1. Początek lub koniec?

82 12 9
                                    


Zamykam oczy mej duszy upadłej

Wspomnienia mną szarpią jak wiatr roztargniony

Kiedyś nie byłem aż taki zmęczony

Kiedyś szarpało mnie z wiatrem


Pamiętam przychodził tu chłopak młody

Przychodził, siadał i ze mną rozmawiał

Opowiadał mi o swym domu rodzinnym

O jego matce babce i ojcu,

O tym jacy byli biedni

I o ich chorym psie w kojcu


Przychodził i płakał jak było mu trzeba

Przychodził wypłakać się w ramiona drzewa

Wśród ludzi trudno mu było się odnaleźć

Rozmawiać trudno było z kimkolwiek

I chociaż ja mu nie odpowiadałem

A on sam monolog musiał prowadzić,

To jam jedyny rozumiał jego mowę

I wskazywał dobrą przez życie drogę


Jestem już teraz nawet zbyt stary,

Bo wojny światowe obie pamiętam

I choć nie widziałem ich z tej polany

Bo kora ma była już drętwa,

To wiatr co szumi po lesie,

Często nowiny ze świata tu niesie.


Chciałem być wtedy taki jak on,

Jak wiatr co muska trawy, trzody,

Wplątuje się w me liście

Owiewa mchu brody

Zwiewny, lekki i nie do odparcia

Nie do przejrzenia

I nie do ujrzenia

Przemierzający nawet świat cały

Wąchając drzewa, domy i skały

Chlewy, stodoły, morza, ukwiały,

Wyszeptujący wszystkim do ucha,

Czego to w świecie wiatr się nasłuchał.


Ja całe życia na miejscu stać miałem.

Wiedziałem i na to się szykowałem.

A chociaż nie jest to dla mnie teraz ciosem,

nie mogłem pogodzić się ze złym losem

nie mogłem, dopóki ten chłopak nie przyszedł polem

i wywrócił mój świat do góry dołem


On bowiem rozumiał naturę,

Bardziej niż ktokolwiek z ludzi,

Zachwycał się często rzeki szumem

I tym jak ptak rano się budzi


Zaprzyjaźniłem się z nim na lata starości,

Bo potrzebował czyjejś miłości

Byliśmy dla siebie jak dwie bratnie dusze,

Co wciąż łagodzą swe wieczne katusze


On mowę wiatru dobrze rozumiał,

wiatr chciał się z nim również zaprzyjaźnić

ale jak to wiatr, zatrzymać się nie umiał

by porozmawiać i dłużej z nim zabawić.


I wtedy pojąłem losu mego litości

Bo nagle, to wiatr zaczął mi zazdrościć.


Nareszcie miałem przyjaciela swego

Od lat zawsze wypatrywanego

Siadywał ze mną do nocy od świtu

A ja dawałem mu cień w czas zenitu


Sypiał ze mną, z mych liści robił korony

A jak spał wydawał się taki błogi.


I ja jeszcze wtedy nie rozmyślałam

Kiedy to będzie musiał chłopak odejść

I wcale się jeszcze nie bałem

Chociaż to było nieuniknione


I pewnego złotego ranka

Gdy obudziłem się po nocy z przyjacielem

Na miejscu nie było już tego chłopaka,

Co wczoraj leżał na pachnącym ziele...


*Sorki za interpunkcję, nigdy nie mam siły jej sprawdzać, a co do rymów niedokładnych, to czasem nie lubię używać tylko tych częstochowskich bo wydają mi się często infantylne, dziękuję koniec ogłoszeń ;)

Willow || WierzbaWhere stories live. Discover now