–Ace! W tej chwili na dół! Wychodzimy!– z dołu dobiegł mnie krzyk mojej matki. Jęknąłem bezsilny i podniosłem się z łóżka. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś bluzy, bo wieczorami w Las Vegas robiło się dosyć chłodno. W końcu, spod sterty ubrań jakąś wygrzebałem, powąchałem ją, nie było od niej czuć papierosami, ani trawką, co było na plus. Mimo, że widniała na niej dosyć spora zielona plama niewiadomego pochodzenia to nadawała się do nałożenia– Ace! Ostatni raz powtarzam– ponagaliła mnie matka– Spóźnimy się do na kolację do Leny i Matthiasa!
Przed wyjściem z pokoju odłączyłem od ładowarki telefon i wsadziłem go do tylnej kieszeni spodni. Kilka chwil schodziłem już po schodach, na końcu których czekali na mnie moi starzy. Zlustrowali mnie wzrokiem, a ich miny wyrażały degustacje.
–Jak ty się ubrałeś?– zapytał ojciec– Czy ty jesteś poważny? Zawsze to przerabiamy– westchnął znużony.
–Bo nienawidzę tam chodzić– sarknąłem– Po co mam się dobrze ubierać?
–Żeby zrobić dobre wrażenie na Mariah– powiedziała chłodno matka.
–Ale ja nie mam zamiaru się z nią spotykać- syknąłem– Nie obchodzą mnie wasze polityczne sprawy. Nie żyjemy w średniowieczu, żeby próbować mnie swatać z córką z innej rasy, aby stosunki międzyrasowe się poprawiły. Nie jestem waszym pionkiem.
–Ace!– krzyknął ojciec- Wiesz ile masz do gadania w tej sprawie!? Nic. Powtarzam, NIC. Masz minutę, żeby ubrać się w coś lepszego.
Odwróciłem się na pięcie i wszedłem po schodach, mówiąc pod nosem przekleństwa pod adresem matki i ojca. To nie moja wina, że urodziłem się w rodzinie bardzo związanej z polityką. Moja matka, siostra przywódcy Bellatores. Wojowniczej rasy, o kocim wyglądzie, to znaczy uszach, oczach i pazurach kota, reszta wyglądała w miarę ludzko. Mój ojciec natomiast był Margami, człowiekiem o nadnaturalnych zdolnościach, na przykład posługiwali się magią. Ojciec był jedynym przedstawicielem tej rasy w Las Vegas, ponieważ pełnił tu funkcję strażnika. Strzegł Nevadę przed innymi rasami, które niekoniecznie były pokojowo nastawione do rdzennych ras naszego stanu. Poza Bellatores, żyli tu jeszcze Cervusi, rogaci ludzie o kolorowej skórze i Dzieci Gwiazd, najgorsi ze wszystkich. Poza świecącymi włosami i śmiesznymi przezwiskami jakie dostawali, nie potrafili robić nic innego. Przynajmniej dla mnie. Natomiast ja byłem hybrydą Bellatores i Margami. Nie posiadałem kocich uszu, na szczęście, ani żadnych innych cech kota. No, może poza źrenicami. Za to po ojcu odziedziczyłem umiejętności Margami.
Znowu znalazłem się w moim pokoju. Postanowiłem otworzyć szafę i wybrać coś "lepszego". Mój wybór padł na białą koszulkę z krótkim rękawem i czarne, porwane spodnie. Przejrzałem się w lustrze na szafie. Nie wyglądało to tak źle. Tatuaż węża, który znajdował się na moim prawym ręku, był teraz doskonale widoczny. Wąż oplatał całe moje ramię tak, że końcówka jego ogona widniała na moim nadgarstku, a jego łeb z ostrymi kłami na mojej szyi. To nie był zwykły tatuaż, to był symbol mojej przynależności do North Rattlers. Zgarnąłem jeszcze skórzaną kurtkę z nadrukiem łba węża na plecach, kolejny znak rozpoznawczy North Rattlers.
Wróciłem na dół, aby zobaczyć jak matka przewraca oczami, a ojciec kręci głową. Jednak było już wpół do siódmej, a to oznaczało, że jeżeli nie wyjdziemy teraz to się spóźnimy.
Pod drzwiami na przedmieściach miasta byliśmy po około czterdziestu minutach, ponieważ w centrum był jakiś festiwal i było praktycznie nieprzejezdne. Dom Dzieci Gwiazd, do których przyjechaliśmy był staromodny i cały drewniany.
–Myśleliśmy, że już nie przyjedziecie– w drzwiach domku pojawiła się uśmiechnięta kobieta. Miała kręcone ciemne włosy i wesołe oczy tego samego koloru. Kiedy tylko wyszła pną światło księżyca jej włosy zmieniły kolor na białe. Typowe– Chodźcie, jedzenie stygnie.
CZYTASZ
Calm before The Storm
FantasyW USA żyją różne rasy, których czasem ciężko odróżnić od ludzi. Takim przykładem jest siedemnastoletni Ace, który jest hybrydą dwóch potężnych ras. Mimo tego Ace woli nie wspominać o swoich rodzicach, zdecydowanie woli imprezować razem ze swoją dwój...