II

295 28 30
                                    

- Sherlock! - Krzyk matki wybudził go z koszmaru. Wstał z łóżka, przecierając zaspane oczy. 

- Nie śpię! - Odkrzyknął, wbijając pusty wzrok w ścianę. 

- Co tym razem? - Usłyszał zatroskany głos z drugiej strony pokoju. 

- To co zwykle - Mruknął, przeciągając się.
- Mogę wiedzieć co Ty tu robisz? Nie przypominam sobie, że wpuściłem Cię do domu. 

- Nie musiałeś. Sam wszedłem. - John wzruszył ramionami, wychodząc z cienia i siadając obok Holmesa.
- Zapomniałeś? Gdzie Ty, tam i ja. - Uśmiechnął się, klepiąc przyjaciela po plecach. 

- Jakbym śmiał. - Sherlock wstał, zabrał z krzesła ubrania, które przygotował poprzedniego dnia, i zaczął się ubierać.
- Mógłbyś chociaż przydać się na coś, i zrobić mi herbaty. 

- Wiesz, że nie mogę. Nie wiedzą, że tu jestem. - Przez plecy Sherlocka przeszedł nieprzyjemny dreszcz. 

- Czasami o tym zapominam. - Mruknął, zabierając się za zapinanie guzików w koszuli. Nie szło mu to za dobrze, przez uciążliwe drżenie dłoni, które pojawiło się kilka dni wcześniej. 

- To nie jest ważne. - John klęknął przed Sherlockiem, zabierając jego dłonie, by samemu zabrać się za zapięcie nieposłusznych guzików. Holmes opuścił głowę, nie chcąc, by towarzysz zauważył, jak po jego policzkach zaczynają płynąć łzy. John jednak był nad wyraz spostrzegawczy. W końcu był nim.
- Sherlock, wypadek nie był Twoją winą

-A właśnie że był! - Holmes podniósł głos, odpychając przyjaciela i wstając. 

- Wystarczyło, bym siedział w domu na dupie, a nie ruszał się do centrum Londynu z powodu głupiego śledztwa. - Zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.
- Mogłem wrócić metrem, autobusem. COKOLWIEK, a zamiast tego zadzwoniłem po Sherrinforda. A ten kretyn, zamiast wyzwać mnie od gówniarzy; powiedzieć, że mam radzić sobie sam, po prostu wsiadł w samochód. - W końcu usiadł pod drzwiami, kuląc się z bezsilności.
- Musiałem postawić na swoim. Jak zawsze zresztą. - Zamilkł na moment, próbując nieskutecznie zwalczyć poczucie winy, które cały czas w nim rosło.
- A teraz wystarczy czekać, aż wszyscy mnie znienawidzą. Przestanę być tylko dziwakiem, a stanę się na dodatek mordercą własnego brata.  

John przygryzł wargę, siadając obok Sherlocka, momentalnie go obejmując.
- Gówno prawda. Nie prowadziłeś żadnego z samochodów. Nie mogłeś przewidzieć, że akurat twój brat spotka na drodze tego pijaka. Nikt nie przypuszczał, że tak się to skończy. Wszystko, dosłownie wszystko to było nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. - Potarł jego rękę, próbując dodać mu otuchy.
- Sherlock, spójrz na mnie. - Holmes z ociąganiem wykonał prośbę, chociaż nienawidził siebie za spuchnięte oczy i łzy, które nie przestawały płynąć.
- To nie przez Ciebie Sherrinford nie żyje. Nie jesteś mordercą, i nigdy nim nie będziesz. - Nachylił się, kładąc na jego czole krótki pocałunek.
- Wszystko się ułoży. Ból pozostanie, ale z czasem do niego przywykniesz. - Uśmiechnął się smutno.
- A teraz idź się umyć. Musicie być wcześniej. - Sherlock pokiwał głową, wstając powoli. Miał właśnie zniknąć za drzwiami łazienki, jednak zatrzymał się w pół kroku, i odwrócił. 

- Będziesz tam ze mną? - Zapytał cicho, wstydząc się tej prośby. 

- Będę wszędzie tam, gdzie Ty. Zawsze.


Pierwszy dzień po powrocie do szkoły po śmierci brata nie mógł wypaść gorzej. Sherlock naprawdę miał dość wszystkich tych współczujących spojrzeń, czy kondolencji składanych przez nauczycieli, którzy znali Sherrinforda. W pewnym momencie Holmes nie wytrzymał. 

- Po prostu czujecie się winni! Wszyscy z Was! Nie próbujecie pocieszyć mnie, tylko swoje durne sumienia. Zajmijcie się sobą do jasnej cholery! - Wykrzyczał, po czym zaczął przedzierać się przez tłum gapiów, by znaleźć miejsce, w którym nareszcie będzie mógł być sam.

Właśnie tak znalazł się w rzadko używanym kantorku woźnego. I właśnie tam zjawił się John.

- Sherlock. - Zaczął cicho, szykując się na kolejną ciężką rozmowę. Doskonale rozumiał ból, który towarzyszył brunetowi. Był w stanie zrobić absolutnie wszystko, byleby mu pomóc. Jednakże przez swój stan, nie było to wiele. 

- I Ty? Czy nikt nie rozumie kulturalnej prośby o zostawienie mnie w spokoju? Czy mam zacząć używać mniej cenzuralnych słów, takich jak Wypierdalać? - Fuknął, odwracając głowę w drugą stronę, nie będąc w stanie patrzeć dłużej na Johna. 

- Będę cicho, ale nigdzie się stąd nie ruszę. - John nie przejął się zbytnio słowami przyjaciela. Przeżył już kilka jego załamań, dzięki czemu miał instrukcję, jak w takich sytuacjach pomóc Holmesowi. 

- Jak chcesz.






-Zwariowałeś. Zostaw to.

-Nie.

-Myślałem że niżej nie upadniesz. Sherlock, Zostaw. To. - John coraz bardziej się denerwował. Nieufnie spoglądał na strzykawkę, w której Sherlock trzymał Bóg wie co.
- Pojebało Cię. Naprawdę.

-Nic nie rozumiesz. Nie mam wyboru. Moje myśli mnie zabijają. Zwariuję, jeżeli tego nie zrobię! 

- To ja zwariuję przez Ciebie. Fundujesz sobie wstęp na autostradę do śmierci. - Próbował chwycić strzykawkę, ale Holmes skutecznie mu to uniemożliwił. 

- Wszystko dokładnie wyliczyłem. Nie jestem głupi Wiem, co robię. 

- A właśnie że nie! Nikt nie wie gdzie jesteś. Popełniasz swój największy błąd. 

- Zamknij się. Nie zatrzymuję Cię tutaj siłą. Nie musisz na to patrzeć. 

- Nie dajesz mi wyboru. Przestań zachowywać się jak w...

- Dalej! Powiedz to! Powiedz, że jestem nikim innym, jak wariatem, który gada sam ze sobą! - Rozzłoszczony Holmes popchnął Johna na pobliskie szafki. Ten upadł, momentalnie chwytając się za głowę. 

- Czy nie widzisz, jaki już to ma na Ciebie wpływ? A nawet niczego nie zażyłeś!

-Nie bądź taki pewny. Nie jesteś przy mnie cały dzień. Jesteś najgorszym, co mnie spotkało. Daj mi w końcu żyć po swojemu. Mam dość twoich cennych rad, którymi darzysz mnie na każdym kroku. Odejdź, i nie wracaj.

-Żebyś tego nie żałował, Sherlocku Holmesie.





Gdy Sherlock wrócił do świata żywych, pierwszym, co poczuł, był przeraźliwy ból głowy. Drugie nadeszły mdłości, przez co po chwili wypróżniał całą zawartość swojego żołądka na zimną posadzkę.
-Gdzie Twoje magiczne słowa, a nie mówiłem? - Wysyczał, dostrzegając Johna, siedzącego na parapecie. Chwiejnie wstał, podpierając się o jedną z szafek, by uchronić się przed bolesnym upadkiem.
- Dalej czekam. - Obtarł usta, krzywiąc się lekko, gdy dostrzegł plamy na mankiecie. Po jakimś czasie udało mu się stanąć nieco pewniej, chociaż dalej miał wrażenie, że podłoga niebezpiecznie się chwieje.
- Więc masz zamiar się do mnie nie odzywać? Zdajesz sobie sprawę, że mogę Cię zmusić do mówienia? - Gwałtowne poruszenie się Johna sprawiło, że Sherlockowi grunt jednak uciekł spod nóg, i upadł. 

- Zadowolony z siebie jesteś? - Warknął, po raz kolejny próbując wstać. Tym razem nieskutecznie. 

- NAWET NIE WIESZ JAK BARDZO. CZY TY JUŻ DO KOŃCA ROZUM POSTRADAŁEŚ? - Sherlock zakrył uczy, nie spodziewając się takiego wybuchu ze strony przyjaciela. 

- Chyba tak. - Wyszeptał, nie potrafiąc pozbyć się nieprzyjemnego piszczenia z uszu.

W jednej chwili przypomniał sobie słowa, którymi uraczył Johna godziny, minuty, czy dni temu. Stracił rachubę. - Przepraszam. I dziękuję, że jednak ze mną zostałeś.
-Dobrze wiesz, że to nie ode mnie zależało.
-Wiem, ale nie zmienia to faktu, że jest mi głupio. - John pokręcił głową, pomagając mu wstać.

- Nawet nie wiesz, jak siebie nienawidzę. - Sherlock skrzywił się, stawiając pierwszy, niepewny krok.

- Na pewno tak samo, jak ja.














Sherlock - My Blood [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz