harry poczuł, że coś idzie potwornie nie tak i żołądek skurczył mu się boleśnie. — Ale... dlaczego?!
Draco spojrzał na niego z jakimś głodem i tęsknotą.
— Ponieważ ja nie jestem w stanie ci tego dać — odpowiedział z determinacją, odwrócił się na pięcie i niemal wybiegł z Pokoju Życzeń.
Harry czuł się, jakby przez jego wszystkie zmysły przetoczyło się tornado. Cały drżał z emocji. Miał wrażenie, że w tych ułamkach sekund zasmakował najdoskonalszego wymiaru szczęścia tylko po to, by za chwilę zostało mu odebrane dosłownie wszystko. Nie miał ochoty żyć.  

Duma i uprzedzenieWhere stories live. Discover now