A jednak zacząłem to robić.Kolejnego dnia siedziałem w biurze przy swoim biurku i przeglądałem jakieś papiery. Pamiętam, że wszystko zaplanowane na ten dzień miałem już za sobą i zwyczajnie próbowałem zająć czymś myśli. Śledziłem tekst wzrokiem, jednakże co chwilę zerkałem na zegarek założony na lewym nadgarstku. Czekałem na okolice godziny piętnastej. Była już czternasta czterdzieści pięć, więc odłożyłem kartki na blat, okręciłem się na krześle, poprawiłem czarny krawat, zawiązany dość mocno u szyi i podjechałem półtorej metra ku oknie. Miałem chyba jakieś pieprzone wyczucie, bo akurat wtedy z budynku wyszła moja sąsiadka. Gdy tak na nią patrzyłem, jak pokonywała kolejne metry, zauważyłem, że faktycznie wyglądała jak ona. Nie miałem za to najmniejszego pojęcia, jakim cudem wcześniej nie zauważyłem tego podobieństwa. Zwłaszcza, że jej ubiór był skrajnie podobny każdego dnia. Co prawda, gdy widywałem ją wieczorami miała na sobie inne ciuchy, ale równie barwne co przez dzień. Gdzie ja miałem głowę? Teraz zdecydowane szybowała gdzieś w chmurach i nie było to całkiem normalne uczucie. Nie dla mnie. Było to... skrajnie inne, niż zakładałem. O ile w ogóle myślałem wcześniej o czymś takim.
Przeszła przez bramkę, pomachała na pożegnanie kobiecie, która jeszcze na piętnaście minut została w budynku, i skręciła w lewo. Z miejsca, w którym siedziałem, mogłem zobaczyć tylko, że doszła do końca ogrodzenia, a następnie zniknęła za drzewami parku, który znajdował się tuż za przedszkolem. Jeśli dobrze pamiętałem rozmieszczenie tamtej okolicy to wychodziło na to, że w pobliżu nie było żadnego dobrego miejsca na parkowanie samochodu, którym mogłaby jeździć, o ile w ogóle by go posiadała. Jak słusznie zdążyłem zauważyć, moja sąsiadka nie była kierowcą, ponieważ jej podjazd nie zdobił żaden, nawet najmniejszy pojazd. Zatem w tamtej chwili mogła iść jedynie na przystanek autobusowy, bo każdego dnia skręcała właśnie tam.
W momencie zmienił mi się humor. Nie byłem pewien, czy było to spowodowane skończeniem pracy kolorowej dziewczyny, czy może tym, że poruszała się codziennie autobusem, kiedy ja jeździłem nowiutką i błyszczącą Audicą, zakupioną równo tydzień wcześniej na targach samochodowych.
Ostatnią godzinę spędziłem przeglądając Facebooka. Tak, wiem, że było to bardzo ambitne zajęcie dla prezesa firmy kosmetycznej, ale nie miałem nic lepszego do roboty. Wszystko, co potrzebne zostało podpisane, a ludzie powoli pakowali swoje manatki.
Dokładnie półtorej godziny później podjechałem pod swój dom, który od pewnego czasu zacząłem tak jakby dzielić z kobietą. Nie wiem, co było tym spowodowane, ale chciałem oswoić się z takim stanem rzeczy. Podświadomość podpowiadała mi, że tak będzie lepiej. Ale dlaczego?
Może to ciepłe uczucie, które zalewało mnie, gdy na nią patrzyłem choćby z daleka?
Następnego dnia lało jak z cebra, przez co cały czas chodziłem po swoim gabinecie zły. Nie wiem, nigdy tak nie miałem, ale miałem wrażenie, że to ona była temu winna. Nie widziałem jej cały dzień, żadne dziecko nie odważyło się wyjść na zewnątrz, a do tego sekretarka zalewała mnie informacjami od konkurencji. Cholerny AlfaCos stworzył nowe kremy z dodatkiem składniki, o którym my myśleliśmy. Kto by się nie wkurzał? Traciliśmy kolejne tysiące, a może i miliony przy dobrym nakładzie.
Chodziłem wkurzony do samego końca, ale nie mając już nic lepszego do roboty, wyszedłem pół godzimy wcześniej do domu. Nie byłem przydatny, a moja sekretarka zdecydowanie lepiej radziła sobie z konkurencją niż ja.
Wyszedłem na zewnątrz. Byłem zły, a deszcz rozsierdził mnie jeszcze bardziej, gdy zorientowałem się, że nie domknąłem szyby od strony kierowcy i mogło nalać do środka. Przebiegłem na drugą stronę ulicy, wsiadłem do auta, klnąc przy tym siarczyście, zauważywszy oczywiście mokre siedzenie. Przełknąłem złość, odpaliłem silnik, wrzuciłem wsteczny i wycofałem na ulicę. Naszła mnie nawet myśl, że wyżyłbym się przekraczając gdzieś prędkość, czego na codzień nie robiłem, ale wtedy ją zobaczyłem. Chodziła wzdłuż chodnika, grzebiąc coś nerwowo na telefonie. Niby miała założony na głowę kaptur od kurtki, ale wiedziałem, że to ona. Może było to skrajnie nieodpowiedzialne, ale zatrzymałem się na środku drogi, otworzyłem okno i z całej siły wykrzyknąłem:
- Wsiadasz?!
O ile było to możliwe, przestraszona dziewczyna podskoczyła do góry, upuszczając przy tym telefon, odwróciła się zaskoczona i spiorunowała mnie złym wzrokiem.
- Zwariowałeś?!
- Wsiadasz, czy dalej ma po tobie lać?
- Zostaw mnie w spokoju!
Zagotowało się we mnie jeszcze bardziej, ale jakiś głosik w mojej głowie zaczął decydować za mnie i nim się spostrzegłem, pokonywałem kolejne metry w deszczu.
- Czekasz dalej w deszczu na autobus, który Ci zwiał, czy wsiądziesz do mojego auta i w cieple ogrzewania zdążysz wyschnąć w drodze do domu?
Nie wiem, czy to moja mina była tak przekonująca, czy wizja ciepłego dojazdu do domu, ale po chwili wahania zgodziła się wreszcie wsiąść do samochodu. Z ulgą, udałem się za nią do środka, włączyłem na full ogrzewanie i ruszyłem w odpowiednim kierunku.
Przez pięć minut jechaliśmy w całkowitej ciszy. Gdyby był to normalny dzień, taki stan rzeczy by mi jak najbardziej odpowiadał. Zwykle nie włączałem radia. Ale teraz, gdy obok mnie siedziała... tak właściwie nie miałem nawet pojęcia, jak ona miała na imię, ale wcześniej jakoś nie było mi to do niczego potrzebne. Nazywałem ją kolorową dziewczyną i tak miało pozostać, ale teraz jakoś mi to nie pasowało. Chciałem wiedzieć, jakie nosi imię.
- Jak masz na imię? - zapytałem prosto z mostu, nie odrywając wzroku od drogi.
- Co? Naprawdę chcesz to wiedzieć? Po co ci to? Żeby wymyślać kolejne złe określenia pasujące do mojego imienia?
Nie patrzyłem na nią, a i tak wiedziałem, że wlepiała we mnie swój oburzony wzrok.
- Nie, zwyczajnie chciałem wiedzieć, jak nazywa się moja sąsiadka, skoro widujemy się praktycznie codziennie.
- Ah tak?
- Tak - odparłem dość dobitnie, po czym nastała chwila ciszy. Odwróciła głowę w stronę swojego okna i przez chwilę milczała.
- Mary.
Mary. Nie wiedzieć dlaczego, ale uśmiechnąłem się na dźwięk tego imienia. Pasowało do niej. Przynajmniej według mnie. I nie potrafiłem przywołać żadnych określeń, które mogłyby się rymować z jej imieniem. Zwyczajnie nie byłem w stanie.
- A ty masz jakieś imię, czy może będzie to jednostronna znajomość? - znów na mnie spojrzała.
- Greg.
- Greg jak Gregory, czy zwyczajnie Greg?
- Gregory.
- Mhm.
- No.
Tak wiem, bardzo ambitna rozmowa, ale nie potrafiłem inaczej. Nie miałem doświadczenia z kobietami. Zwłaszcza tymi samotnymi.
- Co tak właściwe tam robiłeś? Przejeżdżałeś tak po prostu?
Mówić, nie mówić? Postawiłem na szczerość.
- Pracuje w tym biurze naprzeciwko przedszkola.
Czułem na sobie jej wzrok. Normalnie widziałem, nie odrywając wzroku od drogi, że ogląda mój garnitur, buty, krawat pod szyją, a nawet włosy.
- Kim ty tam do cholery jesteś? Jakimś prezesem?
- Szefem. Jestem właścicielem BioCosmetixu na dziesiątym piętrze.
- Aha.
I chyba tyle by było z naszej rozmowy. Po piętnastu minutach zaparkowałem na moim podjeździe i... było mi mało. Chciałem jeszcze chwilę z nią pobyć, wdychać jej perfumy, cieszyć się myślą, że jest obok, a tymczasem... ona wysiadła. Rzucając ciche dzięki, oddaliła się na swoją część podwórka. Będąc już za siatką, zaczęła grzebać w plecaczku za kluczami, które po chwili wypadły jej na płytki przed drzwiami. Ja w międzyczasie zdążyłem wysiąść z auta, przejść ku swoim drzwiom, przekręcić klucz i wejść do środka. Ona natomiast dalej się szamotała z kluczami w deszczu, który chyba jak na złość nie miał zamiaru ustąpić.
A może to dobrze? Nie będzie mnie przynajmniej kusiło, aby wyglądać co chwilę za okno w nadziei na spotkanie Mary.
Orzeźwiony własną głupotą, udałem się do łazienki, aby zagłuszyć kłębiące się w mojej głowie myśli oraz zmyć z siebie zapach tej dziewczyny. Kiedy ściągnąłem krawat, koszule i spodnie, i zostałem w samych bokserkach, zdałem sobie z jednego sprawę. Chyba nigdy jeszcze mój penis nie stał w trakcie dnia.
CZYTASZ
All colours of my happiness
Literatura FemininaO tym, jak się zmieniłem pod wpływem jednej drobnej kobietki..