Zamykam oczy mej duszy upadłej
Wspomnienia mną szarpią jak wiatr roztargniony
Kiedyś nie byłem aż taki zmęczony
Kiedyś szarpało mnie z wiatrem
Pamiętam przychodził tu chłopak młody
Przychodził, siadał i ze mną rozmawiał
Opowiadał mi o swym domu rodzinnym
O jego matce babce i ojcu,
O tym jacy byli biedni
I o ich chorym psie w kojcu
Przychodził i płakał jak było mu trzeba
Przychodził wypłakać się w ramiona drzewa
Wśród ludzi trudno mu było się odnaleźć
Rozmawiać trudno było z kimkolwiek
I chociaż ja mu nie odpowiadałem
A on sam monolog musiał prowadzić,
To jam jedyny rozumiał jego mowę
I wskazywał dobrą przez życie drogę
Jestem już teraz nawet zbyt stary,
Bo wojny światowe obie pamiętam
I choć nie widziałem ich z tej polany
Bo kora ma była już drętwa,
To wiatr co szumi po lesie,
Często nowiny ze świata tu niesie.
Chciałem być wtedy taki jak on,
Jak wiatr co muska trawy, trzody,
Wplątuje się w me liście
Owiewa mchu brody
Zwiewny, lekki i nie do odparcia
Nie do przejrzenia
I nie do ujrzenia
Przemierzający nawet świat cały
Wąchając drzewa, domy i skały
Chlewy, stodoły, morza, ukwiały,
Wyszeptujący wszystkim do ucha,
Czego to w świecie wiatr się nasłuchał.
Ja całe życia na miejscu stać miałem.
Wiedziałem i na to się szykowałem.
A chociaż nie jest to dla mnie teraz ciosem,
nie mogłem pogodzić się ze złym losem
nie mogłem, dopóki ten chłopak nie przyszedł polem
i wywrócił mój świat do góry dołem
On bowiem rozumiał naturę,
Bardziej niż ktokolwiek z ludzi,
Zachwycał się często rzeki szumem
I tym jak ptak rano się budzi
Zaprzyjaźniłem się z nim na lata starości,
Bo potrzebował czyjejś miłości
Byliśmy dla siebie jak dwie bratnie dusze,
Co wciąż łagodzą swe wieczne katusze
On mowę wiatru dobrze rozumiał,
wiatr chciał się z nim również zaprzyjaźnić
ale jak to wiatr, zatrzymać się nie umiał
by porozmawiać i dłużej z nim zabawić.
I wtedy pojąłem losu mego litości
Bo nagle, to wiatr zaczął mi zazdrościć.
Nareszcie miałem przyjaciela swego
Od lat zawsze wypatrywanego
Siadywał ze mną do nocy od świtu
A ja dawałem mu cień w czas zenitu
Sypiał ze mną, z mych liści robił korony
A jak spał wydawał się taki błogi.
I ja jeszcze wtedy nie rozmyślałam
Kiedy to będzie musiał chłopak odejść
I wcale się jeszcze nie bałem
Chociaż to było nieuniknione
I pewnego złotego ranka
Gdy obudziłem się po nocy z przyjacielem
Na miejscu nie było już tego chłopaka,
Co wczoraj leżał na pachnącym ziele...
*Sorki za interpunkcję, nigdy nie mam siły jej sprawdzać, a co do rymów niedokładnych, to czasem nie lubię używać tylko tych częstochowskich bo wydają mi się często infantylne, dziękuję koniec ogłoszeń ;)
YOU ARE READING
Willow || Wierzba
PoetryWzruszająca opowieść o bezwarunkowej miłości pewnej wierzby do małego chłopca. ,, w tym świecie nic nie jest stałe" prócz prawdziwej, szczerej, niezłomnej miłości. Miłości silniejszej niż próby na które zostaje wystawiona. ZAPRASZAM DO PRZECZYTANIA...