Brzdęk butelki wydawał się rozbrzmiewać o stałych godzinach. Budzik w tym domu zaczął tracić swoje przeznaczenie.
Poranne promienie wzburzały niespokojne morze jego uczuć.
Choć tak naprawdę czasem ciężko było stwierdzić ich jakąkolwiek obecność.
Swąd niemytej skóry, lepiącej się od mieszanki potu i kurzu, a przede wszystkim alkoholu z niej parującego, wnikał w ściany. Zdolny był wedrzeć się do starej sofy, nie wspominając o przesyconych nim ubraniach w szafie jego córki. Termin alkoholiczka, stosowany był przez jej rówieśników częściej, niż jej imię. Choć jedyną prawdą był jej wstręt do alkoholu i ojca.Nie obchodziło go nic. Snuł się po okręgach dnia. Nie stracił jeszcze pracy, jednak był temu bliski. Być może dlatego, że jego koledzy również lubili nurzać się w procentach, więc jechali na tym samym wózku.
Tym razem skórzany pasek leżał w kącie, jak gdyby służył tylko do podtrzymania spodni. Jednak podstawową jego funkcją była pomoc w ujściu gniewu ojca. To on był sprawcą wieloletnich blizn i dzisiejszej krwi na plecach Leny.
Córka próbowała mu pomagać na wiele sposobów.
On nie chciał pomocy, nie widział nadziei.Krążył po okręgu zadziorów.
Codziennie tworzyła dla niego hibiskusy. Ostatnie pieniądze wydawała na farbę drukarską. Szukała na śmietnikach starych kawałków linoleum. Odbitki z linorytów wieszała na ścianie, adresując każdy kwiat dla ojca po kolei. Co tydzień w napadzie furii zrywał je ze ścian i palił w kominku. Kolejne setki zmieniały się w iskry.
Zasnął. Rano nie zauważył jej braku.
Wpadł w ciąg alkoholowy odcinający go od rzeczywistości.Dopiero następnego ranka odczuł brak.
Brak metalowego kubka gorzkiej kawy położonego na zczerniałym linoleum, obok gnijącej sofy.
Niemożność wyzwolenia zebranej z poprzedniego dnia złości w kierunku córki.
Pozostały puste ściany.
Wróci.
Zawsze wraca.Tydzień później ściany nadal głuche.
Kolejny tydzień wchłaniany przez nieużywane linoleum.Gdy ołowiane przypuszczenia na temat śmierci stały się prawdziwe, nastąpił przełom.
Ściana niezerwanych kwiatów pozostała ostatnim śladem po istnieniu zmarłej córki.
Zaczęło się od porannego kaszlu.
To z pewnością przez litry alkoholu, przecież zawsze tak było.
Wieczorny ucisk w klatce. Ciężki oddech. Zaśnij, jutro kolejny gówniany dzień.Nad ranem z ust wyleciał płatek.
Przepite myśli tonąc w procentach nie zwróciły na to uwagi.
Kolejny wieczór, jednak inny. Poczuł jakby płuca coś oplotło.
Urojenia.
Skończyły się piwa, brak pieniędzy, jutrzejszy dzień bez nawodnienia się?Kładąc papę na dachu, chwycił się za serce.
Szybki rozrost. Łodygi wiją się w konwulsjach, ściskając żebra. Ból jest stały.
Opary przykrywają księżyc. Płatki brną przez przełyk, wydając jęk niepojęty.Pobiegł rano do pokoju, ściskając płatek wypluty w nocnym amoku.
Tak, te same linie je prowadzą. Hibiskusy.Upadł na ziemię, pod ciężarem uczuć. Zawsze ją kochał, nigdy tego nie okazał.
Ona, niemowa, tylko rysowała. Jego przyszłość, jego karę.Płatki nie były zwykłe. Zdawały się być szklane, gdyż zaczęły dosłownie wbijać się w płuca. Każdy kolejny płatek rosnący w stronę gardła był jak kolejny przebłysk bólu. Czuł, że ona go nie kochała. Jak mogłaby czuć coś prócz nienawiści do ojca takiego jak on?
A jednak rysowała dla niego.
Szklane hibiskusy poczęły wypełniać cały układ oddechowy, zostawiając przy ostatnim wdechu szramy poczucia winy.
CZYTASZ
Diamentowe hibiskusy
CasualeZbiór one shotów, na które czasem przychodzi TEN mood. Szczątki krwi, morze smutku, gniewu, obojętności, nostalgii, niezrozumiałe wizje. To wszystko czeka na was w hibiskusach.