- Chciałem się zapytać, czy pojechałabyś gdzieś ze mną na weekendzie?
- No jasne. Przecież wiesz, że uwielbiam nasze wspólne wypady. Wiesz, cieszę się, że mam takiego przyjaciela jak ty - uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam do jego boku.
- No to świetnie. Trochę się bałem, że tym razem odmówisz - uśmiechnął się delikatnie.
- Co? Czemu tak myślałeś?
- No bo się na mnie wkurzyłaś rano no i tak jakoś wyszło...
- Jeny... Jesteśmy przyjaciółmi, nie będę się obrażać na serio o takie głupotki. Kocham cię, wiesz przecież.
Skinął głową i popatrzył na zegarek, który swoją drogą kupiłam mu na jego 18 urodziny.
- Słuchaj gwiazdko, przerwa za chwileczkę się skończy, a ja mam dzisiaj test z matmy i nie chcę się spóźnić. Wiesz, co może mi za to grozić.
- Tak, wiem doskonale, że możesz nie zaliczyć przedmiotu, rodzice nie dadzą ci żyć, itd. Leć, geniuszu i ustrzel kolejną piątkę.
Przybiliśmy sobie piątki i ruszyliśmy do swoich sal. Na całe szczęście, że tą lekcję miał blisko mnie, bo w tym momencie po korytarzu rozniósł się dźwięk dzwonka, zerknęłam jeszcze raz za siebie, łapiąc wzrokiem mojego przyjaciela wbiegającego do sali i jego nauczycielkę będącą parę metrów od drzwi. Szybko wkroczyłam do mojej sali, by spędzić kolejne 45 minut w towarzystwie droczącego się ze mną Codiego i gadania nauczycielki, którą akurat w miarę lubiłam. Literatura angielska była tym przedmiotem, który uważałam za najprzyjemniejszy i jeden z niewielu, na którym potrafiłam się skupić w stu procentach. Czysta przyjemność.
Po skończonych lekcjach przyszedł czas na trening Mikego. Jako że zawsze wracaliśmy razem (taka umowa z naszymi rodzicami), musiałam siedzieć blisko 2 godziny na boisku do kosza, patrząc na spoconych chłopaków biegających od jednego końca sali na drugi w pogoni za piłką, ćwicząc do najważniejszych zawodów w tym roku szkolnym. W tym stadku znajdował się mój radosny Mike, który wcale nie był żadnym kapitanem drużyny, tylko jednym z najlepszych szkolnych koszykarzy, który trenował tą dziedzinę sportu od bardzo bardzo dawna i mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że zaczął grać zaraz po tym jak nauczył się chodzić. Oprócz tego ma jeszcze jedną pasję, ale o tym powiem kiedy indziej.
Starałam się skupić na wyjątkowo trudnym i wrednym zadaniem z matmy, bo tak zwykle spędzałam ten czas na sali, bo nie chciało mi się męczyć przez cały wieczór w domu, a w ten sposób zyskuję wolny czas na wyjścia z moją ekipą.
- Cześć Różyczko - usłyszałam za uchem i podskoczyłam z piskiem z totalnego zaskoczenia. - Jak dzisiejsze samopoczucie?
- Byłoby lepsze , Dylan, jakbyś nie czaił się za mną cały spocony i nie straszył mnie. Nie chcę jeszcze wąchać kwiatów do góry nogami.
- No weź, nie było aż tak źle. A jako kapitan drużyny muszę dawać z siebie wszystko, ale nie martw się, zaraz idę pod prysznic i możemy wyskoczyć gdzieś na miasto.
- Hola, hola. Nie zapędzaj się tak, nigdzie z tobą nie wyjdę. Moja odpowiedź od pół roku niezmiennie brzmi "nie". Nie jestem zainteresowana związkiem ani z tobą, ani z nikim innym. Proszę zrozum to.
- A więc to prawda... - popatrzył mi w oczy i szybko spuścił wzrok na swoje buty.
- Jaka prawda? - Nie usłyszałam odpowiedzi, bo chłopak już bez entuzjazmu kierował się w stronę szatni.
Dylan Wilson to kapitan drużyny koszykarskiej, miły, radosny, zabawny, lubi wyzwania i tym wyzwaniem chyba stałam się chyba ja. Jest naprawdę przystojny i większa część dziewczyn bardziej lub mniej potajemnie chce go usidlić, ale pomimo jego charakteru i wyglądu, nie jest w moim typie. Nie szukam też jak na razie chłopaka, bo po ostatnich doświadczeniach zdecydowanie wolę życie niezależnej singielki. Dlatego też od paru miesięcy próbuję wyperswadować Dylanowi z głowy wizję nas razem na romantycznych randkach, co dotychczas nie przynosiło większych skutków. Mike wielokrotnie chciał interweniować w tej sprawie, ale wiem, że to nie miałoby większego sensu i przyniosłoby to tylko negatywne skutki. Dlatego mój bohater pogodził się z moją decyzją i dał sobie spokój ze swoimi kontaktowymi metodami (jeśli wiecie, co mam na myśli).
Telefon schowany w plecaku zawibrował, co oznaczało, że ktoś czegoś ode mnie chce. Zerknęłam na wyświetlacz i zobaczyłam wiadomość od szofera, że za dwie minuty chce mnie widzieć w aucie, bo jest już gotowy. Zgarnęłam wszystkie moje rozrzucone rzeczy i biegiem ruszyłam na parking. O tej godzinie było już niewiele aut, dlatego szybko znalazłam ten właściwy, rzuciłam plecak na tylne siedzenie i usadowiłam się tuż obok kierowcy. Nie odezwał się ani słowem, czyli coś było nie tak. Dodatkowo jego napięta twarz i nieodgadniona mina utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
- Mike, czy wszystko jest w porządku?
- Tak - mruknął.
- Widzę, że jednak nie. - nie wytrzymałam milczenia.
- Jeny, nie masz powodów do obaw. Dzisiaj jestem padnięty po treningu, bardzo głodny i marzę tylko o położeniu się do łóżka. Zadowolona z tej odpowiedzi?
Nie odezwałam się już nic, nie chciałam dolewać oliwy do ognia. Wiedziałam, że nie chodzi o to, czym się tłumaczył, ale nauczyłam się nie drążyć przy nim takich tematów, po pewnym czasie, jak sobie wszystko przemyśli, to sam zacznie rozmowę na ten temat. Zawsze tak rozwiązywaliśmy każdy problem. Zatrzymał się pod moim domem, dlatego pożegnałam się z nim krótkim "hej" i wysiadłam z auta.
Resztę popołudnia spędziłam już sama, rodzice z Nolanem pojechali w odwiedziny do znajomych z pracy taty, więc zabrałam się za pieczenie ciasteczek i po chwili ułożyłam się w łóżku z miską ciastek, chipsów i żelków, wzięłam laptopa i zrobiłam sobie mini maraton filmowy.
Obudziłam się w środku nocy, rejestrując na zegarze godzinę drugą. Musiałam zasnąć przy oglądaniu, dobrze, że przynajmniej jedzenie odstawiłam na stolik nocny. Naczynia zaniosłam szybko do kuchni, laptopa odłożyłam na biurko i miałam z powrotem zakopać się pod kołdrą, ale usłyszałam dźwięki gitary dobiegające zza okna. Chociaż domyślałam się, kto jest sprawcą, podeszłam do okna, żeby się rozejrzeć. Tak, jak przypuszczałam, Mike siedział na balkonie oparty o ścianę z zamkniętymi oczami i grał nieznaną mi melodię. Brzmiała dosyć melancholijnie i smutno, wylewał swoje emocje, kiedy nie mógł spać i nikt go nie słyszał. Przynajmniej on był o tym przekonany, bo ja stałam w oknie i wpatrywałam się w jego przystojną twarz i zastanawiałam się, czy jest jakiś sposób, by mu pomóc. W końcu to ja jestem jego przyjaciółką i powinnam go zawsze wspierać. Jak byłam młodsza, mama powiedziała mi kiedyś, że trzymając emocje w sobie, stajemy się jak tykająca bomba - nigdy nie wiemy kiedy wszystko wybuchnie, a skutki zawsze są tragiczne.
Przyjrzałam mu się ostatni raz i wróciłam do łóżka.
CZYTASZ
Słowa zawieszone w próżni
Teen FictionCzyż nie jest tak, że przywiązanie do drugiej osoby jest naszą najgorszą decyzją w życiu?