иσωє мαяzєиιє

118 19 24
                                    

      Zdarzenia wydawały się przechodzić płynnie przez wszystkie horyzonty natury. Ostatni rok przebiegł wielkimi krokami, zupełnie nie zatracając rytmicznej ciągłości mijania. Dni pędziły w eksplozjach słońca, w wielokolorowym kwitnieniu kwiatów, w spiętrzeniach obłoków i zachodzącym w paznokcie chłodzie, gdy przesypywało się przez dłoń miał wilgotnej, zroszonej jesienią ziemi. Kroki czasu były wyraźne; skrzypiały jak zapadający się pod butem świeży śnieg, który sprawiał, że nawet czarne, smutne drzewa wyglądały na upudrowane i zatracały nagą surowość.

      Wszystko odmierzało się brzdękiem napinanej cięciwy i świstem strzał. Trzymany w obu dłoniach miecz powoli tracił ciężar, pozwalając tym samym ujarzmić się dotykowi i chwytowi. Tchnienie ciętego srebrną klingą powietrza stawało się szybsze, żywsze, a jednocześnie mniej oporne i sztuczne; każdy ruch, który wcześniej wydawał się skąpo i ostatecznie odmierzony, przechodził stopniowo w naturalny bodziec, jakby ciało Jugrama zmieniło się w synchronicznie działającą sprężynę, jakby wiedziało, co powinno robić i jak się zachować. Miecz nie był już tak obcy i choć Haschwalth nie miał jeszcze dość siły, by używać go jako broni jednoręcznej, nie zamierzał sobie odpuszczać.

      Moc nadal się nie przebudziła.

      Jugram nie uginał się pod towarzyszącym mu nieodparcie poczuciem rozczarowania samym sobą; krytycyzm wobec siebie i własnej słabości wyzwalał z niego silniejszą chęć równoważenia tego bolesnego braku. Rosnąca siła mięśni, pewność chwytu na rękojeści miecza i obserwowanie rozwijającej się w szalonym tempie mocy Bazza stanowiły dla niego żywy obraz postępów. I choć dałby tak wiele, by jego dłonie uwolniły wreszcie zaledwie drobinkę zaabsorbowanej z otoczenia energii duchowej, nigdy nie czuł smutku związanego z tym, że to Black jest silniejszy.

       Cichy żal wymierzony był jedynie we własną słabość, którą Jugram zamierzał zlikwidować drogą coraz intensywniejszych treningów. Nie zamierzał polegać na traktującym go z wielką wyrozumiałością mistrzu; pragnął też być dla niego i stać się kimś, kogo ostrze okaże się na tyle godne, by mógł stanąć kiedyś u boku tego niesamowitego chłopaka jako kompletny wojownik; by nie spowalniał Bazza w szalonym pędzie ku postępom, by ich wspólne marzenie o byciu najsilniejszymi Quincy stało się wreszcie realne i dotykalne dla nich obu. Jugram chciał za wszelką cenę dogonić Bazza i rówieśników; nie wyobrażał sobie sytuacji, w której to Black zaniża własne zdolności w imię wyrównania.

      Poza ogromną wdzięcznością i przywiązaniem do przyjaciela w samozaparciu Haschwaltha kryło się coś jeszcze.

      Mimo piękna rozładowującej się w porach roku natury świat jakby kurczył się w jakimś niepokojącym, febrycznym dreszczu przechodzącym z dnia na dzień w przewlekłe wiosenne delirium. Ptaki nie wróciły jeszcze ze swych przelotów, chociaż wiosna wykrystalizowała się już ostatecznie. Płochliwa zwierzyna zaszyła się w rozsianych po lesie, niewiadomych siedliskach; było jej jakby mniej.

      Narastający niepokój obserwowanych od małego zwierząt udzielał się i Jugramowi. Czuł — jak całe otoczenie — bliskość czegoś nieuchronnego i niewiarygodnie strasznego; bliskość czegoś, co mogło zagrozić pielęgnowanemu tak starannie szczęściu.

      Chłopcy coraz częściej widzieli przemarsz wojska, które — również z intensywnością dreszczu zapowiadającego jakąś ciemną tajemnicę zniszczenia — zmieniało swoją pozycję, przecinając szlaki ich wspólnych zabaw i trenowania.

      Wydany przez Blacka dekret, niczym branka, przymusowo powoływał pod broń wszystkich Quincy od dwunastego roku życia, narażając Jugrama na zdemaskowanie; jego urodziny zbliżały się nieuchronnie i jakby szybciej. A jednak Haschwalth, przekonany o tym, że życie bez Bazza nic już nie znaczy, bardziej niż o własne bezpieczeństwo, bał się o dobro dziedzica i jeśli Blackowi groziło coś złego, był gotów wziąć wszystko na siebie, a nawet zapłacić za to głową. Głęboko marzył o tym, że to on ochroni kiedyś Bazza; nieistotne, czy miałby zrobić to siłą, czy swoimi wyjałowionymi z mocy, nagimi dłońmi.

i że... ci nie odpuszczę aż do śmierci | bxb |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz