Fale rozbijające się o przybrzeżne głazy. Niewyobrażalny ogrom.
Wody, przestrzeni, dźwięku.
Suche źdźbła trawy kłujące w stopy.Wiatr niesiony z północy.
Kobieca postać klęcząca na klifie.Będąca tak blisko krawędzi stromej.
Zapatrzona w morze.
Szukająca mętnym wzrokiem granicy, między wodą, a niebem.
Zaschnięte łzy na policzkach.
Ogarniająca niemoc.
Odebrano jej jedyną rzecz, którą kochała.Wraz z nadejściem dwudziestych urodzin, wycięto z niej część jej samej.
Każda kobieta traciła wtedy język.Brutalny ceremoniał, będący obowiązkiem.
Nikt nie pamiętał początku tego czynu.
Tak było i miało być.
Żadna kobieta nie miała prawa głosu.
Tylko płeć męska mówić i wyrażać, własne myśli, mogła przez życie całe.
Kobiety będące maszynami.
Bez praw.Nigdy z nikim nie rozmawiała.
Nie poznała głosu matki, ojciec zaś dniami łowił ryby, nocami używał głosu, lecz tylko podniesionego, na skulone w kącie, bezbronne istoty.Nie nadano jej imienia, nie miało to najmniejszego sensu, gdyż tak czy inaczej, nikt nie zwracałby się tak do niej. Była zwyczajną istotą płci żeńskiej, nie posiadającą od dzisiejszego ranka żadnych praw, będącą własnością swojego ojca.
Dzieci nie uczono mówić.
Zostawiano je samym sobie.
Instynktownie potrafiły się wydzierać w niebogłosy, gdy czuły zagrożenie.Dlaczego nie odcinano języka dziewczynkom od razu, po porodzie?
Mężczyźni pragnęli widoku ich cierpienia.
Gdy zaczynały się odzywać i uczyły mówić, wzorując się na podsłyszanych rozmowach ojców, po przeżyciu dwudziestu wiosen, traciły zdolność mowy.
W ten sposób mężczyźni okazywali swoją dobroć, jak sami uważali. Będąc tak wielkoduszni, pozwalali poznać swoim córkom moc, jaką niosły słowa, by po kilku latach bez mrugnięcia okiem odciąć język, odbierając godność i człowieczeństwo.Każdy mężczyzna dążył do tego, by swej córce wyciąć narząd umożliwiający mowę, tym samym, wymazując możliwość wyrażenia własnego zdania, jakiegokolwiek sprzeciwu, przez resztę marnego życia.
Po dziesiątej zimie, odkryła śpiew. Nucenie przemieniła z czasem w rzędy wymyślonych słów, śpiewanych w różnych tonacjach. Przychodziła na swój klif, oddalony pół dnia drogi od domu, by móc śpiewać dla morza.
Fale, wiatr, szumiące trawy, tworzyły dla niej melodie.Nie wiedziała co robi, bo nigdy nie słyszała śpiewu istot żywych.
Czuła jednak całą sobą, że powinna.
Póki może.
Potem zostanie jej życie w ciszy.
Obłędnej, przytłaczającej, niszczącej od środka.
Zostanie tylko słuch.
A o tym co usłyszy, decydował będzie ród męski.
Pewnie już nigdy nie odwiedzi swojego klifu.
Wyklęczane miejsce w suchych trawach zniknie. Rośliny zaczną powstawać na nowo, kiedy przestaną czuć ciężar opadających na nie kolan.
A świat już nigdy nie usłyszy kobiecego śpiewu.Zakrwawione źdźbła.
Krew spływająca po dolnej wardze.
Nie ma sensu, żyć dalej, jeśli wieczna cisza czeka za progiem domu rodzinnego.Czy ja chcę żyć, jak inni?
Godzić się z tym co ojciec własny mi dziś zrobił?Kolejny podmuch wiatru.
Krew kapiąca na fale.
Płuca zalane morzem.
Wybrała oddanie się w objęcia wody, będącej jej największą miłością i wybawieniem.
CZYTASZ
Diamentowe hibiskusy
AléatoireZbiór one shotów, na które czasem przychodzi TEN mood. Szczątki krwi, morze smutku, gniewu, obojętności, nostalgii, niezrozumiałe wizje. To wszystko czeka na was w hibiskusach.