Zabudowa miasta zaczęła się przerzedzać. Wojskowy Jeep jechał ze stałą prędkością wytyczoną przez wojsko drogą, poprowadzoną jedną z nitek obwodnicy. Po obu stronach stały lub leżały wywrócone, przysypane śniegiem samochody, które usunięto z dwóch pasów, by odblokować drogę. Na przedmieściach również można było dostrzec ślady trzęsienia. Co prawda nie były tak widoczne jak w samym centrum, ale i tak ciężko ich nie zauważyć.
Oparłem głowę o dłoń i z obojętnym wyrazem twarzy oglądałem szary i smutny krajobraz. Przyzwyczaiłem się. Wydawało się to dziwne, ale widok ogarniętego apokalipsą świata nie wywierał już na mnie takiego wrażenia. Zresztą czy miałem inne wyjście? Czy inni jeszcze żywi ludzie je mieli? Nie. Wszyscy musieli się dostosować do nowego porządku. Ziemia od zawsze miała władzę nad człowiekiem, tyle że dopiero teraz mu o tym przypomniała.
– Widzieliście to? – zapytał nagle wojskowy.
Jeep zwolnił, a Richomund oparty na kierownicy wytężał wzrok. Popatrzyłem przed siebie, próbując odgadnąć, co przykuło uwagę wojskowego.
– Co? – zapytałem, nie mogąc nic dostrzec.
– Jakby wybuch... – odparł żołnierz, naciskając pedał gazu.
Opadłem na siedzenie. Pojazd ledwo trzymając się oblodzonej nawierzchni wjechał na szerszą drogę, gdzie opuszczone samochody nie utrudniały przejazdu. Cały czas lustrowałem wzrokiem rozciągający się przede mną szaro-białą przestrzeń, jednak poza zaśnieżonym krajobrazem nic nie było widać. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegłem w oddali kłęby czarnego dymu.
– Widzisz? – wskazałem obłoki wyróżniające się na błękitnym niebie.
– Ta – przytaknął wojskowy.
– Co to może być? – Theo oparł dłonie o przednie siedzenia, wkładając między nie główke.
– Lepiej usiądź – skarciłem chłopczyka, czując wzrastający we mnie niepokój.
Może na dziś już wystarczy... – wspomniałem poranną napaść, a także niedawne trzęsienie. Nie miałem ochoty na kolejne przygody.
– Nasi mogą potrzebować pomocy – stwierdził Richmond.
Droga był prosta, więc wojskowy mógł trochę przyspieszyć, uważając na oblodzoną nawierzchnię. Nawiedzone trzęsieniem Denver zostało w tyle. Nie zdawałem sobie sprawy jak mocno zacisnąłem dłonie na karabinie maszynowym siedzącego obok mnie żołnierza. Czas płynął nieubłaganie, a wojskowy Jeep lekko uszkodzony przez trzęsienie, z każdą sekundą zbliżał się do coraz większych obłoków czarnego dymu.
W końcu moim oczom ukazały się trzy ciężarówki. Dwie z nich były ogarnięte wielkim płomieniem. Wśród szarego krajobrazu wyglądały jak ogromne pochodnie. Przy płonących pojazdach można było rozróżnić kilka ludzkich sylwetek.
– To żołnierze? – zapytałem.
Niestety nie padła odpowiedź, której oczekiwałem. Ba, w ogóle nie padła żadna odpowiedź.
– Cholera! – krzyknął tylko Richmond naciskając hamulec.
W tym samym momencie jego głowa nienaturalnie odskoczyła do tyłu, wśród szkarłatnej mgiełki. Pisk opon zlał się z piskiem przerażenia wydanym przez Theo. Niewidzialna siła rzuciła mną o deskę rozdzielczą. Jeepem zarzuciło, tak że pojazd stanął w poprzek drogi.
Napełniony adrenaliną, natychmiast podniosłem się z kolan wojskowego, na których wylądowałem, po uderzeniu w deskę rozdzielczą w czasie hamowania. Spojrzałem przerażony na żołnierza i natychmiast pożałowałem tej decyzji. Odwróciłem wzrok. Pomimo to przed oczami został mi ten okropny widok. Twarz Richmounda była masakrycznie rozgruchotana. Kula trafiła mężczyznę na wysokości nosa. Pocisk przeszedł przez jego głowę na wylot. Mogłem obejrzeć jej budowę od środka. Zęby, kawałki czaszki i skóry z dodatkiem szkarłatnej krwi tworzyły potworną mieszankę.
CZYTASZ
Alone
Science FictionW czasie kryzysu ogólnoświatowego, gdy przestają działać wszystkie urządzenia, a świat nawiedzają niespotykane klęski żywiołowe, człowiek może próbować szukać pomocy u innych. Nawet jeśli ją znajdzie zawszę będzie SAM. SAM ze swoimi MYŚLAMI. SAM ze...