Przyłożyłem dłonie do ust by choć na chwilę je rozgrzać. Najbardziej umarzały końcówki palców, które nie były chronione przez bezpalczaste rękawiczki. Tylko takie wydawały mi się najbardziej praktyczne do wykonywania czynności, związanych z wędrówką.
Rozejrzałem się dookoła. Szukałem wzrokiem jakiegoś schronienia by chwilę odpocząć i zjeść posiłek. Wydawało się to głupie. Kiedyś jadłem w domu lub na szkolnej stołówce, a teraz spożywałem swoje posiłki schowany w jakimś bezpiecznym, nie zawsze wygodnym kącie.
Dookoła jednak rozpościerał się zaśnieżony las, którego miałem już serdecznie dość. Drzewa, krzewy, śnieg, drzewa, śnieg, znowu jakieś krzaciory i tak w kółko. Coraz bardziej miałem ochotę na podjęcie ryzyka i zmianę stylu podróży. Niestety wciąż brakowało mi odwagi.
Według moich obliczeń kończył się dopiero maj, jednak na skutek tej całej zawieruchy i chaosu związanego z klimatem i tajemniczymi zjawiskami zachodnia część Stanów Zjednoczonych była zasypana śniegiem. Powód tego wszystkiego nie był znany. Możliwe, że w ten sposób kończył się świat, jak mawiali ludzie, gdy jeszcze ich spotykałem.
Nienawidzę zimy - stwierdziłem, wyciągając z kieszeni suchara.
Brodziłem w śniegu, powoli przeżuwając swój skromny posiłek. Znowu mimowolnie wróciłem myślami do tego co wydarzyło się dwa dni temu.
Było blisko...
Mało brakowało, a moja wędrówka skończyła by się w tamtym domku. Przypomniał mi się chłopczyk, który schronił mnie w piwnicy zrujnowanego budynku i bez wątpienia ocalił mi życie. Jak takie dziecko przeżyło miesiąc w tym nowym, chorym świecie. Może to był duch, senna jawa, która ocaliła mnie od zguby. Nie. Niemożliwe, aż tak źle ze mną nie jest. Ktoś musiał mu pomóc. Kto, skoro chłopczyk otwarcie przyznał, że jest sam.
Poczułem wyrzuty sumienia. Zostawiłem małego blondynka w jego piwnicy. Co jednak miałem zrobić? Powinienem zaproponować mu wspólną podróż? Z drugiej strony to było przecież małe dziecko, które z pewnością nie dałoby rady brodzić w tym okropnym śniegu całymi dniami. Ja, jako szesnastolatek, ledwo znosiłem tę wędrówkę...
Po za tym chłopczyk z piwnicy przypominał mi brata. Mały Mike zginął mi na rękach pierwszego dnia tej głupiej apokalipsy. Wciąż śniło mi się ciche łkanie braciszka, który na skutek licznych złamań umierał w okropnych cierpieniach.
Na myśl o nim momentalnie popsuło mi się samopoczucie. Po raz kolejny wracałem do początku... W ciągu tych kilku dni straciłem wszystko; rodzinę, przyjaciół, swoje nudne życie. Oddałbym za to dosłownie wszystko. Zacząłbym nawet uczyć się fizyki, której serdecznie nienawidziłem i na pewno dalej nienawidzę. Teraz mam tylko jeden cel, który nie pozwala mi po prostu wszystkiego skończyć - iść na wschód.
Możliwe, że rozmyślałbym dalej gdyby nagle nie skończył się las. Przede mną, jak wielka fala na morzu, wyrósł nasyp, na którym zauważyłem kilka opuszczonych samochodów. Gdy się na niego wspiąłem okazało się, że pojazdów były setki, a ja stoję na zasypanej śniegiem autostradzie. Musiałem przyznać, że widok robi wrażenie. Od razu skojarzył mi się z jakimś filmem katastroficznym. Tyle że to nie film...
Zacząłem przeszukiwać samochody. W jednym z nich, który najprawdopodobniej należał do rodziny z dziećmi znalazłem na tylnym siedzeniu nie napoczętą puszkę "Pepsi". Otworzyłem ją bez chwili namysłu i wziąłem porządnego łyka.
- Jakie to dobre - powiedziałem do siebie delektując się smakiem.
Nie pamiętałem kiedy ostatni raz jadłem lub piłem coś słodkiego. Bardzo poprawiłi to moje samopoczucie. Wyszedłem z samochodu by wyciągnąć z plecaka pusty termos i przelać do niego słodki napój.
CZYTASZ
Alone
Science FictionW czasie kryzysu ogólnoświatowego, gdy przestają działać wszystkie urządzenia, a świat nawiedzają niespotykane klęski żywiołowe, człowiek może próbować szukać pomocy u innych. Nawet jeśli ją znajdzie zawszę będzie SAM. SAM ze swoimi MYŚLAMI. SAM ze...