Bo moja wolność to...

61 1 2
                                    


  Przeczytaj wstęp, by łatwiej zrozumieć treść:

                                                                               Wstęp

Zaprezentowana przeze mnie poniższa praca, powstała by przekazać parę stosunkowo prostych historii, które mogły wydarzyć się naprawdę, które w pewien sposób ukazują tą prawdę, ukazują czym było uważanie się za Polaka, w przeciągu tego stulecia.

Proza brała udział w konkursie "Bo moja wolność to" i w swojej kategorii wśród uczniów klas ponadgimnazjalnych zajęła 1 miejsce. 

http://ekonomik.slupsk.pl/index.php/component/content/article/12-news/851-znamy-laureatow-ii-miedzyszkolnego-konkursu-literackiego-bo-moja-wolnosc-to?Itemid=166

11 Listopada 1918 rok.

----------------------------------------------------------------------------------

Bo moja wolność to...

     To coś czego w ogóle nie rozumiem, niby ją mamy od urodzenia, ale rodzimy się, istniejemy, a jednak nie czujemy się wolni. 

     Strzał, strzał, strzał, ledwie zdążyło upaść pierwsze z ciał, a już dwa kolejne były gotowe pójść za nim.
Strzał, strzał, strzał, po chwili ma się wrażenie, że ich chude zagłodzone ciała upadają, bo nie mają siły stać dalej.
Strzał, strzał, strzał, widać, że dla niego, jest to łatwe, w końcu to tylko kliknięcie, ale później, sam będzie patrzył w oko lufy jako swój własny kat.
Strzał, strzał, strzał, człowiek, to suma przeżyć i wspomnień, tak wielu myśli i odczuć, tak wspaniała istota, którą zachwycamy się my sami, a mimo to, gdy ginie, nawet nie słychać jego upadku, bo zagłuszony jest wybuchem prochu w lufie.

Bo moja wolność to...

     Samobójstwo, by ją pozyskać, wierząc, że po drugiej stronie ona istnieje, bo tu, tu jej nie ma, tu obdzierani jesteśmy z każdego rodzaju wolności...

Wolność by kochać.

     Jeden rzucił się na drzwi, wyłamał je z zawiasów i ruszył przed siebie. Mężczyzna wyszedł na korytarz, naprzeciw niemu. Szybko obezwładniony ciosem z kolby w skroń. Matka i córka, krzyczą, chcą uciec, ale nie mają dokąd. Żołnierze goszczą się w domu, jeden knebluje gospodarza, dwóch innych zaczepia jego żonę, jeden trzyma ją w objęciu krępując ruchy, drugi, dotyka jej ciała. Ona stara się wyrwać, walczy rzucając się na boki, z jednoczesnym drżeniem. Kolejny z żołnierzy zabiera dziewczynkę do innego pokoju, daje jej kawałek czekolady, patrzy jej w oczy, stara się zasłonić drugi plan, gdzie jej mama właśnie odzierana jest z sukni i godności. Żołnierz przymyka drzwi i ściąga pas... Ojciec budzi się oszołomiony, skrępowany w rogu pokoju i widzi, jak jego miłość życia, jest poniewierana jak zwierzę, jak przedmiot, dzięki któremu, dwójka potworów, spełnia swoje pragnienia . Widzi to wszystko i nie może zupełni nic zrobić... Dlatego płacze, miota się, krzyczy stłumionym przez szmaty głosem. Obraz ten po czasie doprowadza go do wyczerpania, nie ma już po co żyć. Zwiesza jedynie ponuro głowę, słysząc, jak każdy z żołnierzy zabawia się kolejno. Jego żona już nie krzyczy, właściwie ciężko stwierdzić, czy to przez brak sił, czy po prostu nie żyje. Pokój, w którym była dziewczynka, opuszcza jedynie mężczyzna, zostawiając szparę w drzwiach, przez którą widać, jak mała istotka leży na środku izdebki, obdarta z sukieneczki, ma na swoim ciele dziesiątki otarć i czerwonych sińców... martwo spogląda w dal.
Litość, to dobre słowo. Pierwszy otrzymuje ją ojciec – strzał w potylicę. Gdy ostatni kończy, otrzymuje ją jego żona. Jedynie dziewczynka, będzie cierpiała do ostatniej chwili... bo nikt nie przypuszczał, że przeżyje, bo nikt nie chciał mieć krwi dziecka na rękach... Ona nie zazna litości, będzie musiała żyć, napiętnowana przeszłością, nienawidząc swojego ciała i ludzi, którzy jej to zrobili...

Wolność pasji.

     Metrum trzy czwarte, rozpoczął od przedłużonej ósemki, potem szesnastka i półnuta. Jego dłonie zgrabnie poruszały się na klawiszach pianina, miał śpiewać, chciał to zrobić wygrywając kolejno przedłużoną ósemkę, a potem szesnastkę, ale wiedział, że już wystarczająco się naraża, wygrywając te nuty. Jednak, dał się ponieść, zaczął grać, tak pięknie, tak dumnie wygrywając kolejne linijki, ze nawet nie zorientował się, gdy zaczął śpiewać. Jego ciotka wychyliła się zza winkla, zaczęła śpiewać wraz z nim, pochłonięta rytmem. Dostrzegała dar, dar jakim Bóg obdarzył tego chłopca, tak wspaniały, wart zainteresowania przez najlepszą operę, wart pokazania światu, by i on mógł się wczuć w tak potężną więź chłopca z instrumentem oraz miłość, jaką darzył ojczyznę.
Były skazany na sukces, gdyby nie narodził się w tym miejscu, w tym czasie, nie przebywał w tej chwili w domu. Kto wie, może przewyższyłby wszystkich innych pianistów, może byłby kimś wielkim, mógł mieszkać we wspaniałym domu, być... być. Świst był coraz głośniejszy. Mógłby być... istnieć, żyć dalej, po prostu, żyć, czy to tak musi się kończyć, gdzie ta pieprzona wolność, o której wszyscy tak trują, gdzie ona jest, gdzie do cholery?!
Wybiło szyby z okien w promieniu stu metrów, kamienica zapadła się pod sobą niczym domek z kart. Spomiędzy gruzów wystawała ludzka dłoń, dłoń mogąca wzbogacić świat.

Wolność nóg

     Wszyscy idą w rządku, tak pięknie ułożeni, podzieleni na grupy, każdą kolejną grupę łączył wspólny łańcuch. Łopaty oparte na ramionach przechylały się wraz z ciałem raz w prawo, raz w lewo, niekiedy ktoś upadł, brudząc wypłowiały uniform. Pracownik za nim pomagał mu szybko wstać, a jeśli nie mógł, grupa wlokła za sobą trupa. Otoczeni ze wszystkich stron kopali doły, sami nie wiedząc po co. Była to nowa grupa, zupełnie nieświadoma, dlatego gdy wypieli ich z łańcuchów, by praca szła szybciej, kilku śmiałków rzuciło się do ucieczki. Parę strzałów echem obiło się o linie lasu. Padli martwo.
Więźniowie zmuszeni iść tam, gdzie im każą lub umrzeć i pozwolić, by ich ciało przez resztę dnia stanowiło ciężar dla innych... Całe dnie, tygodnie to samo miejsce, dziesięć godzin pracy. Codziennie ktoś odpadał, zostawał rozstrzelany, rzucony na mogiłę. Żyli w lepiankach, ich ciało toczyła choroba, trawiła tkanki, doprowadzała umysł do szaleństwa. Pewnego dnia zebrali ich wszystkich nad rowami. Kilometr, dokładnie tyle liczyły wszystkie rowy zapełnione ludzkimi ciałami. Cztery dni później sidła zostały przecięte przez żołnierzy, którym nogi ugięły się pod naporem tego widoku. Dzieci, kobiety, mężczyźni, ludzie, których domem był obóz pracy, nigdy nie zwiedzili świata, nie mogli udać się w miejsca, które by chcieli zobaczyć, trzymani na smyczy, jak zwierzęta. 


Bo moja wolność to... 

     Jedno wielkie cierpienie, strach, rozpacz, żal, smutek i strata, to wszystko, zdawało się przyjść tak po prostu, bez większego celu, by pokazać nam agresje, by pokazać nam, że można pozbawić człowieka wszystkiego, a wszystko co mamy, to wolność. Dzięki niej możemy oddychać, chodzić, spać, pracować, uczyć się, możemy podejmować decyzje. Możemy, nie musimy, mamy wybór.
Ja też chciałem go mieć.

     Dźwięki z otoczenia zlewały się w mojej głowie. Zacisnąłem czarne wargi na ustniku i zakrywając jedną dłonią ogień z zapalniczki, przypaliłem fajkę. Dym zmieszał się z unoszącymi się wokół kłębami pyłu. Wiatr delikatnie popychał jego nawarstwione wały, odsłaniając kawałki betonu, połamane cegły czy części ludzkiego korpusy, chociaż ja powiem, że odsłaniał części naszej bazy i moich przyjaciół. Wypuściłem kolejną chmurę. Krew kapała z kawałków połamanego drzewa, wpadając w szczeliny, łączyła się i zabarwiała spękany chodnik. Niebo było czarne od dymu, coraz to było słychać pohukiwania i przelatujące samoloty. Zaciągnąłem się i kaszlnąłem krwawo. Papieros wypadł do kałuży ciemnoczerwonej mazi, zaraz obok mojej nogi wykręconej i rozłożonej nienaturalnie w przeciwieństwie do drugiej. Krew spłynęła po mojej brodzie, łącząc się z brudem.
Wtedy zobaczyłem ich, biegli całym oddziałem. Krzyknąłem w ich języku „pomocy", zatrzymali się. Dłoń zacisnęła mi się na walcowatym przedmiocie zaczepionym na pasku. Wyłonił się z dymu i tak jak mnie zobaczył, krzyknął z przerażenia, celując w moją głowę. Jednym sprawnym ruchem rzuciłem paskiem granatów, z jednym odbezpieczonym. Krew chlapnęła z mojej rany na boku, a lekko rozwarte oko, otworzyło się w pełni.
To właśnie moja wolność, wolność do posiadania nadziei. Kule przeszyły moją klatkę piersiową, lecz nim umarłem, uśmiechnąłem się w duchu, widząc jak wybuch posyła ich duszę wraz z moją.  


Bo moja wolność to... nadzieja, że ją odzyskam.   


Takie tamWhere stories live. Discover now