Rozdział 2

996 131 14
                                    

  - Włazić - podniósł głos, by czekający na korytarzu osobnik mógł go usłyszeć.
  Zawiasy skrzypnęły cicho, ale nawet nie podniósł głowy znad biurka. Miał masę papierów do przejrzenia i mało czasu.
  Drobna, ledwie zauważalnie drżąca postać ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i postąpiła kilka kroków, by po chwili wahania zatrzymać się przed królewskim majestatem, teraz rozwalonemu na krześle, z nogami na biurku, kubkiem w jednej ręce i kartką w drugiej. Kubki i kartki walały się zresztą wszędzie, stały, leżały lub lewitowały na krawędzi blatu, jakby chciały uciec od tego syfu niezależnie od tego, jak owa ucieczka się skończy.
  Wstał. Jego wygląd nieco zaskoczył gościa. Musiał być młody, co było dość niespodziewanie, zważywszy na głęboki i trochę szorstki ton głosu. Wcześniej skrywał się pod płaszczem, ale teraz wszystko, dobrze zbudowane, choć szczupłe ciało, jasne, nastroszone włosy, blizny na bezwstydnie odkrytych ramionach, błyszczące oczy, każdy centymetr jego ciała był podany jak na tacy.
  Chłopak przełknął ślinę i mimowolnie się przygarbił, gdy do niego podszedł. Kolejne zaskoczenie - ostre, lecz wciąż młodzieńcze rysy twarzy, wyprostowana, emanująca pewnością siebie, iście królewska postawa, i oczy. Właśnie, oczy. Jak dwa klejnoty, krwistoczerwone, nieco skośne, błyszczały niby własnym światłem, taksując go spojrzeniem, które może i nie było wrogie, ale z odległości kilkunastu centymetrów wywoływało tak wielką presję, że aż poczuł zimny pot, spływający mu po plecach.
  - Wyglądasz... inaczej - stwierdził, a chłopak odruchowo spojrzał po sobie. Wiedział, że po kąpieli jego włosy i skóra nabrały jakiś sensownych kolorów, ale to było oczywiste do przewidzenia. Fakt, trudno mu było przypomnieć sobie, jak się zapina guziki lub którą część garderoby należy założyć na wierzch, a które pod spód, ale wciąż nie wyglądał tak źle... prawda?
  - W-wasza wysokość?... - Zająknął się i spojrzał mu w oczy, po czym natychmiast odwrócił przerażony wzrok, zdając sobie sprawę, że trzeba było zostać cicho.
  - Bakugou Katsuki - wyprostował się i spojrzał z góry na drobną postać, całą spiętą, z zaciśniętymi powiekami, jakby czekała na cios. - Mów jak chcesz.
  Zapadła krótka cisza, w której nieszczęsny chłopak z ostrożnym zaciekawieniem uchylał powieki i zerkał na króla z bliżej nieodgadnionym niepokojem.
  - A ty, mały? - Drgnął, gdy zbliżył się jeszcze bardziej. - Masz jakieś imię, czy mam sobie coś wymyśleć?
  - Ja... - otworzył usta, zbity z tropu. Król, sam król pytał się jego, niewolnika, o imię? - Midoriya Izuku... - wbił wzrok w ziemię, nie mogąc znieść tego natarczywego spojrzenia.
  - Ile masz lat?
  - Piętnaście...
  - Narodowość? - Od niechcenia zaczął bawić się jego włosami z kamienną twarzą.
  - N-narodowość... - zająknął się, czując gorąco na twarzy. - Nie wiem... - dodał ciszej ze smutkiem w głosie.
  Bakugou zastanowił się chwilę i okrążył go z wyraźną konsternacją.
  - Jesteś facetem?
  - Co...? - Uniósł brwi, nie rozumiejąc.
  - Pytam się, czy jesteś mężczyzną - powtórzył z naciskiem. - Taka płeć. Chyba że tego też nie wiesz i sam mam spraw-
  - Jestem! - Zawołał szybko i zakrył usta dłonią, bo dotarło do niego, że nie powinien podnosić głosu.
  - Doprawdy? - Założył ramię na ramię, uwydatniając swoją godną pozazdroszczenia muskulaturę. - A nie wyglądasz.
  Midoriya zamarł z otwartymi ustami, nie wiedząc, co powiedzieć.
  - Będziesz tak sterczeć? - Z powrotem usiadł przy biurku i zabrał się za czytanie raportów.
  - To... co mam robić?
  - A rób se co chcesz - złapał w dłonie smoliście czarne pióro z czerwoną końcówką i zaczął szybko skrobać po pergaminie.
  Midoriya przełknął nerwowo ślinę i podszedł kilka kroków, by zatrzymać się tuż przed biurkiem.
  - Czego? - Przesunął po nim zniecierpliwionym wzrokiem i wrócił do swojego zajęcia.
  - Powiedziałeś, że mogę robić, co chcę.
  - No, to spieprzaj pozwiedzać se zamek, miasto, cokolwiek. I czego tu jeszcze stoisz? Zajęty jestem - fuknął.
  - Jeżeli mogę robić co chcę... - w przypływie odwagi oparł dłonie na blacie, przez co wzbudził szczątkowe zainteresowanie rozmówcy. - To pomogę.
  Bakugou wyprostował się powoli, nie odrywając od niego beznamiętnego wzroku.
  - Pod drzwiami powinien być jakiś dupek w zbroi - powiedział, zbierając papiery po jednej stronie biurka w jeden, dość duży stos. - Powiedz mu, żeby zaprowadził cię do czerwonej skrytki.
  - Jakiej? - Zainteresował się.
  - Będzie wiedział, o co chodzi. No, won.
  Chłopak pospiesznie ujął kartki w dłonie i, prawie zapomniawszy o ukłonie, wyszedł z gabinetu. Wrócił po kilkunastu minutach i stanął w tym samym miejscu co poprzednio.
  - Umiesz czytać, pisać, liczyć? - Rzucił król, przelotnie zerkając w jego stronę.
  - Trochę... - przyznał ze wstydem, a ten pokiwał ze zrozumieniem głową.
  - To może trochę pomożesz - podkreślił przedostatnie słowo, a Midoriya z entuzjazmem pokiwał głową.
  - Co mam zrobić? - Zapytał, szczęśliwy, że może się do czegoś przydać.
  - Na początek może spróbuj przeczytać - podsunął mu pod nos jakiś krótszy raport.
  Chłopak skinął głową i, ochoczo składając litery, usiadł na błyszczącej posadzce.
  Bakugou przyjrzał mu się badawczo.
  - Czemu tam? - Zapytał wreszcie.
  - A!... Tak jakoś... - wyjrzał spod blatu biurka w poszukiwaniu innej wygodnej miejscówki, jednak widząc, że królowi nie przeszkadza postać skulona obok jego nóg, z powrotem oparł się o deski z ciemnego dębu i pogrążył w czymś, co od biedy można było nazwać lekturą.

* * *

  Królewski tyłek bęcnął o miękkie poduszki, gdy jego właściciel z hukiem zwalił się na monstrualnych rozmiarów łoże.
  - Co z tobą? - Bakugou poklepał kołdrę obok siebie i spojrzał na Midoriyę przestępującego z nogi na nogę. - Siadaj.
  - Ale... To nie wypada... - Wbił wzrok w za duże na niego buty.
  - Jak coś ma wypaść, to najwyżej ty przez okno - parsknął i cisnął w niego pierwszą lepszą rzeczą, która wpadła mu w ręce. - Przynieś.
  Podniósł z ziemi jedwabną poduszkę, otrzepał ją na wszelki wypadek, podszedł do króla i podał mu ją. Ten uśmiechnął się z triumfem i zanim Midoriya zdołał się zorientować, już siedział u niego na kolanach.
  - Ale...! - Próbował protestować, czerwony ze wstydu, ale umilkł, czując, jak wokół jego talii zaciskają się silne ramiona.
  Chwilę trwali w milczeniu, odpoczywając po pracy i sutej kolacji. Co prawda Midoriya zdołał w siebie wcisnąć ledwie kilka drobnych przystawek, ale nawet samo patrzenie na taką, według niego, furę jedzenia, wywoływało uśmiech na jego twarzy.
  - Czerwony ci nie pasuje - mruknął Bakugou.
  - Wyglądam... dziwnie? - Chłopak spojrzał w zdziwieniu po sobie. Nigdzie nie widział tu lustra, a odbicie w wodzie było zbyt zniekształcone, by dostrzec szczegóły.
  - Co byś powiedział na seledynowy? - Położył mu głowę na ramieniu, nie zważając na jego pytanie.
  - A... jak myślisz? - Zaczerwienił się, czując, jak włosy bardziej miękkie od jedwabnego prześcieradła, na którym siedział, łaskoczą go w szyję.
  - Ujdzie - wzruszył ramionami i bez ostrzeżenia przygryzł mu płatek ucha.
  - KACCHAN!!! - Zerwał się z jego kolan i złapał za ucho, czując, jak jego twarz robi się gorąca ze wstydu.
  - Kac...chan? - Powtórzył jak echo, a do Midoriyi dopiero wtedy dotarło, że właśnie przekręcił imię królewskiej mości.
  - Ja... przepraszam! - wykrzyknął szybko, ale zamarł, widząc niepokojący uśmieszek na twarzy rozmówcy.
  - Wobec tego ja będę na ciebie mówił Deku - oznajmił z wyższością, klepiąc się zachęcająco po udach. Midoriya przełknął nerwowo ślinę i usiadł na wyznaczonym miejscu, cały spięty.
  - Kacchan? - Odważył się odezwać dopiero po chwili.
  - Hm?
  - Dlaczego akurat ja?
  - Co dlaczego akurat ty?
  - Dlaczego ze wszystkich innych osób wybrałeś właśnie mnie?
  Milczał. Otworzył usta, ale zaraz je zamknął.
  - Jak nie chcesz, to nie mów... - mruknął, nieświadomie wtulając się w jego pierś. Czuł, że oczy mu się kleją, ale kiedy już miał je zamknąć, usłyszał cichy śmiech. - K-Kacchan?
  - Podobasz mi się - stwierdził Bakugou, gdy już się uspokoił.
  - J-ja?! W jakim sensie?
  - Z reguły ludzie się mnie boją, a ty jak ostatni idiota spokojnie zasypiasz mi na kolanach. - Uśmiechnął się drapieżnie, widząc rumieniec na jego twarzy. - Mam taką popozycję...
  - Propozycję? - Odwrócił się, by spojrzeć mu w oczy.
  Szepnął mu do ucha.
  - A-ale to...! - Zmiękł, widząc jego spojrzenie. Ani nie proszące, ani nie zasmucone. Po prostu na niego patrzył, to wszystko. - No dobrze...
  - Cieszę się - krzywy uśmieszek znów pojawił się na jego twarzy, gdy pchnął nieszczęsnego chłopaka na łóżko i niemal siłą położył obok siebie, po czym okrył ich obu kołdrą.
  - Tak razem?! - Przeraził się Midoriya. - A co, jeśli ktoś przyjdzie tu cię przebrać albo coś ci przynieść?!
  - Nie jestem byle jakim gówniarzem, który nie umie zmienić gaci - odparł po chwili milczenia. - Nie rób takiej miny. Teraz mi się nie chce... Zresztą do garderoby jest taaak daleko... - przewrócił się na drugi bok.
  - Czyli... obiecujesz, że nikt tu nie przyjdzie?
  - Tak, tak, obiecuję.
  - Ale na pewno?
  - Tak!
  - Ale tak całkiem, całkiem na pewno?
  - Tak, śpij już! - Złapał go za włosy i wcisnął jego twarz w poduszkę, dopóki nie upewnił się, że ofiara nie potrzebuje złapać tchu. Puścił ją i wrócił do poprzedniej pozycji, uśmiechając się delikatnie. Wiedział, że tej nocy będzie miał przyjemne sny.
 

KINGSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz