V

38 9 7
                                    

Przyjmował zamówienie, uśmiechał się. Podawał paragon, pytał o imię. Sprawnie obsługiwał ekspres, dolewał zwykłego mleka, spienionego, albo roślinnego. Czasami posypał napój posypką albo dolał sosu smakowego. Wołał zainteresowanego lub zainteresowaną.

Nie myślał, robił to wszystko mechanicznie. Były ku temu dwa powody.

Po pierwsze, na dobre zaczął się już okres przedświąteczny i kawiarnię zalewały hordy łowców okazji, którzy w przerwie pomiędzy kolejnymi podbojami potrzebowali dodatkowego zastrzyku kofeiny. Gdyby była taka możliwość zapewne prosiliby o nią dożylnie.

Drugą kwestią były wydarzenia z ostatniego tygodnia. Keith najchętniej wyrzuciłby je z pamięci. Kiedy tylko nieświadomie wypływały na powierzchnię jego świadomości, miał ochotę wydrapać sobie umysł paznokciami, nie zważając na potencjalne szkody oderwać od siebie nawet najmniejszy strzępek wspomnień. Ale nie potrafił, więc tylko powarkiwał z frustracji.

Cały ten galimatias w głowie Koreańczyka najbardziej odbił się na Judy. Biedna dziewczyna regularnie obrywała nieuprzejmymi komentarzami, czy gniewnymi spojrzeniami. Raz, kiedy jej gadanina wydawała się chłopakowi szczególnie uciążliwa, wcisnął jej do rąk niedomytą filiżankę, którą kilka sekund wcześniej czyścił, po czym wyszedł na zaplecze trzaskając drzwiami. Zachowanie godne dorosłego, poważnego człowieka, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

Keith był świadomy, że to co robi nie jest w porządku, ale jednocześnie nie był w stanie tego zmienić. Miał w sobie za dużo złości, za bardzo się rozczarował. Po raz kolejny.

Dlatego tamtego czwartkowego popołudnia nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wszechświat chce mu coś udowodnić. Może karma istnieje? A może miał po prostu ogromnego pecha, nie pierwszy i nie ostatni raz.

- Cześć, duże pierniczkowe latte, jeśli można. O, jakby jeszcze można serniczka do tego, to idealnie będzie. – Keith nie obsługiwał tego klienta, stał z boku, nalewając do maciupkiej filiżanki espresso. Głos brzmiał jednak niepokojąco znajomo i kiedy wywoływał rzeczone zamówienie, spodziewał się, kogo zobaczy. Niemniej jednak wciąż miał ochotę walić głową w blat. Albo kamienną ścianę.

- Keith? Keith! Chłopie, ale ja cię dawno nie widziałem, tak od początku drugiej liceum to wcale! – Hunk nie był złym człowiekiem, wręcz przeciwnie. To było chodzące wcielenie dobra i ciepła. Dla Kogane było to coś niemożliwego do ogarnięcia umysłem, dlatego zazwyczaj starał się po prostu trzymać dystans. Tak było dla wszystkich wygodniej. Teraz jednak nijak nie miał jak uniknąć konfrontacji.

- Ekhm – odchrząknął – tak się jakoś złożyło. – Spróbował się uśmiechnąć, ale efekt finalny przypominał grymas po rozgryzieniu nasionka gorczycy w zupie. Umiarkowanie entuzjastyczny, żeby powiedzieć delikatnie. Hunka to jednak nie zraziło nawet w najmniejszym stopniu.

- Słuchaj stary, to się świetnie składa, że cię tu spotykam. – Brwi Keith'a odruchowo powędrowały do góry. Nie zapowiadało się to dobrze. – Wszyscy zjechali już na święta do domów, wiesz, w końcu przerwa od zajęć. No i robimy takie małe spotkanie, ja, Pidge i parę osób ze studiów. Musisz koniecznie wpaść, trzeba odnowić kontakt! - Koreańczyk nie rozumiał, dlaczego chłopak tak dużo krzyczy. Technicznie rzecz biorąc, nie był to krzyk, ale jego donośny głos i tak słyszalny był nawet dla najbardziej oddalonych stolików. Wychodziło na jedno. Wziął głęboki wdech i zaczął w głowie układać grzeczną odmowę, kiedy nagle mocny cios otwartą dłonią w plecy sprawił, że uleciało z niego całe zaczerpnięte wcześniej powietrze, a nos zatrzymał się centymetry od lady, gdy zgiął się w pół.

Cynia |Klance|Where stories live. Discover now