Pamiętam jak

21 2 0
                                    


To zadziwiające, że zaczynam swoją opowieść dokładnie tak jak Guillame Musso niektóre rozdziały, które miały być wspomnieniami głównej bohaterki, w książce "Central Park". Może zbyt dużo wieczorów spędziłem, oglądając z fotela biblioteczkę pełną książek, które miejscami się już nie mieściły na półce i właśnie z tego też powodu w akcie desperacji pierwsza powieść, jaka wpadła mi wtedy w ręce, zapadła mi tak w pamięć. Choć w sumie Alice znacząco jej brakowało.

Ale wracając do głównego powodu, dla którego w ogóle to coś powstaje.
Było to którejś jesieni, z drzew spadały liście i w ogóle było nostalgicznie. Albo może nawet zwyczajnie. Tylko chyba te małe dzieci biegające wokół piaskownicy przy przedszkolu po drugiej stronie drogi, lubiły tę porę roku. Obserwowałem je praktycznie codziennie, wtedy też. Dziewczynka w czerwonym płaszczyku wyrzucała liście do góry, a następnie spadały one na jej głowę, ramiona, ciało, zupełnie nie przejmując się, że całe to dziadostwo, które jest do nich przyczepione - wyląduje na jej skórze. Gdzie byli jej rodzice? Albo chociaż opiekunowie? Panie przedszkolanki? Nagle do dziewczynki podbiegł jakiś chłopiec, popchnął ją, wykrzyczał coś i uciekł za budynek. Wtedy jakimś cudownym trafem znalazła się i pani przedszkolanka, która przytuliła zapłakaną małą istotkę, jakby nagle wszystkie jej troski miały zniknąć, a jej oprawca to już szczególnie.

Mimo wszystko - dziewczynie się udało. Mała blondynka zaczęła podskakiwać, złapała towarzyszkę za dłoń i pobiegły razem za budynek.

To była moja codzienna rutyna. Obserwowanie przedszkola i jednej z przedszkolanek. Tej najbardziej nieporadnej. Zwykle patrzyłem na te biedne dzieci, które wierzyły, że słowa pań, które się nimi zajmują, naprawdę są prawdziwe, a chłopiec nie chciał jej uderzyć, tylko pragnął zwrócić na siebie uwagę. Gówno prawda. Młody chciał ją uderzyć, bo zwyczajnie jej nie lubił. Jednak od jakichś dwóch tygodni pojawiła się tam nowa dziewczyna. Nieporadna, kolorowa i bardzo hałaśliwa. Lecz miałem wrażenie, że dzieciaki ją uwielbiały. Ciągle się śmiała i w ogóle była wesoła. Aż dziwnie było patrzeć na aż tak drastyczną różnice między nią a innymi kobietami, które pracowały w przedszkolu po drugiej stronie drogi mojej pracy.

Lecz nigdy nie widziałem nikogo z tej placówki z bliska. Ani dzieci, ani tych wszystkich pań. Nie słyszałem też śmiechu tej kolorowej dziewczyny. Codziennie obserwowałem to wszystko z dziesiątego piętra naszego małego wieżowca. Wychodząc równo o szesnastej nie było już nikogo w przedszkolu, kogo byłem ciekaw, kogo codzień widywałem przez okno. Nikogo. Byłem znów sam, sam przez te kilka godzin, aż do ósmej rano, kiedy to znów pojawię się w pracy i na nowo będę obserwował dzieci biegające wokół piaskownicy i dziewczynę, która ciągle się śmieje i rozmawia z pięciolatkami, zupełnie jakby miały po czterdzieści lat i znały się na negocjacjach. Jak ja.

I nie, nie jestem jakimś chorym zboczeńcem, który czycha na małe dzieci albo młode dziewczyny. Zwyczajnie jestem sam i nie mam rozrywki w życiu. Jestem nawet zbyt nudny, żeby ktoś się mną zainteresował. Może nawet ludzie mnie nie lubią. Nie mam jakoś znajomych w swojej firmie. Może i byłem ich szefem, ale to przecież wcale nie oznaczało, że nie mogą ze mną rozmawiać. No ale skoro oni nie chcą, to po co ja mam się wychylać pierwszy.

Nie... Moje myślenie już wtedy chyba przestało działać tak jak należy. Zacząłem interesować się ludźmi, z którymi nigdy nie miałem mieć nic wspólnego i w dodatku całymi dniami żyłem tymi dziećmi, zamiast pracą. A byłem przecież prezesem wielkiej firmy, do jasnej cholery!

Tak... Biocosmetix sam na siebie nie zarabiał. Miałem pod sobą wielu ludzi, którzy wiedzieli, co mają robić i robili to naprawdę dobrze, lecz to ja miałem nimi rządzić, rozporządzać i inne takie rzeczy, które robi szef. Jednak, gdy podpisałem już wszystkie papiery, które miały być podpisane, odwracałem się na obrotowym krześle i obserwowałem sytuację wokół przedszkola. Oczywiście bywały też takie dni, gdy nie było nikogo na zewnątrz, padał wtedy deszcz albo zwyczajnie było zimno. Wtedy pisałem z wieloma osobami ze świata, zupełnie anonimowo i badałem teren. W końcu musiałem znać wszelkie trendy, a już przede wszystkim zapotrzebowania przeróżnych ludzi. Jeden lubił zapach jaśminu, drugi wolał rabarbar. Ten miał suchą cerę, a z tego zaś praktycznie można było zeskrobywać łój. Tak, interesowało mnie to, ale cóż mogłem innego, skoro miałem pod sobą jakichś dwóch tysięcy ludzi, którzy wytwarzali kremy o różnych zapachach, właściwościach - tylko, że pod jedną nazwą. Wiecie, jeden krem, ale do różnego rodzaju cer, różne zapachy, zastosowanie i ogolnie wszystko inne, ale nadal ten sam cel - nadanie skórze jak najbardziej idealnego wyglądu.

Osobiście absolutnie się na tym nie znałem, ale który facet się zna. Te wszystkie nazwy, składniki... do tej pory zapamietałem tylko wodę z głównych składników każdego produktu.

Tamtego dnia wyszedłem równo o szesnastej i jak zawsze udałem się do samochodu zaparkowanego obok przedszkola, bo na firmowym zawsze brakowało miejsca. Na prawdę to nic, że byłem szefem tego wszystkiego i mogłem postawić znak zakaz parkowania i sam mógłbym tam stawać, ale po co, skoro na przedszkolnych parkingu zawsze było dużo miejsca dla mojego Citroena.

Tak więc udałem się jak co dzień do domu i zrobiłem sobie kolację, składającą się z kanapek z pomidorami i szynką parmeńską, którą zawsze przywozi mi mama w poniedziałki. Tak, to był chyba jakiś jej dziwny zwyczaj, że co tydzień drałowała przez pół miasta w wielkich korkach, żeby podarować mi kawałek mięsa. No cóż, każdy ma swoje coś.

Jadłem jak zawsze w ciszy i naprawdę, przyrzekam, że naprawdę nic nie powinno zagłuszyć tej cudownej nostalgicznej ciszy, lecz dziwnym trafem usłyszałem bliżej nieokreślony dźwięk w pomieszczeniu za ścianą, który nie dał mi w spokoju zjeść.

- Jasna cholera...

Zaklnąłem wtedy pod nosem, bo wiedziałem już, że to ten nowy sąsiad. Kiedy ja się tam wprowadzałem - dom bym cały pusty i taki miał pozostać, bo cena za niego była dziwnie podejrzana i ludzie zwyczajnie przez przesądy nie chcieli go kupić czy też wynająć. Lecz teraz widocznie nadszedł ten dzień, w którym ktoś przestał wierzyć w te bujdy. Na moją niekorzyść.

Podszedłem bliżej tejże ściany, zza której dochodziły odgłosy i zwyczajnie stałem, i podsłuchiwałem. Cały czas dało się słyszeć, jak jakieś przedmioty się przewracały, coś się stłukło, a nawet chyba wylało, bo...

- Tylko nie tutaj...! Przecież to dokumenty, do cholery!

...ten głos należał do kobiety. Młodej i nieco niezdarnej. Był słodki, miły, nawet mimo tego, że przed chwilą zaklnęła z powodu zalania ważnych papierów. Lecz, czy taka fajtłapa mogłaby mieć jakieś ważne sprawy? I co ona sama robiła w tym mieszkaniu?

Wróciłem do przerwanego posiłku. Przeżuwałem powoli każdy kęs, starając się nie słuchać tego, co nadal działo się za ścianą, lecz było to naprawdę trudne, kiedy ta dziewczyna cały czas coś przewracała.

Odłożyłem zaczętą kanapkę na talerz. Jeśli miałem tego dnia i przez następne normalnie funkcjonować - musiałem zainterweniować.

Zarzuciłem na siebie czarną elegancką kurtkę, która wisiała na wieszaku przy drzwiach oraz czarne lakierki, które miałem w pracy. Jedynym elementem, którego nie posiadałem wtedy na sobie, a gościł na codzień w pracy, to biała koszula z czarnym krawatem oraz marynarka od garnituru. Po powrocie do mieszkania zmieniłem je na zwykłą koszulę "po domu".

Wyszedłem przed budynek, przeszedłem przez furtkę, której nigdy miałem nie przekraczać i znalazłem się tuż przed drzwiami nowej sąsiadki. Nacisnąłem na dzwonek, ale nie słysząc żadnej muzyczki, przypomniałem sobie, że przecież właśnie dlatego nie wybrałem tej części domu. Nie działał.

Westchnąwszy, zapukałem w drewnianą powłokę, która po niecałej sekundzie się otworzyła, a między moimi nogami przebiegło jakieś włochate stworzenie. Podniosłem głowę i mało co, a zderzyłbym się czołem z właścicielką tego czegoś. Była... jakaś inna. To znaczy, taka jaką sobie wyobrażałem - młoda, a nawet za bardzo, przez co mógłbym sądzić, że może być nieletnia. Sięgała mi ledwo brody, choć nie uważałem się za jakiegoś bardzo wysokiego mężczyznę i była zbyt kolorowa. Oczywiście włosy miała normalnego koloru, brązowe, ale reszta, jej ubiór, było bardzo pstrokate. Miała na sobie żółtą sukienkę, do tego kremowe kozaczki pod kolano, a na ustach czerwoną szminkę. Jak dla mnie to wszystko było, aż za bardzo... nie pasujące. Nie to co czarny. Pasował do wszystkiego i każdy się w nim dobrze prezentował. Ale ona...

- Mógłby się pan odsunąć? Mike mi uciekł.

I w tamtej właśnie chwili stało się to, czego tak bardzo chciałem uniknąć - zainteresowałem się życiem sąsiadów.

......

W zamyśle ma być to całkiem luźna historia pewnego mężczyzny... w sumie możliwe, że gdzieś wydarzyła się naprawdę, bo zmiany przez kobietę się zdarzają.

Jeśli chodzi o inne opowiadania na moim profilu, to kiedyś do nich na pewno wrócę, ale teraz pisze to na co mam wenę, ochotę i czas, którego ostatnimi czasami naprawdę mi brak.

Następny rozdział niewiadomo kiedy xo

All colours of my happinessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz