Rozdział dwudziesty trzeci

1.6K 134 171
                                    


Zrobiłam to.

Dostałam nagłego przypływu weny i skończyłam rozdział w jeden dzień. Jest naprawdę ciężki i można by rzec przełomowy. Gdy go tłumaczyłam, cały czas towarzyszyło mi uczucie nieuchronnie zbliżającej się katastrofy...

Nie potrafię określić, kiedy pojawi się następny - kolejne dwa tygodnie będą dla mnie trudne w związku z napiętym okresem w pracy, nie chcę zatem niczego obiecywać.

Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem - cieszę się, że to ff wywołuje w Was tyle emocji!













„Nie zrobiłeś tego?"

Harry nawet nie mrugnął. „Ani razu."

Z ust Louisa wydobył się drżący oddech, lecz nie przyniósł mu ulgi. Przeciwnie, poczuł się gorzej, zupełnie jak tamtej nocy, kiedy nie mógł przestać wypytywać pieprzyłeśsięznią pieprzyłeśsięzniąpieprzyłeśsięznią, jakby nie ważne było, ile razy o to zapyta, ile nie otrzyma w odpowiedzi, bo to i tak będzie za mało. Jakaś jego część spoglądała na Harry'ego, na jego rozchylone, dyszące usta, na głęboką linię między jego brwiami, na owo pełne desperacji spojrzenie zielonych oczu, które znał przecież tak dobrze, i ta część mu wierzyła. Druga część obawiała się, że okłamuje samego siebie bardziej niż kiedykolwiek, patrząc na Harry'ego i powtarzając sobie, że ten facet, z którym dzielił łóżko przez osiem lat, nie byłby wstanie kłamać mu w żywe oczy i nawet przy tym nie mrugnąć.

„Nie wierzę ci" – to ostatecznie powiedział.

Harry uniósł nieco brwi, jakby nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Zdawało się, że powstrzymuje się przed podniesieniem głosu, kiedy odparł – „Mówię prawdę. Mówię prawdę, kurwa jego mać, Louis, musisz..."

„Okej, wierzę ci" – rzekł Louis, nie będąc jednak pewnym, czy mówi szczerze – „Okej. Okej, ale... ja... ja nie wiem, czego ty ode mnie chcesz."

„Czegokolwiek" – odparł – „Czegokolwiek, ja... cokolwiek zechcesz mi dać, jeśli... jeśli poświęcisz mi choć trochę czasu na rozmowę, albo na cokolwiek, Lou... ja... ja wiem, że na to nie zasługuję."

Urwał w tym miejscu, przygryzł dolną wargę i patrzył na Louisa w milczeniu, czekając. Wciąż był pochylony w jego stronę, sprawiając, że Louis opierał się plecami o blat; jego włosy wydostały się z luźnego koka, w którego były związane, opadając mu na szyję. Czuć było ich zapach, nawet bez wtulania w nie nosa, zapach szamponu z kiwi, który kupował hurtowo, ten sam zapach, kiedy przytulał się do niego na łyżeczkę w letnie poranki, wciskając twarz w jego spoconą szyję. Louis chciał wpleść w nie palce, owinąć je sobie wokół pięści i szarpnięciem przysunąć go bliżej. Szarpnąć, aż go zaboli.

Zadowolił się chwyceniem za jego niebieską, bawełnianą koszulę i pociągnięciem za materiał.

Harry jęknął, opadając na niego; niezdarnie całował go od podbródka w górę, aż odnalazł jego wargi i wsunął między nie język. Louis pozwolił mu na to, błądząc dłońmi wszędzie, gdzie tylko miał ochotę, łapiąc go za włosy i ciągnąc tak mocno, że z pewnością usłyszałby pisk Harry'ego, gdyby nie byli zbyt zajęci całowaniem się. Jego wargi zdawały się być zranione, zdarte, o metalicznym posmaku, kiedy Louis je lizał, ale jego ruchy były znajome – sposób, w jaki zimny czubek jego nosa zderzał się z nosem Louisa, kiedy przekręcał głowę, to, jak nie przestawał go całować i całować, aż koniuszki palców Louisa zaczęły drżeć z braku tlenu.

Where We Belong [LARRY STYLINSON] [TŁUMACZENIE PL] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz