***
— Chyba spędzasz za dużo czasu ze zwierzętami — krzyknęła już z daleka Linda w kierunku Alberta. Stąpała ostrożnie, żeby nie wdepnąć w błoto, którego było na terenie szkoły aż nadto. Annie dreptała za nią, z gracją omijając gałęzie niskich drzew. Pod jednym z nich siedział Albert, który nawet nie uraczył ich spojrzeniem.
Gdy zbliżyły się bardziej, Annie kucnęła tuż przed nim. Przekręciła lekko głowę i z udawanym smutkiem powiedziała:
— Nie umiesz już rozmawiać z ludźmi?Albert popatrzył na nią leniwie, ale nie długo. Zaraz jego wzrok powędrował na dłonie, w których coś trzymał. Oparł się wygodniej o drzewo, mrucząc coś pod nosem.
— Co? Nie słyszę.
Chłopak posłał jej wymuszony uśmiech.— Umiem rozmawiać z ludźmi, ale nie ze wszystkimi chcę. Lepiej stąd idźcie, szkoda waszych ubrań. — znacząco popatrzył na zabrudzone pończochy Annie.
Dziewczynę zatkało. Zerknęła na plamy błota, które faktycznie zdobiły jej ubranie i wysyczała jakieś przekleństwo.
— Dlaczego niby mamy stąd iść? Bo ty tak chcesz? — wtrąciła się Linda — Faktycznie, mamy powody.
Jej odważna postawa nie zrobiła jednak wrażenia na Albercie. Wstał pogodnie, chowając coś w kieszeni, i zaczął zbierać swoje rzeczy. Otrzepał plecak z kurzu i założył go na ramię.
— Co robisz? — spytała Clara. Zastygł na ułamek sekundy, po czym obrócił się w jej stronę. Coś poruszyło się w jego kieszeni, na co szybko zareagował, kładąc na niej dłoń. Ponownie spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się lekko.
— Opuszczam towarzystwo, które mi nie odpowiada.— Zostajesz, to one nas opuszczą.
Nastała niezręczna cisza. Albert nie ukrywał zdziwienia, tak samo jak jej przyjaciółki.— My? To on pójdzie. — oburzyła się Linda.
— Idźcie, ja zaraz was dogonię. — Clara błagała w duchu wszystkie siły wyższe, aby jakimś cudem przyjaciółki jej posłuchały. Musiała się dowiedzieć o co chodzi chłopakowi, a one jej to skutecznie uniemożliwiały.
Zauważyła, że Albert znowu zaczął się zbierać.
— My pójdziemy, nie przeszkadzajcie sobie. — powiedział uśmiechnięty. Clara odwróciła się oniemiała w jego stronę. My?
— Masz wymyślonych przyjaciół? — zaśmiała się Linda, jak zwykle pewna siebie. Chłopak jednak stał zadowolony, a jej uwaga sprawiła tylko, że uśmiechnął się szerzej.
— Mam bardzo realnych przyjaciół. — mówiąc to, wyciągnął z głębokiej kieszeni swoich spodni malutką, białą myszkę. Wysunął rękę z gryzoniem w kierunku dziewczyn z nieukrywaną satysfakcją na twarzy.
Clara usłyszała zdławiony pisk Lindy. Annie szybko zerwała się na nogi i odsunęła jak najdalej Alberta. W jednej chwili z siedemnastolatek, stały się przerażonymi dziećmi.
— On ma szczura! — krzyknęła i złapała Lindę za rękę, lekko odciągając ją od chłopaka. Ta się nie opierała. Spojrzały jeszcze na Clarę, lecz widząc, że ona nigdzie się nie wybiera, ruszyły szybkim krokiem w kierunku szkoły. Linda kilka razy nawet się potknęła, chlapiąc wokół błotem. Clara uśmiechnęła się pod nosem. Albert roześmiał się szczerze, chowając myszkę z powrotem do kieszeni.
— Naprawdę nie rozumiem, dlaczego się z nimi przyjaźnisz. — powiedział, obracając się w stronę dziewczyny.
— A ty nie boisz się myszy?— Nie.
— Może nie jesteś tak głupia jak one. — posłał jej szelmowski uśmiech i poprawił czapkę, która opadła mu na oczy. Jego pewność siebie bardzo ją zaskoczyła. Wcześniej uważała go za kogoś nieśmiałego, kto w życiu nie postawi się tak otwarcie innym. Jej wrodzone umiejętności do prowadzenia rozmów nagle gdzieś uleciały. Zaczęła miąć mankiet koszuli.
— Nie obrażaj moich przyjaciółek — powiedziała machinalnie.
— Przyjaciółek? — uniósł brew w geście zdziwienia. Otrzepał spodnie i ruszył w kierunku szkolnego dziedzińca, nawet na nią nie patrząc.
— Dlaczego to zrobiłeś? - palnęła, chcąc go zatrzymać. Jego wzrok znów spoczął na jej twarzy. Piwne oczy patrzyły się na nią tak, jakby odpowiedź na jej pytanie był oczywista. Miała ochotę się skulić. Czy on w ogóle kiedyś mruga?
— Dlaczego mam nie obrażać twoich przyjaciółek? - zapytał bez emocji. Clara przygryzła wargę. Nie lubiła, gdy ktoś odpowiadał jej pytaniem na pytanie.
— Wiesz, że jesteś już skończony? — obróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę szkoły. Chciała od niego uciec. Nawet nie wiedziała, kiedy tak mocno zacisnęła pięści. Paznokcie miała wbite w dłonie. Rozprostowała palce i głęboko odetchnęła. Szybko mijała drzewa, uważając aby nie potknąć się o jakiś korzeń. Spojrzała na zegarek, który wskazywał piętnaście po czternastej. Mruknęła niezadowolona. Zaraz spóźni się na obiad, co skończyły się zapewne długim wywodem od mamy. Przyspieszyła kroku. Zastanawiała się, czy Annie i Linda gdzieś na nią czekają, jednak nie żywiła co do tego zbyt wiele nadziei.
Kiedy szła przez dziedziniec, już prawie zdążyła zapomnieć o dziwnej rozmowie. Przypomniał jej jednak spokojny głos dochodzący zza jej pleców.
— To biała mysz. One nie żyją długo na wolności, są łatwym łupem dla drapieżników. Złapałem ją, aby miała szansę na przeżycie.
Zdębiała. Czy on dogonił ją aż tu, żeby się jej wytłumaczyć? To co powiedział wydawało jej się wręcz śmieszne. Zniszczył całą swoją reputację, po to, aby uratować życie gryzonia? Jest aż tak głupi? Odwróciła się w jego stronę z drwiącym uśmiechem na twarzy.
Stał na środku dziedzińca z plecakiem na ramieniu. Czapkę miał przekrzywioną, a jedna nogawka spodni była włożona w skarpetkę. Całe jego ubranie było brudne od ziemi. Jedną dłonią blokował myszy drogę ucieczki z kieszeni. Stał tak i patrzył na nią z diabelnie poważną miną. Wtedy zrobiło jej się głupio. Znowu sprawiał, że chciała zapaść się pod ziemię.— Dlaczego mam nie obrażać twoich przyjaciółek? - zapytał, poprawiając czapkę, która prawie całkiem opadła mu na oczy.
— Bo... — przyłapała się na tym, że drapie się po nosie. Zupełnie jak Annie gdy rozmowa nie szła po jej myśli. Zganiła się za to w myślach. Spojrzała pewnie na chłopaka, przynajmniej taką miała nadzieję. — Są dla mnie jak siostry, nie pozwolę nikomu ich obrażać.
— Nie rób tego. — jego głos stał się zimny. Clara miała ochotę uciec. Rozejrzała się w poszukiwaniu drogi ucieczki. O co mu do cholery chodzi?
— Czego mam nie robić? Nie bronić ich?
— Nie kłamać.
Wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi ustami. Poczuła się tak, jakby ktoś właśnie uderzył ją w policzek. Czuła nawet pieczenie na twarzy. Znów zacisnęła pięści, tym razem świadomie.
— Mogę odprowadzić cię dzisiaj do domu? — Albert wybił ją z rozmyśleń. Pokręciła z niedowierzaniem głową.— Wracam z kimś innym.
Chłopak zmarszczył brwi. Wpatrywał się w nią. Z jego oczu całkowicie zniknęło ciepło.
— Miałaś nie kłamać. — podszedł krok bliżej — Czy tak trudno powiedzieć, że po prostu się wstydzisz? Od dzisiaj jestem zerem i ty o tym dobrze wiesz, dlatego odmawiasz. Szkoda, że nie może ci to przejść przez gardło.
Zamrugała ze zdziwieniem i przyjrzała się chłopakowi. Włosy opadały mu na czoło, a czapka mimo poprawiania, dalej była krzywo. Nie mogła zrozumieć jakim cudem on może mówić jej takie rzeczy prosto w twarz.
— Masz rację. — powiedziała tylko.
***