Rozdział 5

616 96 18
                                    

  Wieść o zamachu na królową rozniosła się po całym kraju, a nawet dalej, z prędkością błyskawicy. Podobnie jak plotki o tym, że teraz król nie odstępuje swojej małżonki dosłownie na krok. Niektórzy jednak przestawali w nie wierzyć, słysząc, że zamachowcem był jeden z ministrów, a wybawcą nie kto inny jak sam Bakugou Katsuki, co było przecież absurdalne, bo ministrowie przebywali obecnie na swego rodzaju wygnaniu, a król wyjechał w ważnej sprawie. Co prawda, ponoć już ktoś widział go w zamku, ale w przeciwieństwie do plotek, kraju nie obiegły żadne fakty o śmierci któregoś z ministrów. Dlatego też wisiała w powietrzu dziwna atmosfera bojaźliwego zainteresowania - każdy łapał najbardziej absurdalny półsłówek, nieco go przekręcał i podawał dalej. I właśnie dlatego Bakugou był pewien, że ten prosty fakt o zbliżającej się wojnie musi zachować w tajemnicy, albo rozsądek i zdolność logicznego myślenia plebsu zniknie jak zdmuchnięta. Jednak z każdym kolejnym rozkazem było to coraz trudniejsze. Groza wybuchu paniki i zwątpienia w siłę osoby na tronie rodziła się w jego oczach jako bomba, u której wypala się niewidoczny lont. Za ile wybuchnie? Za dziesięć sekund? Za pięć? Za trzy?
  - Wszystko dobrze? - rozległ się głos spod biurka.
  - Tak... - mimowolnie odchylił się na krześle, by zobaczyć znajomą twarz, znów skrytą pod tym cholernym welonem. I pomyśleć, że już kilka tygodni temu mógł być moment, w którym widziałby ją po raz ostatni...
  Ścisnął mocniej pióro, aż trzasnęło mu w palcach, a atrament trysnął na pergamin i biurko.
  - Kacchan... - postać wyślizgnęła się spod biurka i spojrzała mu z troską w oczy - nic mi nie jest...
  - Tak samo, jak temu ścierwu, który to zaplanował - warknął wścieklej, niż zamierzał, ale nie zamierzał przeprosić. Nigdy nie przepraszał. Jego wielka duma mu nie pozwalała.
  - Stało się i tego nie cofniesz... - zaoponował delikatnym głosem Midoriya. - Nie mógłbyś po prostu przestać o tym myśleć i skupić się na-
  - "Przestać o tym myśleć"? Ty w ogóle myślisz o tym, co mówisz?! - zerwał się z miejsca, błyskając szkarłatem oczu. Krzesło przewróciło się z hukiem, jednak nie zwrócił na to uwagi. Złapał zaskoczoną postać za ramiona i zaczął nią potrząsać, zdzierając gardło krzykiem. - Wiesz, co by się stało, gdybym nie spotkał tego rycerzyka na granicy?! Wiesz, co by się stało, gdyby ten debil, który przyszedł po ciebie, był bardziej rozgarnięty?! Ja bym wparował jak ostatni kretyn na konferencję, która nigdy nie została zorganizowana, a ty... - urwał i zwiesił głowę, wbijając zamglony wzrok w ziemię. Midoriya nie mógł widzieć jego twarzy, ale i tak czuł ledwie zauważalne drżenie ramion i słyszał niemal niemożliwy do zarejestrowania, przyspieszony oddech. Bakugou Katsuki, najmłodszy król na całym kontynencie, nieustraszony, inteligenty, ten, który umiał zarówno walczyć na wiele sposobów, jak i przemknąć do bezpiecznego miejsca niby duch, nie wydając najmniejszego szelestu i wręcz zlewając się z otoczeniem, ten Bakugou Katsuki się bał. Cholernie się bał. - Ja... - zaczął w końcu łamiącym się głosem - mogłem cię stracić...
  Uśmiechnął się z troską i przyciągnął go do serca, jak matka uciszająca płaczące dziecko. Zatopił dłoń w jasnych włosach i wolno przeciągnął nią po jego głowie.
  - Już wszystko dobrze - szepnął głosem kojącym i słodkim jak miód, głosem, który tylko on potrafił z siebie wydobyć. - Nie martw się, Kacchan. Jestem.
  Po chwili w komnacie zapanowała cisza tak absolutna, że słychać było szum na dziedzińcu kilka pięter niżej. Trwali zatopieni w niej, mącąc ją tylko własnymi oddechami. I zapewne tak upłynąłby im dłuższy czas, gdyby nie przerwało im głuche pukanie do drzwi.
  - Wasza wysokość? - dobiegł z korytarza cichy, jednak pewny głos. - Obiad podano.
  - Zaraz będę - odparł z niemal półminutowym opóźnieniem.
  - Wszyscy już czekają - pośpieszył tylko głos i umilkł, gdy jego właściciel najwyraźniej odszedł.
  Zmarszczył brwi, chwilę zastanawiając się, jacy "wszyscy", potem jednak z rezygnacją wywrócił oczami. Oczywiście. Różowa szmata i jej rodzinka.
  Po niemal godzinie unikania niewygodnych pytań, wreszcie byli z powrotem, co Bakugou przyjął z niemałą ulgą. Może i był jednym z najtrudniejszych do pokonania rycerzy na kontynencie, ale musiał przyznać, że w tej chwili był po prostu zmęczony. Zmęczony rozmowami, szeptami służby, setkami raportów, troską o żonę i o własną przyszłość... Mimo to ubrał się w swój stary, mocno sfatygowany i zupełnie niekrólewski płaszcz, i skinął na Midoriyę, który również ubrał się w mniej reprezentacyjne ubrania, i razem wyszli na cotygodniowy marsz przez stolicę. Szli pieszo, nierozpoznani przez nikogo, dyskretnie wsłuchując się w rozmowy ludzi, najpierw szlachty, potem - gdy stopniowo oddalali się od zamku - rzemieślników, i wreszcie zwykłych chłopów. To była ich mała tradycja, która pozwalała na zorientowanie się, jakie są problemy plebsu, a potem przynajmniej częściowe rozwiązanie ich. Dlatego właśnie poddani tak bardzo doceniali to, jak wiele poświęcał dla państwa, i byli skłonni modlić się godzinami do swoich bogów, byle tylko żył jak najdłużej i-
  - Podobno mamy wojnę z Endeavorem - rozległ się szept niedaleko nich. - To wszystko przez tego idiotę. Jest za młody, żeby być królem.
  - Powinien powierzyć władzę ministrom - przyznał jakiś inny głos, całkiem prawdopodobne, że kobiety. - Już przeprowadzili zamach na tę jego królową, ale się nie udało...
  - Miejmy nadzieję, że przynajmniej ten na niego się uda - zawtórował trzeci głos.
  - Cicho bądź! - syknął znów pierwszy. - Ściany mają uszy.
  - Jego szpiedzy są wszędzie, a wredniejsze toto od rycerzyków z Kefasaenu - zgodziła się znowu kobieta.
  Dalszej części rozmowy nie usłyszał, bo Bakugou przyspieszył. Nawet, gdy jego twarz była skryta pod kapturem, mógł zorientować się, że chłopakowi zrobiło się po prostu niedobrze. W końcu, to nic przyjemnego, dowiedzieć się, że ktoś tylko czeka, aż powinie ci się noga i wpadniesz prosto w jego pułapkę. Śmiertelną pułapkę.
  - Wracajmy... - z troską położył mu dłoń na ramieniu, a ten z pewną ulgą skinął głową. Gdyby sytuacja była normalna, mieliby do przejścia jeszcze kilka mil, ale teraz sytuacja bynajmniej normalna nie była.
  Doszli do zamku szybkim, lekko nerwowym krokiem, i od razu zamknęli się w królewskich komnatach. Bakugou na miękkich nogach podszedł do biurka, usiadł przy nim, i nawet nie ściągając płaszcza, zaczął nienaturalnie szybko przeglądać raporty, listy, ostatnio coraz częstsze skargi...
  - Kochanie, spokojnie... - zdjął ciężki materiał z jego ramion i odwiesił go na miejsce. - Wszystko będzie dobrze. - Uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu widać było strach.
  - Spokojnie, spokojnie... - powtórzył zgryźliwie król i gwałtownie wstał. Kałamarz przewrócił się i zalał tuszem kawałek biurka i większą część krzesła, po czym zaczął skapywać czarnymi kroplami na posadzkę, ale nie zwrócił na to uwagi. - Idę się położyć. Nigdzie nie wychodź - rzucił jeszcze, zanim zamknął za sobą drzwi do sypialni.
  - Tak, tak, oczywiście... - Midoriya już skrobał coś na kawałku papieru, uśmiechając się mimowolnie. Po kilku chwilach wszystko było gotowe. Upewnił się jeszcze, że Bakugou śpi kamiennym snem, poprawił welon, ścisnął mocniej kilka kartek i z poczuciem bycia istnym bohaterem opuścił komnatę.

KINGSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz