Rozdział 1.2

2.9K 280 102
                                    

Wnętrze samochodu oświetlały tylko uliczne latarnie. Nachyliłam się nad kokpitem, próbując coś dostrzec, ale nie widziałam ani żywej duszy. Miałam szczęście, że żadne auto nie nadjeżdżało. Niewiele osób jeździło przez las o tej porze. Chwyciłam za klamkę i nacisnęłam ją, wychodząc z wozu. Obeszłam jeep, sprawdzając, czy nie ma na nim żadnych uszkodzeń, ale wyglądał na nietknięty. Na ulicy nie widziałam żadnych śladów krwi, padający śnieg nie zdążył niczego zatrzeć. Jak daleko sięgał mój wzrok, tak pewna byłam, że wokół nas niczego nie było. Wróciłam do auta, bo nieprzyjemny wiatr przeszywał mnie do samego szpiku.

– To musiało być jakieś zwierzę – oceniłam, ponownie włączając silnik. Samochód zaskoczył za pierwszym razem, a ja ostrożnie ustawiłam się na odpowiednim pasie. – Pewnie sarna albo coś w tym rodzaju.

– Zabiliśmy ją?! – Oczy Addison przybrały rozmiar melonów.

– Coś ty, pewnie ledwo ją drasnęliśmy – odparłam, choć nie byłam pewna, czy użyłam odpowiedniego słowa. – Nie ma tam... – Owen się nam przysłuchiwał – niczego tam nie było, poważnie. Uciekła, więc nic jej się nie stało.

– A jeśli? – Brat pociągnął mnie za kaptur.

– Hej, ufasz mi, prawda? – Skinął głową, odzianą w czapkę z Marvela. – Nic się nie stało, sarna na pewno ma się dobrze.

Adrenalina nadal płonęła w moich żyłach, a przed oczami dalej miałam tylko moment, w którym samochód stawał w poprzek drogi, ale najważniejsze było to, że nic się nie stało. Byliśmy cali, nikt nie ucierpiał. Wstyd było mi przyznać, że bardziej, niż o siebie, bałam się o samochód. Oczywiście na pierwszym miejscu byli Owen i Addison, a gdyby coś im się stało, nie mogłabym sobie wybaczyć, że nie zahamowałam na czas, ale gdyby coś stało się z jeepem, tata złoiłby mi skórę.

Wracając na trasę, ściszyłam muzykę. Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że można było kroić ją tępym nożem. Nawet po wyjściu Addison, którą odstawiłam pod sam dom, nie rozmawiałam z Owenem. Po kilku minutach wreszcie wjechałam na teren swojego domu, zatrzymując się niedaleko zagajnika na placu. Wysiadłam z samochodu na sztywnych nogach, jeszcze raz rozglądając się wokoło.

Owen chwycił mnie za dłoń. Uśmiechnął się do mnie lekko, a ja poprawiłam jego zsuwającą się czapkę, idąc w stronę domu. Radiowozu ojca jeszcze nie było, więc mogliśmy słuchać muzyki tak głośno, jak tylko chcieliśmy. Puściłam dłoń Owena tylko na moment, by sięgnąć do kurtki po klucze. Złapałam za klamkę, ale ona pstryknęła cicho. Zmarszczyłam brwi. Przełykając głośno ślinę, pociągnęłam za nią, a drzwi ustąpiły.

– Mama jest już w domu? – Brat ucieszył się na tę myśl zdecydowanie bardziej niż ja.

– Chyba na to wygląda.

Weszłam do środka jako pierwsza, natychmiast zapalając światło. Mama wychodziła z domu jako ostatnia, a czasem wracała przed nami, na pewno musiała zapomnieć o zamknięciu drzwi, była czasem bardzo roztrzepana. Salon wyglądał na nietknięty. Wszystko stało na swoim miejscu. Owen zaczął rozbierać kurtkę, ale przytrzymałam go, mówiąc, żeby chwilę zaczekał. Czułam niepokój, którego nie byłam w stanie opanować. Straciłam całą pewność siebie w obliczu tego, że ktoś mógł się tutaj włamać. Zawołałam mamę, ale odpowiedziała mi tylko cisza. Uklęknęłam przed swoim bratem, kładąc mu dłonie na ramionach. Ledwo otworzyłam usta, a z piwnicy dobiegł nas głuchy dźwięk, jakby coś spadło na betonową podłogę.

– Owen, posłuchaj mnie, dobrze? – Zniżyłam głos do szeptu. – Poczekaj tutaj na mnie, a ja tylko coś sprawdzę, dobrze?

– Diara, ale...

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz