- Co chcesz dostać na urodziny?Podniosłem zdziwiony wzrok na rodzicielke, zastanawiając się, czy na pewno dobrze usłyszałem. Moja mama pytała o prezent dla mnie? A od kiedy to coś się pozmieniało?
- Jak to co? Standardowo może być czarna kawa - odparłem, dziwiąc się, że w ogóle zapytała o coś takiego.
Rok w rok, w sumie, odkąd pamiętam, dostawałem to samo, czyli kawę, którą później razem piliśmy na każdym spotkaniu. Jednak tym razem zadała to głupie pytanie, którego w życiu bym się nie spodziewał. Po niej.
- Nie chcesz czegoś innego? Kawa jest chyba zbyt oklepana po tylu latach - zauważyła, przez co oderwałem na chwilę wzrok od papierów.
- Do czego dążysz? Nie chcę nic zmieniać. Kawa jest dobrym prezentem.
- Zaprosisz Mary?
- Jaką znowu... Co? Dlaczego miałbym ją zapraszać? - oburzyłem się na tę propozycję.
- Jesteście sąsiadami i praktycznie w tym samym wieku. Ile ona może mieć lat? Dwadzieścia pięć?
- Chyba sześć...
- No to właśnie, jest tylko dwa lata od ciebie młodsza, macie chyba dobry kontakt i lubicie się. Zaprosisz ją?
Spojrzałem badawczo na matkę. To, że polubiłem Mary i zależało mi na jej znajomości, nie oznaczało wcale, że od razu miała mi się pakować swoimi kolorowymi butami w moje poukładane życie.
- Nie robię przecież żadnej imprezy. Przyjdziesz tylko ty, napijemy się kawy i tyle. Jak zawsze.
- Skoro tak mówisz...
- Tak mówię.
To nie było tak, że nie chciałem widzieć Mary. Chciałem i to bardzo, ale nie rozumiałem sensu rozmowy z matką. Rok w rok było tak samo, a ona chciała coś zmieniać. Po co?
A tak poza tym wszystkim to... Mary wcale nie musiała wiedzieć, że za kilka dni postarzeję się znów o rok. Każdy się starzał, każdego dnia, ale dziwnie było mi z myślą, że ona może sobie pomyśleć, że starzeję się nie osiągając w życiu nic poza pracą. Już słyszę jej słowa, jak mówi, że mając dwadzieścia osiem lat, mam na koncie jedynie własną firmę. Tylko. Rozumiecie? TYLKO. Dla niej moja własna firma jest jak zwykła praca, do której trzeba chodzić każdego dnia od poniedziałku do piątku. Tylko. To nic, że trochę na nią pracowałem i przybyło mi przez to parę siwych włosów.
Czy to nie szaleństwo uganiać się za taką kobietą?
*
Kiedy dwa dni później wróciłem z pracy, byłem już przygotowany na wizytę mamy. Poprzedniego wieczoru wysprzątałem mieszkanie, wyodkurzałem dywany oraz umyłem okno kuchenne. W końcu miałem mieć te dwudzieste ósme urodziny.
W pracy jak zwykle mój wspólnik złożył mi tylko szybkie życzenia, oczywiście wróżąc mi rychłą i pokaźną emeryturę, abym się nie przepracował zbytnio. Jednakże wątpiłem, czy jego słowa były szczere. Nie pałaliśmy do siebie zbytnio entuzjazmem, dlatego każda okazja do bycia życzliwym zazwyczaj była wymuszona. Praktycznie zawsze z mojej strony, mimo że od dziecka uczono mnie stosownego zachowania. Cóż, byłem tylko człowiekiem.
Po godzinie siedemnastej usłyszałem dzwonek do drzwi. Nie zdziwiłem się, ba, nawet czekałem na niego, bo chciałem mieć już za sobą tą urodzinową kawę o dość późnej porze. Poprawiłem czarny krawat u szyi i otwarłem mamie drzwi. Jednakże jakie było moje zdziwienie, kiedy przede mną stała drobna postać, schowana za sporych rozmiarów tortem z jedną wielką świeczką.
- Mary?
- Sto lat, sto lat... - zza pleców uśmiechniętej dziewczyny wyłoniła się moja matka, która trzymała w ręce dwa pakunki. Jeden mniejszy, zapewne kawę, a drugi trochę większy, ale za to zdecydowanie płastszy. Czyli jednak coś wymyśliła. - Synku, daj się uściskać.
Czy mówiłem już, że byłem zaskoczony zachowaniem matki? Od kiedy całowała mnie w towarzystwie i wyrażała na raz tyle emocji? Kto mi ją podmienił?
- Ekhm... Może wejdźmy do środka - zaproponowałem, wskazując ręką w głąb domu. Przepuściłem w drzwiach najpierw matkę, a po niej Mary. Ona... wyglądała dziś nieziemsko. O tak, w tych swoich kolorkach, obcisłej sukience i rozpuszczonych włosach wprowadzała mnie niemal w stan upojenia, mimo że praktycznie w ogóle nie tykam alkoholu. - Kawy?
- A tak tak, proszę bardzo - moja mama podała mi mniejszy pakunek, który tak jak sądziłem okazał się być czarnym napojem. Większy za to, odłożyła na stół, zaraz obok Mary, która schowała się z boku. - Wszystkiego najlepszego, synku.
Wyściskała mnie, wycałowała, po czym odebrała mi z rąk kawę, aby zrobić nam po filiżance. Po jaką więc cholere pakowała ją w ozdobny papier?
- Greg - moje imię w ustach brunetki brzmiało dość dziwnie, z racji iż rzadko zwracaliśmy się do siebie imionami. Zwykle po prostu witaliśmy się zwyczajnym cześć, a w rozmowach nie potrzebowaliśmy się jakkolwiek nazywać. - Co prawda mnie nie zapraszałeś i nawet słowem nie wspomniałeś o urodzinach, ale skoro już się pojawiłam to nie z pustymi rękami - w tym momencie zabrała ze stołu większy pakunek i wręczając mi go, dodała: - spełnienia wszystkich marzeń, poważny sąsiedzi w garniturze.
Uśmiechnęła się, a ja nie mogłem się nie roześmiać na to określenie. Miałem na sobie znów czarny garnitur, a szyję zdobiła czarna obroża, jak zwykła ją nazywać dziewczyna.
- Dziękuję, Mary - odparłem, zastanawiając się, czy stosownie będzie ją przytulić, czy może wystarczy podanie dłoni. Nie musiałem jednak długo myśleć, bo po sekundzie krótkie ręce brunetki oplotły moje cialo. Jak się czułem? Jak na jakiejś chmurze, gdzie jest bardzo ciepło i wszystko skacze, i jest lekkie. Nigdy się tak nie czułem.
- Otworzysz? Chcę widzieć twoją reakcję - znów się roześmiała, lecz jakoś tak... stonowanie. W zupełności było to do niej niepodobne, ale podobała mi się taka wersja jej. Bordowa sukienka gładko opinająca jej drobne ciało i spokojna dusza. Tak... wyglądało to obłędnie.
- Ym, tak, jasne.
Nie chcąc za bardzo rozerwać ozdobnego papieru, powoli odkleiłem taśmę, a następnie rozłożyłem go tak, że ujrzałem wreszcie zawartość. Na początku nie zrozumiałem, o co chodziło. Książka dla dzieci? Czerwony kapturek? Musiałem mieć chyba naprawdę dziwną minę, bo aż Mary zareagowała.
- Nie wiedziałam, co ci dać, więc sciągnęłam z półki moją ulubioną baśń - spojrzałem na dziewczynę, a potem znów na książkę i zastanawiałem się, dlaczego akurat ona. I wtedy na to wpadłem. Kiedy ją poznałem, nazwałem ją w myślach czerwonym kapturkiem. Ale skąd ona, do cholery, wiedziała o tym? Uśmiechnąłem się sam do siebie. Sprytna była, umiała czytać w moich myślach. - Ale jest tam coś jeszcze - dodała z uśmiechem, chyba zadowolona z własnego pomysłu. Wyciągnąłem książkę i faktycznie była tam dalszą część prezentu.
Krawat. Bordowy. Kolorowy.
- Myślisz, że będę w nim chodził? U mnie zawsze króluje czerń, wiesz o tym.
- Pasuje do mojej sukienki - uśmiechnęła się do mnie chytrze i już wiedziałem, że w jej głowie klaruje się jakiś szatański plan.
- Mary, Greg, czas chyba na zdmuchnięcie tortu - odezwała się moja mama i w momencie ze świeczki się już dymiło, bo chwilę dłużej, a z dymem poszedł by już cały placek. - Z tego wszystkiego zapomniałeś o życzeniu! Zapalę jeszcze raz tę nieszczęsną świeczkę.
- Ja już pomyślałem, spokojnie mamo - kobieta spojrzała na mnie uważnie, jakby zastanawiając się, czy na pewno zdążyłem. I w tamtej chwili uświadomiłem sobie, że moja mama przestała być kobietą biznesu, odnoszącą sukcesy zawodowe poważną damą, a zaczęła być zwyczajną mamą dorosłego syna. Singla.
CZYTASZ
All colours of my happiness
Literatura FemininaO tym, jak się zmieniłem pod wpływem jednej drobnej kobietki..