VIII

47 8 5
                                    

Stanęliśmy przed biurkiem. Za nim siedziała pani z kręconymi włosami. Żołnierz skinął do niej głową, po czym ruszył w stronę wyjścia. Dłonie kobiety sprawnie poruszały się na klawiaturze małego laptopa. Urządzenie to, podobnie jak lampka i elektryczny grzejniczek były podłączone do stojącego obok agregatora.

– Jeszcze raz imię i nazwisko? – pani podniosła wzrok.

– Ethan Keartney

Kobieta znowu zaczęła w zawrotnym tempie wystukiwać klawisze. Podniosłem wzrok i rozejrzałem się po szkolnym korytarzu. Wszędzie było mnóstwo dzieci i nastolatków. Znacznie mniej było osób starszych, którymi zapewne byli rodzice, czekający na swoje pocieczy. Poczułem na sobie wzrok kilku osób, które zainteresowało moje przybycie.

Pani siedząca za biurkiem wyciągnęła z szuflady lekko zabrudzone papiery. Zaczęła je szybko przeglądąć. W końcu zatrzymała się na jednej z kartek i uważnie ją wertowała.

– Wygląda na to, że osoby z twojej szkoły są tu, w Denver.

Denver! A więc to tu trafiłem. Zresztą nie tylko ja, bo nawet moi znajomi!

– Gdzie? – zapytałem zaskoczony.

– We wschodniej części miasta, zapewne w budynku szkoły podstawowej – kobieta raz jeszcze spojrzała na kartkę – twoją wychowawczynią jest pani Collins?

– Tak.

– No więc na pewno kilkanaście osób z twojej klasy tutaj dotarło. Niestety nie mam żadnych wieści o twoich rodzicach.

Prychnąłem w duchu. Zdziwiłbym się, gdyby pani z kręconymi włosami je miała. Przynajmniej dowiedziałem się, że znajduję się w mieście Denver i przy odrobinie szczęścia mogę spotkać przyjaciół. To już dużo. Spojrzałem w bok, chcąc pozwolić Theo znaleźć informację o swoich rodzicach, ale o dziwo chłopczyk zniknął. Dlaczego zrobił to akurat teraz? Przecież mógł zapytać o swoich rodziców lub znajomych. No cóż. Przyzwyczaiłem się już do dziwnego zachowania Theo.

– To tyle, dziękuję – wymamrotałem, po czym udałem się w głąb korytarza.

Stwierdziłem, że skoro jest już ciemno, to jutro pójde poszukać znajomych osób ze szkoły. Teraz miałem upragniony czas na opdoczynek. Usiadłem w wolnym kącie. Zjadłem naprawdę dobre kromki zrobione z chleba jęczmięnnego, które dostałem w szpitalu.

Po posiłku położyłem głowę na plecaku i przykryłem się kurtką. Chciałem się przespać, ale nie mogłem zasnąć, słysząc co chwilę płacz jakiegoś dziecka lub szmery rozmów. Po tylu dniach spędzonych w samotności i cichych nocach, nie mogłem przyzwyczaić się do tego gwaru.

Dziwnie się czułem, odkąd trafiłem do miasta. Gdy widziałem tych wszystkich ludzi, napełniało mnie uczucie niepokoju. Przypominały mi się ucieczki przed zgrajami bandytów lub głodny szaleniec, który chciał zabić, a potem zjeść Theo. Czy ci wszyscy ludzie w skrajnej sytuacji kryzyzowej nie zachowaliby się tak samo? Przeraziła mnie kolejna myśl - czy ja nie zachowałbym się tak samo?

~*~

Podniosłem się na łokciach, czując nieprzyjemny chłód. Tradycyjnie po nocy na zimnej podłodze, ból przeszywał całe moje ciało. Nabawie się reumatyzmu w nastoletnim wieku. Świetnie.

Na zewnątrz było już jasno, ale sądząc po śpiących, wtulonych w siebie ludziach godzina musiała być wczesna. Nie chciałem tracić czasu, więc postanowiłem zebrać swoje rzeczy. Wstałem, ubierając swoją kurtkę. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo odrętwiałe jest moje ciało. Przeciągnąłem się powoli, z bólu zaciskając zęby. Westchnąłem, ubierając plecak. Jak tak dalej pójdzie to pewnego dnia nie wstanę.

Alone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz