1. "Małżeństwo, czyli spełnienie marzeń"

26 1 1
                                    

Nadszedł ten dzień. Dzień, w którym Antonina raz na zawsze miała zmienić całe swoje życie. Czuła się wniebowzięta i głęboko wierzyła, że Los Santos - miasto marzeń, okaże się dla nich łaskawe. Ciężko żyło jej się w rodzinnym Toruniu odkąd tylko sięgała pamięcią. Nie czuła się jednak na tyle pokrzywdzona przez los, żeby na niego narzekać. W końcu obdarował ją zdrowiem, kilkoma talentami i przede wszystkim wielką pasją, którą okazała się informatyka. Po drodze co prawda napatoczyło się jeszcze rozbicie rodziny i trwałe bezrobocie ojca. Skończyła dziewiętnaście lat i czuła się na tyle dorosła, by opuścić Toruń.

Długo rozmyślała nad tym, co czeka ją na miejscu. Postanowiła zdecydować się właśnie na Los Santos, gdyż tam od wielu lat mieszkała jej ciotka Florence i prowadziła skromną restaurację. Mimo że smażenie charakterystycznych dla jej rodzinnych stron pierogów nie było spełnieniem marzeń Antoniny, musiała od czegoś zacząć. Poza tym bardzo tęskniła za siostrą swojej matki. Kobiety były do siebie bardzo podobne, dziewczyna potrzebowała zmiany, a LS było bez wątpienia miastem, gdzie wszystko się zaczynało dla wielu przyjezdnych, po czym trwało lub kończyło się na dobre.

Właśnie siedziała na łóżku, kątem oka spoglądając na stojące nieopodal dwie walizki. Limit bagażu niezbyt ją przerażał. Nie potrzebowała wiele, pragnęła zabrać ze sobą jak na mniej, by jak najmniej przypominało jej to miejsce. Antonina nie była osobą skorą do cofania się w przeszłość. Przynajmniej tak jej się zawsze wydawało. Czy wielkie miasto zmienia ludzi? Czy tym razem będzie za czymś tęsknić?

Z rozmyślań wyrwał ją dobrze jej znany hałas dochodzący z zewnątrz. Szarooka uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do okna. Otworzyła je na oścież i wyjrzała na podwórko. Nie myliła się, to na sąsiedniej posesji biegały jak szalone "Maleństwa pani Mariolki". Na pewno nikt z was nie spotkał nigdy tak przedziwnych kur. Darły się wniebogłosy i latały jak nawiedzone. Były główną przyczyną irytacji Antoniny, ale nie tym razem. Poczuła pierwszy raz w życiu, że to właśnie coś, czego będzie je brakowało i nagle straciła ochotę, by wyłapać je wszystkie i zrobić z nich rosół.

- Macie szczęście - mruknęła pod nosem - że jadę lepić pierogi, a nie gotować rosół. Inaczej wybiłabym was co do jednej.

Jednak ktokolwiek, kto popatrzyłby na Antoninę, prawdopodobnie stwierdziłby, że ta kłamie. Dziewczyna miała bardzo delikatną urodę. Długie czekoladowe włosy, szare spokojne oczy, bardzo bladą cerę, drobną posturę i niski wzrost. Mimo że faktycznie nie była osobą śmiałą i rewolucyjną, często odznaczała się impulsywnością, czego doskonałym przykładem była decyzja o wyjeździe do Los Santos.

- Nie potrzebujesz z niczym pomocy? - usłyszała głos za swoimi plecami.

Odwróciła głowę i ujrzała ojca. Wiedziała, że to ich ostatnie spotkanie.

- Nie - odpowiedziała dość szybko. - Dziękuję - dodała pośpiesznie.

- Masz przy sobie bilet i dokumenty?

- Mam. Ze wszystkim sobie poradzę.

W tej prostej rozmowie było jakieś namaszczenie. Gdy bowiem nie odbywa się z reguły z kimś nawet prostych rozmów, te stają się czymś niezwykłym.

W mroku mignęła para świateł samochodowych. Zamówiona taksówka była już na miejscu. Dziewczyna podniosła się i narzuciła na siebie kraciastą koszulę. Schyliła się po walizki.

- Pomogę ci - zaoferował się ojciec, co przyjęła ze zdziwieniem. Chyba wszystko zmieniło się tego dnia. - Weź tą lżejszą.

Minutę później stali już przy mało ruchliwej drodze. Kierowca pakował bagaże, mężczyzna patrzył gdzieś w dal, a jego córka wbiła wzrok w swoje poszarzałe tenisówki. Taksówkarz wsiadł do pojazdu i czekał na pasażerkę. Ta popatrzyła się w końcu na ojca.

Trzech Wspaniałych (GTA V)Where stories live. Discover now