IV

57 12 40
                                    

Film okazał się o wiele przyjemniejszy, niż podejrzewał Keith. To znaczy mniej straszny. Całkiem możliwe, że mógłby nawet polubić musicale. Kiedyś, w jakiejś innej rzeczywistości.

Przeciągnął się, kiedy rozpoczęły się napisy końcowe. W końcu mógł się rozluźnić, bo przez cały seans pilnował, żeby przypadkiem nie zetknąć się z Lance'em. Nie było to łatwe zadanie, biorąc pod uwagę fakt, jak ten potrafił się kręcić. Zmieniał pozycję średnio co kwadrans, przez co kilkukrotnie zetknęli się czy to kolanami, czy też ramionami, ku utrapieniu Koreańczyka.

Zero kontaktu fizycznego, poza tym absolutnie koniecznym. Czy to naprawdę takie ciężkie do osiągnięcia?

Zerknął na wyświetlany na ekranie czas. Minęło już południe. Przez chwilę miał takie nieznośne poczucie, że zapomina o czymś istotnym. Olśnienie przyszło po kilku sekundach.

- Skoczę nakarmić koty – oświadczył wstając z wersalki, zaskakując tym Lance'a – Wracając mogę kupić pizzę czy coś, odgrzejemy w mikrofali. Pasuje? – Zapytał i nie czekając na odpowiedź zaczął ubierać buty.

- Myślałem, że nie chcesz mnie tu zostawiać samego. – Kubańczyk był wyraźnie zbity z tropu.

- Poprawka, nie chciałem zostawiać Cię tu półżywego samego. – Keith zasuwał już zamek błyskawiczny w kurtce – Teraz już chyba nie powinieneś zemdleć ani nic takiego, więc to chyba nie problem? – Lance podrapał się z zakłopotaniem po głowie.

- Nie, raczej nie. – Przygasł lekko, ale brunet nawet tego nie zauważył, otwierając już drzwi.

- W łazience masz czysty ręcznik, na kaloryferze suszy się jakaś moja koszulka, w drodze wyjątku możesz ją pożyczyć – rzucił jeszcze, zanim zniknął na klatce schodowej.

~

Koty były wdzięczne.

Prawdopodobnie, bo żaden sierściuch ani myślał wyściubić nosa na widok Keith'a. Trochę rozumiał te uliczne wyrzutki, sam w końcu tak dużo się od nich nie różnił. Nie ma co ufać obcym, bo można zaliczyć kopniaka. Dosłownie i w przenośni.

Dlatego też bez większej urazy pozostawił wysypaną karmę i zrobił szybkie zakupy w markecie. Poważnie rozważał wzięcie pizzy hawajskiej, ale coś mu mówiło, że może to nie być najlepszy pomysł. Nie każdy jest w końcu tak postępowy jak on. Zadowolony z siebie szedł niespiesznie przez ruchliwe uliczki. Miasto obudziło się już porządnie i pokazywało swoje najlepsze oblicze. Uliczki, wcześniej szare i odpychające, pod wpływem bladego, zimowego światła, zamieniły się w urokliwe ścieżki. Zabiegani ludzie, zazwyczaj głośni i irytujący, dzisiaj zdawali się po prostu radośni. Kierowcy ograniczyli używanie klaksonów, a silniki ich aut mruczały wyczekująco, szykując się na przetarcie starych szlaków, na których czekały nowe przygody. Świat był inny. Można się pokusić o stwierdzenie, że całkiem ładny. Na pewno mniej nieprzyjazny.

W tym niecodziennym nastroju, uśmiechając się pod nosem sam do siebie, Keith nacisnął klamkę drzwi, wkraczając do mieszkania. Słychać było szum wody pod prysznicem. Odłożył na podłogę reklamówkę i pochylił się, żeby zdjąć buty. Stał tyłem do wnętrza mieszkania, odwieszając na swoje miejsce kurtkę, kiedy dźwięki dobiegające z łazienki ustały, a chwilę później rozległo się skrzypnięcie podłogi.

- Jesteś. – To nie było pytanie, a stwierdzenie faktu.

- Jestem – potwierdził mimo wszystko Keith, odwracając się. Nie był przygotowany na ten widok. Cholera, zdecydowanie nie był.

Lance stał, opierając się jedną o framugę drzwi łazienkowych. Wyglądał, przynajmniej w oczach Koreańczyka, jak grecki bóg. Było to skojarzenie żenujące, ale całkiem nieźle oddające sprawiedliwość temu, co widział. Kubańczyk był półnagi, co z jakiegoś powodu stało się dla niego normą w ciągu tych kilku godzin. W zasadzie odsłonięty był bardziej, niż tylko połowicznie, bo założył jedynie bokserki. Na przystojnej, pociągłej twarzy gościł pewny siebie, zawadiacki uśmiech.

- Wyglądasz, jakbyś się tego nie spodziewał. Lepszy z ciebie aktor, niż myślałem. – Zaśmiał się, ale nie brzmiał na prawdziwie rozbawionego. Jakby to on grał narzuconą sobie rolę. Keith wziął głęboki oddech.

- Bardzo śmieszne, Lance. Ha-ha. Ubierzesz się, z łaski swojej? – Starał się powstrzymać wypełzającą na jego twarz jak jakiś szkaradny robal czerwień. Czuł, że przegrywa. Szatyn zamiast wywrócić oczami i rzucić coś o tym, że nie zna się na żartach, jak się tego Keith spodziewał, zaczął do niego podchodzić.

Blisko, zbyt blisko.

Kiedy palcem wskazującym stuknął w jego obojczyk, brunet był pewien, że nagromadzone w nim ciśnienie spowoduje zaraz spektakularny wybuch. Rozleci się na malutkie kawałeczki i tyle po nim będzie. Żegnaj, (nie)miły świecie.

- Nie udawaj. Wiem, czemu mnie tu zabrałeś, nie jestem aż tak głupi. – Kiedy Lance się odzywał, delikatny powiew powietrza łaskotał twarz Keith'a. Przeszedł go dreszcz. Kubańczyk wsunął palce w szlufki dżinsów chłopaka.

- Chcesz nagrody, bohaterze. – To było jak kubeł zimnej wody. Po raz pierwszy spojrzał Lance'owi prosto w twarz, nie uciekając spojrzeniem. Tak, uśmiechał się, jakby cała sytuacja nic dla niego nie znaczyła. Jakby po prostu chciał się zabawić.

Ale oczy miał puste jak ryba, która udusiła się, wyrzucona na brzeg przez bezlitosną falę oceanu.

- Lance. Nie musisz niczego robić. – Starał się zachować spokój, ale czuł, jak się w nim gotuje. To on czuł się wykorzystany. Skąd w ogóle w głowie Kubańczyka taki doszczętnie poroniony pomysł? Chciał go odsunąć i zakończyć temat, ale ten cofnął się tylko o pół kroku i klęknął przed nim.

Na litość boską, on przed nim klęczał. I przygryzł wargę!

Keith mógł nie być porządnym człowiekiem. Może nawet nie był dobry. Ale tego, co sugerował Lance, nigdy nie byłby w stanie zrobić. Czuł, jak się w nim gotuje, ale było to uczucie zupełnie inne, niż jeszcze przed chwilą.

- Za kogo ty mnie masz, co?! – Warknął wycofując się. Kubańczyk patrzył na niego bez wyrazu.

- Czyli dalej twardo stoisz przy tym, że to nie był twój cel? – Spytał sucho, z cieniem poprzedniego uśmiechu, podnosząc się z podłogi.

- Nie! Niech to w końcu do Ciebie dotrze, przez ten zakuty łeb. Nie każdy jest tak zeszmacony, jak ty.

Słowa wylatywały z jego ust, zanim był w stanie je przeanalizować. Znowu. Lance skrzywił się.

- Ałć. Lubimy dopiec innym, co? – Nic nie pozostało ani z wcześniejszej prawdziwej radości przy filmie, ani z udawanej pewności siebie sprzed chwili. Zostało wyrachowanie.

- Po prostu idź. – Keith nie chciał na niego patrzeć. Czuł się brudny.

- No problemo, Greña.


//Ciężko mi się ten rozdział pisało, było kilka podejść, studia zaczynają ze mną wygrywać. Ale się nie dam! Następny rozdział będzie dłuższy. Taką mam nadzieję....Niemniej jednak! Dziękuję za pozytywny feedback, za każdym razem, gdy dostaję powiadomienie o nowej gwiazdce tak się szczerzę do ekranu, że strach pomyśleć, jak to wygląda dla innych. Ale co tam. Ogromne ukłony w stronę Justyny za wszystkie wypatrzone błędy, mam nadzieję, że tym rozdziałem nie zawiodłam Twojego zaufania. See you na kiju, jak mawiał mój anglista!//

Cynia |Klance|Where stories live. Discover now