Koniec...a może początek?

6 4 4
                                    

  POV. Jack

Hej! Jestem Jack, dwudziestoletni mężczyzna, mieszkający w Meksyku, a raczej w tym, co po nim zostało. Miasto, jak i cała planeta zamieniła się w jedną wielką ruinę. Każdy dzień to kolejna walka o przetrwanie, brak pożywienia, brak wody oraz brak jakiegokolwiek porządnego zabezpieczenia przed ciężkimi warunkami pogodowymi.

Wracając, mieszkam sam w pozostałościach po moim dawnym mieszkaniu. Nie mam rodziny ani rodzeństwa. Znaczy się, miałem. Do czasu kiedy moi rodzice, zaraz, po wybuchu pierwszej katastrofy wyszli ze schronu, i udali się w poszukiwaniu mojej młodszej siostry. Niestety ani oni, ani moja siostra nie wrócili. Miałem wtedy może osiemnaście lat, skończyłem szkołę średnią oraz ze względu na zaistniałą sytuację w ekspresowym tempie zakończyłem studia na kierunku Fizyki technicznej ze specjalną specjalizacją do nanotechnologii.

Może koniec o mnie, a parę słów o tym, co dzieje się na świecie. Kilka miesięcy temu zaczęły się częste katastrofy ekologiczne, które zrujnowały całe miasta, państwa oraz kontynenty. Każdy dzień to wyzwanie, wyzwanie, aby przeżyć, aby zdobyć odpowiednią ilość jedzenia do przetrwania dnia, aby zdobyć, chociaż odrobinę wody w prawie już wysuszonych jeziorach. To już nie jest ten świat, który pamiętam z dzieciństwa. Wtedy moim jedynym zmartwieniem było to, aby zdążyć, wrócić ze szkoły na ulubioną bajkę, a teraz? Teraz muszę się martwić o każdą chwilę życia. Wstając rano, nie mam podanej ciepłej jajecznicy zrobionej przez moją mamę, zanim wyszła jeszcze do pracy, zamiast tego, co drugi dzień mam miskę ryżu i mały kubek wody.

Miałem plany, ambicje, chciałem być ''kimś'' a przez to, jakie czasy teraz panują, jedyne co mam to pomoc innym w ciężkiej pracy nad marnymi uprawami, czasem, jako odskocznia od tego wszystkiego przeczesuje teren wraz z grupą innych ludzi w poszukiwaniu jakiegokolwiek jedzenia, wody, ubrań czy też innych użytecznych rzeczy.

Życie na takiej planecie jest ciężkie dla mnie, jako dorosłego mężczyzny, ale znajdują się tu również kobiety z dziećmi, które są słabsze, pomagają one w uprawach, oraz zakładają szkółki dla dzieciaków, aby mogły się, chociaż w małym stopniu kształcić. Radość tych dzieciaków, kiedy wieczorem przy wspólnym ognisku śpiewają nowo poznane piosenki, oraz wymieniają rzeczy, których się nauczyły jest niezwykła.

Może przejdźmy do mojego jakże ciekawego życia. Wstałem jak zwykle wtedy, kiedy słońce dopiero zaczynało swoją wędrówkę po widnokręgu. Z pudła wygrzebałem, stare, lekko podarte już jeansy oraz czerwoną lekko wyblakłą koszulkę. Zaczynała się wiosna więc temperatura z każdym dniem rosła. Ubrany wygrzebałem się z mojego mieszkania, chociaż ciężko je tak nazwać, bardziej nazwałbym je kupą gruzu utrzymywaną przez kilka drewnianych belek. Czasami naprawdę zastanawiam się, ile te gruzy będą służyły mi jako schronienie, a nie zagrożenie. Wyszedłem na ulice, zapowiadał się spokojny dzień bez żadnych przygód. Kilka osób przechadzało się po okolicy, niektórzy wracali z jednego z ostatnich naszych źródeł wody z kubłami wody jedynie do połowy pełnymi.

Ruszyłem do jednych z mniejszych farm, czas na siane wszystkiego. Niestety podczas zimy nie sadzimy nic, bo temperatury są bardzo niskie.

Wszedłem do maleńkiej budki zbitej z kilku desek, wyciągnąłem paczkę nasion i ruszyłem w stronę malutkiego poletka. Uklęknąłem przed nim i łyżką wykopałem mały dołek, do którego wrzuciłem kilka nasion, jak się okazało sałaty. Powtórzyłem czynność na obszarze całego poletka. Po skończonej czynności otrzepałem spodnie z piachu, odniosłem nasiona do budki i ruszyłem wzdłuż ulicy.

Dochodziło południe, na ulicach pojawiało się coraz więcej ludzi. Dzieciaki biegały, jakby zapominając o trudach tego świata i jakby nigdy nic bawiły się w nowo wymyślone zabawy. Czasami zawieszałem wzrok i wracałem wspomnieniami do czasów, kiedy wraz z moją siostrą bawiliśmy się w berka czy też chowanego. Na to wspomnienie na mojej twarzy zawitał delikatny uśmiech.

Podczas przerwy na obiad, którym jak zwykle była miseczka ryżu, z tym że dzisiaj z kilkoma paskami marchwi, zerwał się potwornie silny wiatr. Kiedy z nieba zaczęły spadać grube krople deszczu, wiedzieliśmy, co nas za chwilę spotka. Tak, kolejna w tym miesiącu ulewa, która zniszczy nasze pola, niektóre budynki a wraz z silnym nurtem zabierze kilku z nas.

Zerwałem się szybko z miejsca i pognałem do mojego mieszkania, które niestety było oddalone spory kawałek od naszego miejsca, gdzie wspólnie jadaliśmy. Dzięki ciągłej walce o przeżycie jak każdy inny nabrałem kondycji i z każdym dniem docierałem do mieszkania szybciej. Wbiegłem do lokum z prędkością światła, od razu zasuwając je prowizorycznymi drzwiami, tak aby woda się nie dostała do środka. Po upewnieniu się, że jestem bezpieczny w mieszkaniu, ruszyłem do swojej sypialni, gdzie wspiąłem się na komodę i usadowiłem się na niej. Pierwsze dwie godzinny minęły spokojnie, dopiero po upływie tego czasu, gdy ulewa nie ustępowała, usłyszałem zgrzyt, był to charakterystyczny dźwięk ocieranych o siebie kamieni. Na mój nos kapnęło kilka kropli wody i wiedziałem, że muszę jak najszybciej się stąd wydostać. Zszedłem z komody, najdelikatniej jak potrafiłem, stawiałem kolejne kroki coraz szybciej. Po wyjściu z sypialni widok, który mnie zastał, nie należał do najprzyjemniejszych, otóż woda znajdująca się tam sięgała kostek, a w dachu znajdował się sporej wielkości otwór, przez który wpadała woda.

Moje próby ucieczki okazały się marne, gdyż już po chwili kolejne duże kawałki dachu, a raczej gruzu, który miał imitować dach, zaczęły odpadać. Niestety jeden z nich przygniótł moją stopę, próbowałem z całych sił się wydostać, jak się okazało z marnym skutkiem.

Traciłem już siły oraz wiarę w to, że przeżyje. Rzuciłem okiem na pokój, w którym woda sięgała mi już spokojnie kolan, z dachu pozostała może jedna dziesiąta całości, nie była ona jednak w stanie zatamować zbyt dużej ilości wody wlewającej się do mojego mieszkania.

Poddałem się, przestałem walczyć, mojej stopy nie czułem już od dłuższej chwili. Wszelkie ostatki nadziei prysnęły w jednej chwili. Usiadłem na Ziemii i oddałem się w sidła losu.

Nagle poczułem mocne uderzenie w głowę. To kolejny odłamek dachu. W głowie mi zahuczało, byłem w ogromnym szoku, miałem mroczki przed oczami, moje ciało bezwładnie opadło do wody. Nie widziałem już nic. Jedynie idealną czerń

----------------------------------------------------------------------------------------

  Witam was cieplutko w pierwszym rozdziale i mam nadzieję, że się on wam spodobał!

Miało wyjść ok. 500 słów, a wyszło ok.1000. Kolejny rozdział będzie podobnej długości, lecz następne postaram się trzymać w ograniczeniu do 700 słów.

Za wszelakie błędy bardzo was przepraszam

Miłego Dnia xx  

Project: Observation of the worldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz