Rozdział 4

20 0 0
                                    

Dorea Potter tuszowała rzęsy na raty. Co jakiś czas wodziła wzrokiem za chodzącym po pokoju mężem, który raz po raz pochrząkiwał i zaciągał się fajką. Kłęby tytoniowego dymu spowijały ich sypialnię, a ona wciąż nie była gotowa. Zegar w głównym hallu wybił szóstą. Pół godziny temu powinni byli być w Ministerstwie.

— Dolly... — Charlus jęknął błagalnie, ale makijaż nadal nie został uznany za dostatecznie dopracowany.

Na domiar złego karminowa szata wyjściowa, zamówiona z rocznym wyprzedzeniem od Gilberta Gallarda, po założeniu nie leżała tak dobrze, jak pani Potter tego oczekiwała. A już na pewno nie była tak wygodna jak ubrania od Madam Malkin. Niestety, w tym sezonie tylko metka od Gallarda miała wśród czarownic znaczenie.

— Już, wychodzimy!

Dorea spojrzała na ozdobny zegar wiszący przy toaletce, zupełnie jakby wcale nie słyszała sześciu donośnych uderzeń tego z dołu. Pan Potter sapnął ciężko i postanowił nie dowierzać:

— Gotowa?

— Idziemy — zarządziła.

— Na pewno?

Rzuciła mu takie spojrzenie, że natychmiast pożałował swoich słów. Gdy schodzili po kręconych marmurowych schodach, pani Potter zagadnęła:

— Czytałeś wieczorne wydanie?

— Pobieżnie.

— Myślisz, że Malfoyowie się dziś pojawią? — zapytała przebiegle.

— A dlaczego nie? — Charlus otworzył przed żoną podwójne drzwi do salonu.

— Lyssandra Malfoy! — syknęła konspiracyjnie.

W odpowiedzi tylko uniósł brew.

— Jest o niej artykuł na szóstej stronie.

— Bez przesady — parsknął. — Dziennikarskie hieny nie mają co robić. Po co roztrząsać stare dzieje? — Wziął sporą garść proszku Fiuu ze stojącej na kominku kryształowej wazy.

Gdy państwo Potter znaleźli się w głównym hallu Ministerstwa Magii, usta pani Potter nadal nie zamykały się na temat nie tak znowu dawnego skandalu. Pech chciał, że pierwszą osobą, na którą wpadli był młody Lucjusz Malfoy. Dorea natychmiast ucichła, ale w jej oczach widać było, że zastanawia się czy coś z jej wywodu nie dotarło do jego uszu. Lucjusz wyglądał jak zwykle nieskazitelnie, w czarnej, połyskującej szacie i pasującej tiarze. Jego ojciec Abraxas stanowił natomiast kompletne przeciwieństwo: ciągnął się za synem jak ponure fatum, odburkując jedynie półsłówkami na pozdrowienia znajomych czarodziejów lub rzucając rozgniewane spojrzenia spod krzaczastych brwi.

— Madam Potter. — Lucjusz rozjaśnił się w sztucznym uśmiechu i pocałował ją w rękę. Jego uścisk był równie przyjemny, co dotyk zdechłej ryby. — Jak zwykle urzekająca.

Ton głosu Lucjusza sugerował raczej groźbę, niż przyjemność. Dorea nadal się nie odzywała. Charlus jedynie skinął mu głową, a Abraxas zrobił to samo. Lucjusz patrzył od ojca do Pottera, wciąż uśmiechając się uprzejmie. Najwyraźniej nie mogąc dłużej znieść ciszy, zagadnął:

— Zima w tym roku zapowiada się bardzo słabo.

Państwo Potter na chwilę zaniemówili, zanim Dorea nie wybąkała:

— Tak. Ciągle tylko deszcz.

— Hmm — skwitował Charlus.

Lucjusz otworzył usta, by jeszcze coś dodać, ale Abraxas stuknął laską o kamienną posadzkę i bez stosownego pożegnania oddalił się w tłum, kuśtykając ciężko na lewą nogę.

RegencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz