Rozdział trzeci.

447 29 2
                                    

Siedziała na starej huśtawce, wiatr rozwiewał jej piękne, długie, kasztanowe włosy. W dłoni trzymała szkicownik, w którym od dłuższego czasu znajdowało się już tylko jedno, a mianowicie oczy tamtego nieznajomego. Dokładnie tak. Rossalie nie mogła pozbyć się ich obrazu z pamięci. Tak zimne spojrzenie nie mogło przecież należeć do człowieka.

Westchnęła i włożyła ołówek do lekko rozpadającego się już koczka. Nie powinna była wracać do tamtych wydarzeń, ale nie potrafiła zapomnieć. Minął miesiąc, a ona ciągle żyła przekonana, że spotkała tego mężczyznę raptem wczoraj. Była zbyt ciekawa tego kim jest.

Zeskoczyła z wygodnego siedziska i ruszyła w stronę tarasu. Była sama w domu, poraz pierwszy od tamtego incydentu, swoją drogą do tej pory niewyjaśnionego incydentu. Poczuła przechodzące po plecach ciarki. Otuliła się rękami i powoli obróciła się w stronę niewielkiego lasu. Może to i niedorzeczne, ale miała wrażenie, że ktoś znowu ją obserwuje oraz, że tym kimś jest ta sama osoba od przeszło sześciu tygodni.

Szybko ruszyła w stronę drzwi, zaciskając w dłoniach szkicownik. Nie czuła się już tu bezpiecznie. Miasteczko Folks skrywało przed nią jakaś tajemnice, może nawet nie jedną. I z całą pewnością nie było to nic dobrego. Bała się, bała się, że jeśli zacznie zagłębiać się w tą sprawę jej życie się zmieni. Bała się, że może stracić tych, których kocha.

Zamknęła za sobą drzwi i, zabierając wcześniej z kuchni paczkę pianek i czekoladę, ruszyła do swojego pokoju. Odpaliła laptopa i rozpoczęła poszukiwanie jakieś ciekawego filmu. Niestety większość z nich znała już niemal na pamięć, więc znudzona postanowiła odwiedzić stronę starej, dawno już zapomnianej gazety.

Od dwóch godzin przeglądała ciąg informacji. Trafiły się jej cztery porwania, mnóstwo kradzieży i niezliczona ilość włamań. Jednak to, co zainteresowało ją najbardziej to niewyjaśniona od piętnastu lat sprawa śmierci młodej rodziny. Zaciekawiło ją to do tego stopnia, że przesiedziała na przeszukiwaniu najróżniejszych stron internetowych w poszukiwaniu czegoś więcej, niestety ciągle powtarzało się to samo. Niewyjaśniony pożar, znalezienie ciał młodej kobiety i mężczyzny oraz niewyjaśnione zniknięcie ich siedmioletniego synka.

Taka tragedia nigdy nie dotknęła naszego miasteczka. Znana i lubiana przez mieszkańców rodzina Hetfieldów zginęła w tak tragicznych okolicznościach. " - na każdej ze stron ten sam, niezwykle przykry nagłówek. Jednak to nie on tak wzruszył młodą artystkę, lecz jeden z krótkich wywiadów, właściwie to jedno jeden jego fragment:
„Byli moimi przyjaciółmi i nie wiem komu zawinili. Tak dobrych ludzi nie widział świat, nie widziało to miasteczko. Nie wierzę policji, to nie mógł być wypadek. To nie jest przeczucie, ja jestem tego pewien..."

Ze łzami w oczach zamknęła laptopa.
To było za dużo, ale mimo wszystko chciał zagłębić się w tą sprawę. Chciała poznać prawdę, dowiedzieć się, czy znaleziono chłopca.

Za dużo pytań. Za dużo myśli. Potrzebowała chwilkę się przejść, odetchnąć świeżym powietrzem. Zarzuciła na siebie puchatą bluzę i wyszła na balkon. Księżyc był w pełni, tak ogromny, tak piękny, aż prosił o to, żeby zrobić mu zdjęcie. Aż kusił, żeby po niego sięgnąć. Odetchnęła głęboko. Może jej kochane Folks nigdy tak naprawdę nie było bezpieczne? Może to tylko jej rodzice starali się, żeby tak jej się zdawało? Może jej życie to jedno wielkie kłamstwo?
—Sama nie wiem co myśleć. — wyszeptała i zerknęła na horyzont. Las i las, i las. Ciągnął się przez tyle kilometrów. Zawsze był dla niej taki piękny oraz tajemniczy. I niestety zakazany, jej rodzice już wiele lat temu kategorycznie zabronili jej spacery po nim. Nigdy nie potrafiła tego zrozumieć.
Ukrywali by coś przed nią? Ale przecież zawsze byli z nią szczerzy, mówili sobie o wszystkim, nie mieli przed sobą tajemnic.
A może jednak się myliła?

Ułożyła ręce na drewnianej poręczy, a następnie odetchnęła. Od zawsze była, aż nadto ciekawska, nigdy nie odpuściła żadnej sprawy, która trafiła w jej drobne dłonie. Była zawzięta i zawsze dążyła do postawionego sobie celu.
W pewnym momencie przymrużyła lekko oczy i wychyliła się w stronę lasu. Po krótkiej chwili zerwała się gwałtownie i wybiegła z domu kuchennym wyjściem. Pognała jak najszybciej potrafiła na granicę miasteczka. Stanęła przez jednym z drzew i zaczęła rozglądać się wokół.
— Co ja wyprawiam. — pokiwała lekko głową na boki.

Rozchyliła dłońmi lekko zżółke już krzewy i bardzo ostrożnie wkroczyła w głąb lasu. Rozejrzała się między drzewami i dopiero po dłużej chwili znalazła delikatne, ledwo widoczne światełko. Uśmiechnęła się delikatnie i pocierając dłońmi przedramiona ruszyła przed siebie.
Jednak po dłużej chwili, zaczęła odczuwać niepokój, który z czasem przerodził się w strach. Czuła się obserwowana, a odgłos łamanych za nią gałęzi tylko spotęgował to uczucie. Przyspieszyła nieco kroku, na początku zwinnie omijając wystające korzenie i wszelkie inne przeszkody postawione przez Matkę naturę.

Nawet nie zorientowała się, kiedy zaczęła biec i nie zauważyła kiedy kiedy wbiegła na podwórze ogromnej, mocno już zniszczonej rezydencji. Głośne, przerażające powarkiwanie skłoniło dziewczynę, aby wejść do środka tego starego budynku.

Stanęła w drzwiach i delikatnie je pchnęła, a właściwie to, co z nich zostało. Wzięła głęboki oddech i włączyła latarkę w telefonie. Ruszyła w stronę drewniany, zwęglonych lekko schodów kiedy pod jej butem zabrzmiał dźwięk pękającego szkoła.
Zmarszczyła brwi i schyliła się, wzięła w dłoń spalone w rogu zdjęcie przedstawiające mężczyznę i kobietę. Im dłużej się przyglądała tym bardziej wydało jej się, że zna tych ludzi.

Zatracona w zdjęciu dopiero po kilku długich sekundach usłyszała skrzypienie podłogi, a następnie mocny uścisk na nadgarstku. Przerażona wybudziła się z dziwnego transu, zaczęła krzyczeć, szarpać się, a widząc okropne, bordowe, świecące ślepie naprzeciw niej czuła jak uginają się pod nią nogi.

— Po coś tu przylazła. — wysyczał w jej stronę. Jego głos był przerażający, okropnie zachrypnięty. Dopiero po chwili poczuła ogromną, ciepła dłoń zaciskającą się na jej szyji i unoszącą ją w górę. — Odpowiedz! — wywrzeszczał w jej stronę. Momentalnie poczuła jak zaczyna podpływać, przed oczami pojawiły się jej wszystkie wspomnienia, wszystkie szczęśliwe i smutne chwile, jednak z całą pewnością tym które trwało najdłużej był lekko zamazany widok rodziny ze zdjęcia, małym chłopcem pomiędzy nimi.

Z powodu braku powietrza zaczęła odpływać, jednak nie nastała oczekiwana przez nią ciemność. Ciepła, ogromna dłoń zniknęła, a bezwładne ciało nastolatki runęło na ziemię. Ostatnim widokiem Rose były czyjeś buty, a następnie silne ramiona oplatające jej drobne ciało. Kolejna była już tylko ciemność i ogromny strach.

To subdue the BeastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz