Droga Blanco
Jak co środę po zajęciach, wchodzę do Costy. Drzwi otwierają się a dzwoneczek zawieszony na nich dzwoni radośnie. Uderza mnie fala gorąca, więc zdejmuje czapkę z licznymi przypinkami. W kawiarni rozbrzmiewa moja ulubiona melodia – szmery rozmów, odgłosy uderzających o siebie naczyń i głośne szeleszczenie ekspresu do kawy. Za ladą stoi Matt – nasz dobry znajomy już od czasów szkoły podstawowej. Gdy mnie widzi uśmiecha się szeroko i dostrzegam na jego zębach aparat z granatowymi gumkami. Mierzwi ręką długie blond włosy i podchodzi do lady.
- Dzisiaj później o trzy minuty niż zazwyczaj. Coś się wydarzyło? - Wzruszam ramionami.
- Starałam się pobić rekord najdłuższego palenia. Narazie to trzynaście minut i osiemnaście sekund.
- Całkiem sporo. Kiedy go pobiłaś – pyta i odruchowo zaciąga usta w wąską linie bo zna odpowiedź. Ja tylko zwieszam głowę. Chwilę panuje niezręczna cisza.- Nieważne! Co dzisiaj sobie życzysz?
- To samo co zwykle. Tylko bez dodatkowego karmelu – mówię cicho. Chłopak tylko przytakuje, zapisując zamówienie na kartce.
- Dzisiaj ja stawiam – oznajmia i czaruje mnie swoim nieziemskim uśmiechem szkolnego łamacza serc. Czuje się winny i zmieszany po pytaniu które zadał – przyzwyczaiłam się do tego typu reakcji gdy ktoś zada niewygodne pytanie o tobie.
Wędruję w stronę mojego stolika, ale dostrzegam, że siedzi tam młoda para z dwójką dzieci. Czuję się z tym dziwnie i niewiem dlaczego, ale wzbiera we mnie irytacja na tych przypadkowych ludzi. Jest ich parzyście co delikatnie mnie uspokaja. Biorę głębokie oddechy (dwa) i wybieram inne miejsce. Rozkładam swoje rzeczy, wieszam płaszcz i podciągam rękawy szarej bluzy. Wyjmuję komputer i zeszyt do notatek.
Początkowo, zakreślam bezmyślnie koła. Potem jednak zaczynam zapisywać słowa, kompletny bezsens – słowa nie psujące do siebie, znaczące coś co nie ma możliwości stworzenia jakiejś wartościowej całości. Znowu zapomniałam o tym po co tu jestem, gdzie jestem. Piszę dalej. Coraz bardziej chaotycznie. Słowa przestają być słowami tylko ciągiem liter. Patrząc w jeden punkt zapisuję cała stronę tak, że nie widzę prawie nigdzie bieli kartki. Wzbiera we mnie panika. Znowu czegoś nie pamiętam. W takich chwilach widzę twarze. Twoją, Theo, ojca i takie, które wymyślił mój mózg. Bazgrzę dalej bez zastanowienia i to doprowadza mnie do takiego przerażenia, że nie jestem w stanie oddychać. Ręce mi się trzęsą i staram się skupić tylko na oddechu. Nie jestem w stanie nic zrobić ze swoim ciałem ani umysłem. Myślę tylko o tym, co by było gdybyś tu była. Ty wiedziałaś co robić, gdy nie pamiętam. Tylko ty wiedziałaś tak wiele. Tylko ty. Ale ciebie już nie ma. Słysze odliczanie. Tik tak, tik tak...
Nagle za ramie chwyta mnie duża i ciężka dłoń. Oddech wraca i dopiero wtedy orientuje się, że go wstrzymywałam. Powoli dochodzi do mnie gdzie jestem. Kawiarnia, jak co środę. Matt kuca przy moim fotelu i klepie mnie delikatnie po policzku.
- Wracaj kochana. Popatrz na mnie. Wszystko jest okay. Oddychaj. - Jego głos jest spokojny i jakby dogodził z oddali. Licze do ośmiu i z powrotem. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, jeden, dwa, trzy, cztery...
- Zabierz go Matt – cedzę, bo słowa są teraz bardzo trudne. Mam na myśli to, by wyjął zegarek z kieszeni i zabrał go za ladę. On doskonale wie, co mam na myśli.
- Już się robi mała, ale pamiętaj o oddychaniu i licz do ośmiu cały czas. Ja już go zabieram. - Od razu jakoś mi łatwiej gdy zabiera złoty czasomierz. Wraca zanim zdążę zacząć odliczanie po raz czwarty. Oglądam się dookoła. Nikt na mnie nie patrzy. Zastanawiam się czy to dlatego, że inni goście kawiarnii nie chcą być niegrzeczni, czy nic nie widzieli. Wyobrażam sobie te wścibski spojrzenia dorosłych i próby powstrzymania dzieci od patrzenia. Mogę prawie usłyszeć jak mówią: ,,Nie patrz kochanie, nie ma na co. Pani się tylko źle czuję. To niegrzeczne tak się gapić. Wracaj do jedzenia ciastka.''
Przyjaciel podaje mi napój który zamówiłam i siada naprzeciwko. Daje znać koleżance z pracy, by zajęła się kasą na chwilę sama. Jest dość wcześnie i nie ma ruchu więc nie protestuje. Dźwięki zegara ustały i wraca pełna świadomość rzeczywistości. Dopada mnie powiew zimowego powietrza, gdy ktoś wchodzi do kawiarni. Patrze na kartkę i przypominam sobie po co przyszłam. Miałam pisać CV i nie jestem w stanie dojść do tego, jakim cudem o tym zapomniałam. ''To nic wielkiego,,: powtarzam sobie. Wciąż trzęsą mi się ręce, więc gdy upijam łyk kawy, parę kropel ląduje na stoliku. Matt odruchowo bierze serwetkę i wyciera plamy.
- Już lepiej? - pyta troskliwie. Odpowiadam kiwnięciem głową.
- Wracaj do pracy, nie przejmuj się mną. - On również kiwa głową, ściska moją rękę i patrzy na mnie, starając się sprawdzić czy go nie okłamuje. Widzę w jego oczach coś, co juz kiedyś widziałam. Troskę, zmartwienie i szczyptę żalu. Uśmiecha się delikatnie i puszcza dłoń. Odchodzi za ladę i jak gdyby nigdy nic, ze szczerym i promiennym wyrazem twarzy przyjmuję zamówienie od dwóch identycznych nastolatek.
Widzisz, co ze mną zrobiłaś? Nienawidzę cię za tak wiele rzeczy, a jednocześnie kocham za to, co mi dałaś.
26.12.2018
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam wszystkich czytelników, którzy tu zawitali.
Jest mi ogromnie miło, że czytasz ten fragment i mam nadzieję, że rozdział ci się podobał.
Zachęcam do komentowania, dawania rad i dzielenia się swoimi przemyśleniami.
Niedługo postaram się o nowy rozdział.
Do przeczytania!
CZYTASZ
Droga Bianco
RomanceUwielbiam parzystę liczby, fajerwerki i zapach świec. Ty zaś wolałaś kawiarnie z rozpoznawalnym logiem, obgryzałaś paznokcie i nie używałaś przecinków. Ja skracam swoje imię, boje się ryb, miewam problemy z pamięciom oraz odliczam. Odliczam wszystko...