IV

174 6 0
                                        


Hermiona była w opłakanym stanie. Trzymałem ją delikatnie w swoich ramionach starając się nie rozpłakać jak małe dziecko. Jej oczy błądziły, nie mogłem wyczytać nic poza bólem malującym się na jej twarzy. Mimo to nie wydawała żadnych dźwięków, nie prosiła, nie błagała. Zastanawiałem się czy ona - taka krucha, delikatna osoba to przeżyje. 

Fred przestań. Ona MUSI żyć. 

Kiedy już otrząsnąłem się zacząłem krzyczeć. Byliśmy blisko domu, więc miałem nadzieję, że ktokolwiek mnie usłyszy. Nie mógłbym jej tutaj zostawić samej.  Na moje szczęście przybiegł George wraz z mamą. Kiedy nas zobaczyli byli w szoku. Mama była przerażona, zaraz pochyliła się nad Hermioną, która w tym momencie starała się nie zamykać oczu. Wiedziałem, że jeśli je zamknie może się nie obudzić. Zawsze jest jakieś ryzyko. 

- Hermiona! - wrzasnęła moja mama kiedy odzyskała z wrażenia głos. - Fred do cholery co się stało?!

Mama rzadko przeklinała. Ta sytuacja musiała nią bardzo wstrząsnąć. 

- Spotkaliśmy się, ale do lokalu wpadli Śmierciożercy. Otoczyli nas, więc teleportowałem się razem z Hermioną... Tyle, że jeden z nich złapał ją w trakcie za rękę. 

- Nie ma czasu! 

Powiedziawszy to mama złapała naszą dwójkę i teleportowała się do Świętego Munga. 


~*~

Kilka dni później

Stan Hermiony dalej był nie najlepszy. Lekarze mówili, że to cud, mogła tego nie przeżyć. Teraz była w śpiączce aby wypocząć i zregenerować się. 

Odwiedzałem ją tak często jak tylko mogłem. Leżała dość blada pośród bieli. Chwilami wydawało mi się, że zdaje sobie sprawę z mojej obecności. Czasami jej palec drgnął kiedy mówiłem coś do niej lub po prostu delikatnie łapałem ją za rękę. Poniekąd czułem się winny całej tej sytuacji. Czemu nie wpadłem na lepszy pomysł? To działo się tak szybko, a jeszcze mniej czasu miałem na reakcję. Mam nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe aż tak jak sobie to wyobrażam... 

Wszyscy wiedzieliśmy, że wkurzona Hermiona to nic dobrego. Potrafiła być wtedy bardzo oschła i opryskliwa a jednocześnie dziwnie dyplomatyczna. Zawsze dobierała słownictwo w taki sposób aby jej słowa nie brzmiały zbyt arogancko i obraźliwie. Znała granicę i nigdy jej nie przekraczała. Mimo to miałem niezły ubaw widząc ją wkurzoną kiedy stoi nade mną i moim bratem z rękami podpartymi na biodrach, i miną jakby miała nas wszystkich spacyfikować. Zawsze starałem się zachować powagę jednocześnie dusząc się ze śmiechu. 

Westchnąłem na te wspomnienia. Nie pozostało mi nic innego jak tylko czekać na jej powrót. 


~*~

Hermiona obudziła się dwa dni temu. Dzisiaj miała wrócić do nas, do Nory. Nie mogłem się doczekać aż zobaczę w jakim jest stanie. Stresowałem się jak nigdy dotąd, chyba dlatego, że czułem się współodpowiedzialny za tą tragedię. W myślach wyobrażałem już sobie tą reprymendę. 

Koło godziny czternastej zszedłem na dół i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Hermiona wróciła wraz z moimi rodzicami, którzy mieli załatwić wszelkie formalności w szpitalu. Zastanawiałem się tylko gdzie podziali się jej rodzice? Przecież musieli wiedzieć o tym co się stało. Przynajmniej tak mi się wydawało. 

Hermiona wyglądała na dość zmęczoną, ale mimo to promienną. Po jej ranie już prawie nie było śladu co oznaczało, że wszystko wraca do normy. Od razu kiedy tylko się pojawiła spostrzegła mnie i uśmiechnęła. Odetchnąłem z ulgą. Nie dostanę po głowie! 

Podszedłem do niej. Nie za bardzo wiedziałem jak mam się zachować, a ona chyba to wyczuła bo pierwsza powiedziała:

- Dobrze cię widzieć, Fred. 

- Ciebie tym bardziej.

Powiedziawszy to przytuliłem ją, a ona odwzajemniła uścisk. Chyba nigdy nie byliśmy tak blisko siebie, a tym bardziej nie przytulaliśmy się. Teraz wiedziałem, że  już  wszystko powinno być  dobrze. 

Fremione - Zacznijmy Od NowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz