Jeśli jeszcze wczoraj twierdziłem, że zaczęła mnie intrygować kobieta, tak teraz cofam wszystko. Od zawsze nie interesowały mnie one i nie będą. Nigdy. To stworzenie zostało stworzone po to, aby tylko psuć komuś życie, były istnym wcieleniem diabelskim. Było dokładnie tak jak w słynnym powiedzeniu gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Dosłownie. Choć bardziej byłem skłonny dodać, że to te samotne kobiety były złe. Te zamężne, dzieciate bądź starsze babcie mające już wnuki, były cudownym kobietami z ogromnym sercem i całą masą dobrych porad. Tylko te samotne były okrutne.Nie chciałem wrzucać wszystkich wolnych kobiet do jednego wora, ale byłem do tego zmuszony. Mój mózg nie przyjmował innej możliwości. Te co znałem takie były. Wolne złe , zajęte cudowne. Więc jakim cudem miałem zmienić o nich zdanie?
Wyjątkiem nie była również istota mieszkająca za ścianą. W ciągu ostatniego tygodnia nie widywałem ją zbyt często, bo przez większość dnia byłem w pracy. Tylko wieczorami słyszałem jak biegała za tym włochaczem - kolejnym wcieleniem diabelskim. Czasem przechodząc obok okna w kuchni, widziałem ich razem jak się bawili na zewnątrz. O ile w ogóle można by to tak nazwać. On skakał jak szalony, ona do niego coś mówiła, śmiała się, uciekała mu, a on ją gonił. Można było załamywać ręce.
Sytuacja trochę się zmieniła, kiedy w któreś poniedziałkowe popołudnie odwiedziła mnie mama. Czekałem na nią już od dziesięciu minut, włączyłem wodę w czajniku, włożyłem do szklanki torebkę malinowej herbaty, a jej nadal nie było. Kiedy już miałem wykonać do niej telefon z zapytaniem, czy czasem nie pomyliła sobie godzin, nagle wparowała do mojego mieszkania. Oczywiście nie zwróciła uwagi na moje rozgoryczenie ani na fakt, że jest już siedemnasta piętnaście. Skądże. Ona jak gdyby nigdy nic zapytała mnie tylko, dlaczego nie powiedziałem jej, że mam taką sympatyczną sąsiadkę. Moja mama. Kobieta, która zwykle nie okazywała uczuć, od której nauczyłem się chłodu i opanowania, która gdy tylko zakończyła swoją karierę zawodową zamieszkała w małym domku na obrzeżach miasta, żeby mieć spokój od ludzi, którzy od zawsze ją otaczali. Ta, która kochała mnie bezwarunkowo, a ojca porzuciła zaraz po moich narodzinach. To ona wszczepiła do mnie awersje do kobiet samotnych.
- Dlaczego niby miałbym ci o niej mówić?
- A rozmawiałeś ty z nią w ogóle? - uniosła brwi znacząco, czekając na moją odpowiedź. Wiedziała, że była ona tylko jedna, a mimo to i tak pytała. Dlaczego? Co takiego nagle się zmieniło?
- Nie lubię jej. Jest jak każda inna.
- Nie przypisuj jej do twojego ogromnego wora. Synku, czas chyba się zmienić.
Dotknęła mojej dłoni, tak jak matka dotyka ręki swojego dziecka, które robi źle i trzeba się nad nim litować z jego własnej głupoty. Tak właśnie to odebrałem. Dzięki, mamo. Właśnie się dowiedziałem, że jestem idiotą, dzięki.
Byłem zły. Nagle odechciało mi się patrzeć na mamę. Na mój ideał, który wykreował mnie na mężczyznę, którym byłem w tamtej chwili. Byłem cholernie zły. Zepsuła wszystko. Miało być tak jak zawsze, a tymczasem ta okropna dziewczyna z psem zmieniła moją matkę. I to w dziesięć minut!
Wstałem, zalałem herbatę, wypiła ją, spojrzała na mnie kilka razy swoim troskliwym spojrzeniem i sobie poszła. Zajęło to jakieś pół godziny. Później wyszedłem na zewnątrz, przeszedłem kilka metrów i zatłukłem się kilka razy na drewniane drzwi. Kipiałem. Po chwili drzwi się otwarły i stanęła przede mną brunetka z włochaczem na rękach. Była przestraszona. Ale miałem to w nosie.
- Jakim prawem przekabacasz na swoją stronę moją matkę?! - oparłem ręce po obu stronach drzwi, mając ją dzięki temu dokładnie pod sobą. Górowałem nad nią o dobre dwadzieścia centymetrów, stała przestraszona, cała się w sobie kuliła. Przeszło mi przez głowę, że nawet żal mi się jej robi, ale szybko rozwiałem tę myśl. Była samotną dziewczyną, która zrobiła mojej mamie wodę z mózgu. Była kolejną złą.
- Dlaczego na mnie krzyczysz? Nie znam cię nawet, widziałam może ze dwa razy, a obwiniasz jakbym ciągle podstawiała ci kłody pod nogi.
- Bo tak jest! - uniosłem się, choć wiedziałem, że to nie miało sensu. Ona też o tym wiedziała.
- Ta pani godzinę temu była twoją mamą? Naprawdę dziwię się, że taka sympatyczna kobieta mogła cię urodzić. Nie pokazuj mi się więcej na oczy, bo wezwę policję!
I zatrzasnęła mi drzwi przed oczami. Mało co, a pożegnałbym się ze swoimi palcami u dłoni, kiedy uderzyła w nie z całej siły. W ostatniej chwili odskoczyłem. To była jakaś wariatka. Nie powinienem z nią więcej przebywać.
Przez kolejne dni udawało mi się odwracać głowę, gdy przemykała gdzieś w obrębie mojego okna, nawet jakimś cudem włochacz mniej szczekał. Było wręcz idealnie. Byłoby gdyby nie fakt, że naprzeciw mojej pracy była kolejna kobieta, która mieszała mi w głowie.
Codziennie oglądałem ją. Od początku jej pracy w przedszkolu była moją odskocznią od codziennej monotonii jaką sobie narzuciłem. Była punktem w ciągu dnia, którego się trzymałem, gdy czułem się samotnie. Wkurzało mnie to uczucie. Nie chciałem cieszyć się na jej widok, jednak właśnie tak robiłem. Szczerzyłem się do szyby, widząc jej czerwony płaszczyk i kolorowe rajstopy pod spódniczką.
Codziennie to przedszkole wcześniej się rozchodziło do domu. Najpóźniej jakoś koło piętnastej wychodziła ostatnia pani z przedszkola. Zaś o szesnastej kończyłem pracę ja i cały mój mini wieżowiec. Dziś było inaczej. Musiałem wyjść o trzynastej ze względu na załatwienie kilku spraw w urzędzie i banku, a przez co w domu byłem już przed piętnastą, nie było więc sensu wracać do pracy na godzinę.
Do tej pory nie wiem dlaczego, ale zamiast usiąść przy stole w salonie, zjadłem obiad w kuchni, twarzą do okna. Dzięki temu zabiegowi pierwszy raz widziałem kolorową sasiadkę wracającą do domu, prawdopodobnie z pracy, o której nie miałem wcześniej pojęcia. Jakimś dziwnym trafem nie pomyślałem, że ta dziewczyna mogłaby gdzieś pracować. Może podświadomość podpowiadała mi, że taki ktoś nie mógłby znaleźć normalnej pracy? Bo kto chciałby takiego kolorowego ptaka przy swoim biurku?
A jednak zacząłem się zastanawiać. W moim mózgu przeskakiwały kolejne trybiki - żółte rajstopy, włosy spięte w wysoki rozwalony koczek - znałem to wszystko, do cholery, widywałem to codziennie. Dzień w dzień od dwóch tygodni i dopiero teraz to zauważyłem. Te dwie kobiety były tymi samymi osobami.
A niech mnie, jeśli to nie jakieś zrządzenie losu!
Los rzucił mi jakieś pieprzone kłody pod nogi, ale po co? Abym nie miał spokojnego życia? Moją głowę rozsadzały pytania bez odpowiedzi i myśli, które naprawdę nigdy nie powinny mieć miejsca. Byłem mężczyzną, prawda, ale nie aż tak zdesperowanym, żeby zacząć myśleć o sąsiadce inaczej, tak jak o dziewczynie z przedszkola naprzeciw mojego biura.
CZYTASZ
All colours of my happiness
ChickLitO tym, jak się zmieniłem pod wpływem jednej drobnej kobietki..