5. Dlaczego wyglądasz jak ja?

56 2 14
                                    

Słońce świeciło mi po oczach, uniemożliwiając mi ich otwarcie. Naokoło słyszałem głosy moich przyjaciół. Oni żyli? Jeszcze chwilę temu leżeli martwi na ziemi i nie byli skorzy do rozmowy. Co się dzieje?

Przez przymknięte oczy próbowałem cokolwiek zobaczyć, ale słońce świeciło tak jasno, że nie dało rady nic zobaczyć. Przecież wcześniej było ciemno. Gdzie ja jestem?

–Chodźcie zbieramy się– usłyszałem głos Ethana– Ace, co ty tam robisz? Chodź już!

–Już idę! Chwilę– usłyszałem mój głos... Tylko... To nie ja to powiedziałem.

Mimo światła zmusiłem się do otwarcia oczu.  W pierwszej chwili nie byłem pewny co zobaczyłem, trochę przez to słońce, ale głównie przez to, że zauważyłem nad sobą... siebie.

To na dwieście procent byłem ja. Tylko jakim cudem skoro leżę na ziemi? Te same ciemnobrązowe włosy, które były w tak zwanym "artystycznym nieładzie". Taka sama blizna w lewej brwi, którą zrobiłem sobie spadając ze schodów będąc małym dzieciakiem, prawdziwa krew Bellatores...

Para piwnych oczu wpatrywała się we mnie intensywnie. Moje oczy.

–Ace! Chodź! Coś ty tam zobaczył!– widziałem jak Ethan zbliża się do nas szybkim krokiem. Zaraz odkryje, że jest dwóch Ace'ów i na pewno coś zaradzi. Spojrzał prosto na mnie. Później na drugiego Ace'a. Później znowu na mnie– Przecież tu nic nie ma!?

Co? Nie widział mnie. Dlaczego mnie nie widział?

–Chciałem Ci pokazać grzechotnika, ale zwiał jak podszedłeś.

Zanim jednak odszedł mój klon spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się cynicznie. O co tutaj chodzi?

–Ej! A ja?– krzyknąłem– Dlaczego on wyglada tak jak ja?– dogoniłem dwójkę, mimo niemałych zawrotów głowy.

Widziałem, że ta imitacja mnie śledziła mnie wzrokiem. Jednak Ethan, a później reszta moich przyjaciół nie zdawała się mnie zauważyć. Podszedłem do Yamayi i stanąłem przed nią.

–Yamaya proszę, jeżeli to jakiś głupi żart powiedz mi to– dotknąłem jej ramienia, wzdrygnęła się nagle i odskoczyła z piskiem.

Wszyscy odwrócili się patrząc na nią pytająco. Jedynie fałszywy Ace spojrzał na mnie z błyskiem rozbawienia w oczach. On musi mnie widzieć. Yamaya podbiegła do mnie, znaczy nie dokładnie mnie, ale dalej mnie i przytuliła się do niego.

–Coś mnie nagle dotknęło– mówiła, kiedy "Ace" obejmował ją ramieniem, gładząc uspokajająco po plecach– Jedźmy stąd. Szybko.

Wszyscy ruszyli w drogę powrotną do vana. Oni naprawdę mnie nie widzą, tak serio serio. Jestem czymś w rodzaju ducha. Tak mi się przynajmniej wydaje, na podstawie ich reakcji.

Musiałem dotrzeć do vana jako pierwszy, jeżeli chciałem gdzieś z nimi pojechać, a chciałem. Nawet bardzo. Ruszyłem biegiem, przeskakując krzaki rosnące po drodze. Biegłem na skróty, a nie ścieżką, która szli wszyscy. Teoretycznie był zakaz schodzenia ze ścieżki, ale skoro nikt mnie nie widzi to czemu nie?

Po kilku minutach byłem już przy pojeździe. Pojawił się natomiast kolejny problem. Trzeba było się jakoś dostać do samochodu. Użyłem swojej mocy Margami, aby otworzyć drzwi do samochodu, co udało się bez żadnego problemu. Kiedy znalazłem się w środku zamknąłem ponownie drzwi, aby nikt nie pomyślał, że ktoś się włamał. Oczywiście mój klon na pewno mnie zauważy, ale co na to poradzić.

Calm before The StormOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz