Chyba już wiedziałem..

14 1 0
                                    


Tamten dzień nie skończył się tak jak wszystkie inne do tamtej pory. Resztę popołudnia zajęła mi moja nowa sąsiadka. Nie, żeby mi się podobała i chciałbym z nią spędzić cały swój wolny czas - co to to nie. Zwyczajnie zdenerwowała mnie.

- Jak to uciekł?

- No normalnie! Otworzyłam panu drzwi, a on się przeslizgnął między pana nogami.

Już wtedy mnie zdenerwowała. Od pierwszych słów. Nie dość, że to ona rujnowała nowe mieszkanie to to jeszcze wszystko była moja wina. MOJA. Ja się pytam - jak? Czy to ja puściłem wolno tego szczyla? Mogła go sobie na łańcuchu trzymać.

- To niech pani po niego pójdzie, do cholery, i przestanie się tłuc za moją ścianą.

- Ah, czyli to pan mieszka w drugiej połowie?

Zadziwiające, jak kobiety potrafią się zmieniać. Najpierw była na mnie zła, że przyczyniłem się do ucieczki jej włochacza, a później zainteresowała się mną, jako swoim nowym sąsiedzie. Mimo, iż zwierzak nadal się nie znalazł.

- Powinna się pani zająć włochaczem.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, zwyczajnie obróciłem się na pięcie i przeszedłem z powrotem na moją stronę podwórka, po raz kolejny, ale tym razem już ostatni, obiecując sobie, że nie przejdę więcej przez tą furtkę.

- Ale gdzie pan idzie? Jak ja go znajdę, jak nie znam okolicy?!

- To już pani problem. A, i proszę na przyszłość użytkować mieszkanie znacznie ciszej.

Możliwe, że krzyczała jeszcze coś więcej, ale dźwięk uderzających drzwi zdecydowanie stłumił jej piski. Nie była jakaś rosła ani tym bardziej bardzo dojrzała, żeby mogła mieć gruby głos.

Zatem dalsze popołudnie zapowiadało się względnie spokojnie.

Usiadłem z powrotem przy stole w małym saloniku, gdzie zostawiłem niedokończony posiłek. Spojrzawszy jednak na talerz i pusty kubek, wstałem ponownie, aby go napełnić gorącą herbatą.

Kiedy już siedziałem nad parującym kubkiem, syty i zadowolony, że od jakiejś godziny znów nastała cisza, zagłębiłem się w jakże ciekawą i interesującą lekturę, która była dosłownie pożeraczem czasu. Inaczej nazywana była również po prostu Facebookiem, ale zawsze można przecież poudawać, że faktycznie czyta się coś mądrego. Zwłaszcza, że byłem prezesem poważnej firmy kosmetycznej. Jednak patrząc na to z innej perspektywy, jeśli ktoś zapyta mnie, czy czytałem coś przez ostatni rok, to spokojnie mógłbym powiedzieć, że dziennie przeczytałem jakieś pół rozdziału, co przekłada się na średnio jakieś pięć kartek, czyli w około 40 dni miałem za sobą jedną lekturę, a po roku jakieś dziewięć, nie sięgając nawet po książkę.

Byłem mistrzem. A przynajmniej za takiego się wtedy uważałem. Ogólnie miałem o sobie bardzo dobre zdanie. No może i nie miałem za wielu znajomych, ale przecież to nie wszystko. Lubiłem samotność, ciszę - zresztą tak się wychowywałem. Mama miała swoje sprawy, pracę, dom; ja - szkołę, własne zabawki, brak rodzeństwa i ciszę wokół. Nikt nie dawał mi pilota do telewizora, więc nawet bajek nie oglądałem. Kiedy koledzy w szkole pytali mnie, czy widziałem ostatni odcinek jakiegoś super serialu, który każdy codziennie śledził, odpowiadałem, że mam ważniejsze sprawy na głowie niż oglądanie jakiegoś chłamu. Śmiali się, a panie nauczycielki uważały, że jestem za młody na takie słowa i kazały na zadanie obejrzeć wieczorynkę. Oczywiście, że tego nie zrobiłem, nie miałem nawet zamiaru mówić o tym mamie. Miała ważniejsze sprawy na głowie niż jakieś moje bajki.

I tak od małego, potem przez gimnazjum i aż do teraz uwielbiam ciszę i spokój. Może też przez to mam mało znajomych, a ludzie w firmie ze mną nie rozmawiają. Jednak nadal nie rozumiem, jakim prawem cisza może być wyznacznikiem przyjaźni. Przecież ona zawsze była i będzie. Nie przeskoczymy tego.

All colours of my happinessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz