1

216 14 1
                                    

Pada deszcz.
To jedyne, co rejestruję po przebudzeniu. No, może oprócz godziny, a budzik stojący na taborecie imitującym szafkę nocną pokazuje mi szóstą dwadzieścia dwie. Warczę niezadowolony i przeczesuję przydlugie, rude włosy palcami.

- Claude! - słyszę wołanie mamy z dołu. - Zaraz śniadanie, schodź, słoneczko!

- Mamo... - mruczę do siebie przeciągle. Niech w końcu odpuści...

Kilka dni temu wyznałem jej, że jestem gejem. I zareagowała... No właśnie.
Traktuje mnie jak szesnastoletnią nastolatkę, gdzie jedynym co się w tym zgadza jest wiek i pociąg do chłopców.
I cholernie się o mnie troszczy, jeszcze bardziej niż ma to w zwyczaju. Jakbym był z porcelany.

- Zaraz! - odpowiadam, z ociąganiem. Ziewam zasłaniając usta dłonią i wychodzę spod kołdry, poprawiając slipy niefajnie wpijające mi się w pośladki. Przy okazji poprawiam pościel na łóżku, która po wstaniu z niego zawsze jest rozrzucona; jedna z poduszek leży na podłodze, więc podnoszę ją z westchnieniem i układam w odpowiednim miejscu.

Narzucam na siebie zieloną koszulkę z logo lokalnego klubu piłkarskiego i wsuwam stopy w ciepłe, miękkie kapcie, by zejść na niższe piętro. Widzę brunetkę przy blacie; własnie siłuje się z tosterem, dopóki kanapki po kilku próbach posłusznie do niego wchodzą.

- Co dzisiaj? - pytam, podchodząc do mamy i calując ją na powitanie w policzek. Kobieta uśmiecha się i patrzy na mnie.

- Płatki kukurydziane. Zrobić ci drugie śniadanie do szkoły? Ja biorę tosty, ale wydaje mi się, że musimy kupić nowy toster. Ten się chyba psuje - stwierdza, a moje gardlo się ściska, gdy słyszę jej pytanie. Uśmiecham się jednak delikatnie i kręcę głową.

- Nie - mówię. - Kupię sobie kanapki u Willa. Jak zawsze zresztą, wiesz o tym.

Will Bount. Ten gościu ma sklep niedaleko mojego liceum i często u niego przesiaduję, czasami kupuję bułki.
I jem je u niego - nienawidzę jeść w szkole, przy innych. Mam wrażenie, że ci wszyscy ludzie cały czas się na mnie patrzą. I śmieją.

Może niekoniecznie z tego jak wyglądam, ale ze względu na to, co ostatnio wydarzylo się na Facebooku. I w moim życiu, ale to chyba się łączy.
I... Cóż. Nigdy nie łączcie Twittera z jakimkolwiek innym portalem społecznościowym.

"Czasami zastanawiam się, dlaczego to, że podoba mi się jakiś chlopak jest dla innych tak wielkim problemem."

I nim się zorientowałem co się stało, widniały już pod wpisem okropne komentarze, liczba udostępnień z szyderczymi dopiskami sięgała trzycyfrowych wyników, a ja chciałem zapaść się pod ziemię.

I całe liceum pod wezwaniem świętego Artura poznało najbardziej skrywany sekret Claude Conne'a.
Jestem homoseksualny.

- Claude, słuchasz mnie? - słyszę głos matki, który wyrywa mnie z rozmyślań.

Marszczę brwi i patrzę na nią. Mówiła coś? Mam nadzieję, że to nie było coś ważnego.

- Tak, mamo. Wiem o tym - uśmiecham się do niej słabo mając nadzieję, że mówiła to co mówi caly czas od pewnego czasu; jak bardzo mnie kocha i jak ważny dla niej jestem.

I widocznie się nie myliłem, ponieważ kobieta całuje mnie w czoło, uśmiecha się i mierzwi mi wlosy. Lubi się nimi bawić- moje są prawie białe, a jej są czarne. Jak... Węgiel. Tak mi się wydaje.

- Siadaj do stołu, zaraz wychodzę - prosi, przy okazji przez uśmiech pokazując swoje śliczne, równe zęby.

Kręcę głową i siadam przy meblu wykonanym z jasnego drewna. Jedna noga tego zabytku (odziedziczonego jeszcze po babce mojego ojca) się łamie, a sam blat jest na końcach jakby pogryziony.

Na pewno, pogryziony.

- Gdzie jest Spencer? - pytam, mając na myśli naszego psa -winowajcę owych szkód - i po chwili zaczynam jeść.

Spencera mamy stosunkowo od niedawna; ma dopiero dwa lata i jest ślicznym labradorem, o złotej sierści. I uwielbia niszczyć różne rzeczy - moje słuchawki po dwóch tygodniach byly do niczego.

Za nisko je kładłem. Albo on za wysoko sięga.

- Jest na dworze, wypuściłam go wcześniej, by się załatwił - słyszę w odpowiedzi. Kiwam głową i marszczę lekko brwi, zapatrując się w kanapkę.

- Za często to robi - mówię, podnosząc wzrok na mamę. - Ma chory pęcherz?

- Jesteśmy umówieni z nim do weterynarza dopiero w przyszłym tygodniu - mówi kobieta, a ja krzywię się lekko. Czy nie powinien siedzieć w domu i grzać tyłek?

Prawie w tym samym momencie do pomieszczenia wchodzi przez klapkę w drzwiach kolejny czlonek naszej rodziny; Spencer wyciera się o ręcznik ulożony dla niego w kącie pomieszczenia, a po chwili kładzie się do legowiska.
Uroczy piesek.

Kilkanaście minut zajmuje nam zjedzenie śniadania, a po tym czasie, gdy mama ubiera się w swój zwyczajny strój do pracy- czarną spódnicę i turkusową koszulę, całuje mnie w policzek i wychodzi z domu.

Kolejny dzień upokorzeń, hej.
Wychodzę z domu po siódmej, wcześniej karmiąc pięknego sierściucha i pakując zeszyty i książki do plecaka.

soft boy 📌Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz