5

73 11 0
                                    

Zgodnie z obietnicą, Henry przychodzi do mojego domu po niecałych trzydziestu minutach od wysłania wiadomości.
  Gdy słyszę dzwonek roznoszący się po całym salonie, ja siedzę w danym pomieszczeniu i patrzę pusto w kopertę z kartką i zdjęciami, leżącą na stoliku do kawy. Przyniosłem je tutaj, by pokazać je Henry'emu w razie, gdyby zabrakło mi słów.

A jestem pewien, że tak będzie. Będę się bał. Mimo, że Patrick przecież nie ma jak się dowiedzieć o tym, że wyjawilem komuś prawdę.

Wstaję z kanapy i idę na korytarz, po czym otwieram drzwi chłopcu stojącemu na zewnątrz.

— Cześć — wita się ze mną z uśmiechem. Ja jednak nie odwzajemniam tego gestu. Zagryzam jedynie dolną wargę, wpuszczając go do środka i zamykając wejście. Widzę, że szesnastolatek jest już zaniepokojony, ale idzie za mną do drugiego pomieszczenia, by po chwili usiąść na kanapie.

— Jest poważnie? — pyta, gdy ja zajmuję miejsce obok niego.
Podnoszę wzrok na gościa. Ma lekko zmarszczone brwi i niepewne spojrzenie, a po chwili, upewniając mnie w moich zalożeniach, oblizuje wargi.

Odwracam spojrzenie na kominek, w którym wciąż jest ogień.

— No bo... — zaczynam. — Kojarzysz Patricka Odella, no nie? — pytam, oblizując swoje wargi i zaciskając palce.
Dajesz, Claude. Nie jesteś mięczakiem.

— No to... Ostatnio mieliśmy zajęcia fizyczne i wszedłem do szatni ostatni, gdy już nikogo nie było. I miałem już wychodzić, ale on wszedł i... — urywam, gdy głos mi się łamie.
No, Claude, jednak jesteś mięczakiem.

Henry kładzie dłoń na moim przedramieniu, a ja czuję łzy pod powiekami. Nie dam rady. Wymiękam.

Po chwili, podaję mu kopertę.

— Przyniósł mi to dzisiaj, dał mojej mamie i powiedział, że to dla mnie. Nie wiedziałem, że robi mi zdjęcia — przyznaję nieco chaotycznie, przełykając ślinę i marszcząc brwi, gdy czuję, że łzy chcą wydostać się z moich oczu na policzki.

Patrzę na Bella. Kilka minut z ponownie zmarszczonymi brwiami czyta treść nabazgroloną niedbałym pismem na karteczce, ale gdy dochodzi do zdjęć, ledwie je ogląda.
Ciska fotografie ze zdenerwowaniem na stolik i zanim się orientuję, obejmuje mnie ramionami.

W tym momencie, zapominam chyba, że siedzę na jednej kanapie obok mojego byłego oprawcy.
Chociaż... Okej. To może zbyt ostre określenie na to, co robił. Po prostu...

Mniejsza o to. Poza tym, po co miałbym teraz nad tym myśleć? Powiedziałem o tym komuś. Nieważne, co nas łączy.

Wtulam się w chłopaka i zaczynam cicho płakać, a ten przygarnia mnie do siebie. Jest ciepły i... i delikatny. A jego ramiona, są dla mnie naprawdę wygodnym schronieniem.

Po jakimś czasie słyszę, jak Henry pociąga nosem. Przygryzam dolną wargę, marszczę brwi i podnoszę głowę, opierając skroń o jego ramię.

— Płaczesz? — pytam cicho, przełykając ślinę.

Towarzysz kręci głową i ociera mokre policzki, które widocznie zdradzają jego kłamstwo.

— Nie zwracaj na mnie uwagi — prosi. — Zdałem sobie sprawę, jak mocno musiały boleć cię moje słowa i... I wszystko, co robiłem — przełyka ślinę i potrząsa głową po raz kolejny. Podnosi na mnie wzrok, a ja czuję czerwień wykwitającą mi na policzkach. Skubię jeden z nich od środka językiem i cicho wzdycham.

— Henry, nie powiem, że nie masz racji... — przyznaję prawie szeptem. — Ale słowa to nic. Musiałem się przyzwyczaić, bo nie każdy to jakiej jestem orientacji przyjmie tak klarownie jak chociażby moja mama — mamroczę. — A to, co zrobił Patrick... To nie powinno mieć miejsca. Na to nie da się przygotować — stwierdzam. Poruszam się niespokojnie na kanapie i przygryzam dolną wargę. — Chcesz herbaty? — pytam, chcąc zmienić temat. Chowam zdjęcia i list pod jedną z poduszek na kanapie i wstaję, gdy Bell kiwa głową.

Idę do kuchni, robiąc nam miętową herbatę, a gdy mam już kubki w dłoniach, bez wahania zapraszam nastolatka na górę, do mojego pokoju.
Obydwoje siadamy na łóżku, a ja opieram się plecami o jego wezgłowie. Obejmuję naczynie z ciepłym naparem dłońmi, po czym cicho wzdycham.

— Masz ulubionego wykonawcę? — zapodaję temat, by przerwać ciszę panującą między nami przez dłuższy czas.
Chłopak patrzy na mnie, widocznie lekko zaskoczony, ale kiwa głową.

— James Arthur. Nickelback i Troye Sivan — wylicza, a ja uśmiecham się pod nosem. No, przynajmniej coś nas łączy.

— Ja też ich uwielbiam — przyznaję. — No, może oprócz Nickelback. Nie czuję się przywiązany do tego zespołu — dodaję w formie wytłumaczenia. Chyba trochę za szybko, bo Henry kręci głową z rozbawieniem.

— Nie musisz się tłumaczyć —mówi pewnie, by mnie pocieszyć. — Cieszę się, że podoba nam się to samo, na razie — dodaje, ale nie wiem czy mówi to żartobliwie; jednak, cicho się śmieję, a on nie wydaje się być urażony, wręcz przeciwnie- uśmiecha się i upija łyka ciepłej herbaty.

Chcę coś powiedzieć, ale zamiast rozpocząć zdanie, ziewam cicho.
Cóż. Po każdym płaczu nadchodzi senność i ból głowy. Jak na razie, nic mnie nie boli.

Wręcz... Czuję się lekki. Wolny. Spokojny. W końcu, wygadałem się nastolatkowi z tego co mnie spotkało, wypłakałem się i czułem... dobrze, w jego towarzystwie.
Miałem szczerą nadzieję, że uda nam się zaprzyjaźnić, bo Henry teraz robil na mnie strasznie dobre wrażenie i prawie przestałem dopuszczać do siebie myśl, że może on zrobić jeszcze coś przeciwko mnie.

Przecież powiedział, że mu się podobam. Na pewno nie chce mi zrobić krzywdy, no nie?

Przecież... Nie krzywdzi się ludzi, którzy nam się podobają. W których jesteśmy zadurzeni. Zauroczeni.

Zaczynamy rozmawiać o nowei płycie jednego z wcześniej wymienionych przez chłopaka wykonawców, a ja kończę, leżąc wtulony w jego ciepły bok.

Nawet nie wiem, jak to się stało.
Nie wiem też jakim cudem, ale wkrótce uspokajam się na tyle, że zasypiam, zaciskając palce na materiale bluzy, którą Henry ma na sobie. Nie widzę w tym nic dziwnego, albo krępującego...

No, może jedną rzecz. Nie jestem pewien, czy przypadkiem nie chrapię podczas snu.

soft boy 📌Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz