Prolog

8.8K 467 315
                                    

Myślami wciąż przy blond aniele, sercem i duszą związany na zawsze. Z cholernym bólem, pozbawiony tlenu, tułał się wszędzie, szukając swojego miejsca, bezpiecznej przystani, by nie myśleć, zapomnieć, schować się przed światem. Światem, gdzie dookoła kwitła miłość pozbawiająca zdrowego rozsądku i rozumu.

Cierpiał, bardzo cierpiał, gdyż jego miłość była niespełniona, nie osiągalna, nie dla niego. Czuł się potwornie, dlatego uciekł, wyjechał, odszedł na zawsze. Próbował zapomnieć, próbował nie myśleć i zająć się czymś, by jego myśli nie wracały do tego miasta, do tego miejsca, gdzie była ona. Piękna, jedyna, nieskazitelna. Żadna kobieta nie równała się do niej, żadna nie była dostatecznie dobra, piękna, mądra i szalona. Żadna nie była nią, a on wciąż szukał, każdą przyrównując właśnie do niej.

Odejdź i daj mi żyć! — krzyczał, czując potworny ból w klatce piersiowej.

Momentami żałował, że za pierwszym razem nie umarł, nie zginął, nie zniknął z tego świata. Przez te lata żył w ukryciu i patrzył na miłość swojego życia, której serce należało do innego mężczyzny. Każdego dnia, każdej nocy wyobrażał sobie ją i jego razem. Połączonych w jedność na zawsze. Widział jej piękną twarz, rozpromienione oczy i ten szczery, cudowny uśmiech, kiedy biegną przez zielone łąki, trzymając się za ręce, szczęśliwi, radośni, spełnieni.

Każdego dnia katował się myślami o kobiecie, która tak głęboko siedziała w jego sercu i głowie, a o której tak bardzo chciał zapomnieć.

Lucas kocham cię jak przyjaciela, jak brata, lecz nie tak jak kobieta kocha mężczyznę. Wybacz mi, wybacz i zapomnij o mnie...  — Te słowa każdego ranka budziły go ze snu i każdej nocy, kiedy kładł się do pustego łóżka, układały do snu. Te słowa, które wbiły mu ostatecznie sztylet w serce, pozbawiając go tchu, życia, nadziei. Nadziei, której tak bardzo potrzebował, by całkowicie nie rozpaść się na kawałki.

Czuł się pusty, bezużyteczny, niepotrzebny, a przede wszystkim gorszy. Był przystojnym, wysokim i wykształconym mężczyzną, lecz przestał wierzyć we własne możliwości, stracił wiarę w to, że jego życie jeszcze kiedyś nabierze kolorowych, jasnych i ciepłych barw. Od momentu, kiedy wyjechał z miasta, zwiedził już kilka stanów, poznał nowych ludzi, ich zwyczaje i nie jednokrotnie wpakował się  w kłopoty. Dla świata był martwy, lecz z nową tożsamością, mógł, chciał zacząć wszystko od początku. Chciał, lecz to było trudniejsze, niż przypuszczał. 

Zmęczony,  znudzony szarym życiem, zamknął się na świat i otaczających go ludzi. Osiadł z dala od miasta, wynajmując mały dom na totalnym pustkowiu. Nie był to piękny, duży dom, z ogródkiem i basenem, a raczej zwykła chatka, wymagająca remontu i mnóstwa napraw. Musiał się czymś zająć, by nie myśleć, nie dołować się i nie wyobrażać sobie wspólnej przyszłości u boku tej kobiety, a to znowu było cholernie trudne, zważywszy na to, że przyjaciele z mafii nie dawali o sobie zapomnieć. Nie odbierał od nikogo telefonów, nie chcąc podczas rozmowy zapytać o nią, nie chciał tego, musiał dać sobie czas. Chcąc zapomnieć o zranionej miłości, oczywiście nie zapominał o innych kobietach i od czasu do czasu wypuszczał się do miasta w celach towarzyskich, lecz zwykle kończyło się to na szybkim seksie i kolejnej gafie z jego strony, porównując każdą do niej. Momentami miał tego dosyć, ale mimo wszystko nie poddawał się i próbował dalej. 

— Czego chcesz Baron?! — zwrócił się do czarnego, czworonożnego przyjaciela, którego znalazł pewnej nocy, przywiązanego do drzewa. Jak na psa rasy  Rottweiler, ten był spokojny i raczej nie stanowił dla nikogo zagrożenia. Lucas znalazł go w opłakanym stanie i ledwo odratował od śmierci. Pies bardzo przyzwyczaił się do niego  i nie odstępował na krok. 

My name is Lena.  Premiera 2sierpnia! Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz