Cokeworth było małym miasteczkiem na odludziu. Nieciekawym i kompletnie zwyczajnym, ale dość dobrym, żeby się ukryć. Choć zamiast "ukryć" dużo bardziej pasowałoby określenie "wpasować się w pozornie normalne, mugolskie życie". Zupełnie tak jakby życie czarodzieja mogło być stuprocentowo normalne.
W tych czasach wielu czarodziejów tak robiło, a wioski zamieszkane jedynie przez czarodziejów były rzadkością. Sami Mugole, nawet nie zdawali sobie sprawy z tego ilu czarodziejów mieszka pośród nich, a nawet są ich bliskimi sąsiadami.
Ludzie w Cokeworth nie byli inni.
W mojej opinii byli wręcz najnudniejszymi Mugolami na świecie, bez chęci przygód, żyjący jednakowo według utartego lata temu schematu. Mało podejrzliwi, każdy zatracony we własnym świecie, zamknięty w swoich czterech ścianach, chowając się od codziennego zgiełku w poszukiwaniu upragnionej ciszy potrzebnej do spokojnego rozmyślania. Cokeworth, jakby nie było to wszystko zapewniało. Miasteczko było jedną wielką oazą spokoju, w której nawet wybuch wulkanu nie wywołałby większego poruszenia. Jedynie Spinner's End było oryginalną uliczką z mrocznym charakterem wyróżniającą się na tle wioski.Wyjątkiem od reguły był też dwór Marshallów. Znajdujący się pod lasem budynek sprawiał wrażenie nie należącego do tego świata. Niestety lub stety, dla mugoli był on kompletnie niewidoczny przez masę starożytnych zaklęć, rzuconych przez moich przodków. Do tego był nienanoszalny, co sprawiało, że nie pojawiał się na żadnej mapie i jego lokalizacja pozostawała tajemnicą dla wielu czarodziejów, którzy wedle moich przodków byli niegodni poznania jego tajemnic. Każdy mugol lub nawet czarodziej nieuprawniony do wejścia na teren dworu, nawet gdyby podszedł pod sam płot zobaczyłby jedynie stertę gruzu i ruiny.
Mroczna strona Cokeworth za dzieciaka fascynowała mnie swoją odmiennością, niepokojącym klimatem i skrywanymi tajemnicami. Jednak spacer na Spinner's End, który miałam okazję kiedyś odbyć, zakończył się dla mnie szlabanem na trzy miesiące i godzinami ślęczenia nad księgami rodowymi oraz jedyną słuszną biografią Slytherina. W ten oto sposób matka próbowała od najmłodszych lat wpoić mi rodzinne wartości, które już od pierwszej linijki wydawały mi się kompletnie nieadekwatne do czasów w których się znajdujemy. Nic dziwnego więc, że któregoś pięknego dnia owa księga po prostu zniknęła, a ja dostałam za to tęgie lanie.
W końcu to ja wrzuciłam ją do kominka, po przeczytaniu rozdziału o poglądach Slytherina i jego radach dla porządnych czarodziejów jak utrzymać czystość rodu. Rozdział, który z perspektywy czasu, mimo pozbycia się księgi, nadal boleśnie odciskał na mnie swoje piętno.
Moja matka znała ją w końcu na pamięć, bo jej również kazali czytać te brednie. Tyle, że dla niej owe bzdety chorego człowieka były świętością.
Spacer na zakazaną uliczkę sprawił również, że mój wścibski, węszący nos natknął się na Severusa Snape'a. Wtedy, jeszcze nie wiedziałam, że Snape mieszka w Cokeworth, mimo że mieszkałam tam całe życie. Zanim poszłam do Hogwartu kojarzyłam jedynie dzieci znajomych rodziców i młodszą z sióstr Evans, rudowłosą jak wiewiórka, która moim zdaniem przejawiała zdolności magiczne. Jak się później okazało – nie pomyliłam się.
Po pierwszym roku stało się jasne, że Snape nie będzie moim przyjacielem i wyraźnie widziałam to i wiele innych emocji w jego oczach tamtego dnia, kiedy odkryłam gdzie mieszka. Chłopak jak zwykle miał potargane ubranie, a tłuste, czarne włosy opadały mu na ramiona, błyszcząc się niemiłosiernie. Patrzył na mnie podejrzliwie z błyskiem nienawiści, może i nawet strachu, a do pełni szczęścia brakowało mu właśnie rudej Evans obok. Uraczył mnie wtedy takim wzrokiem, że zrobiło mi się niedobrze, a wnętrzności prawie mi skręcało z obrzydzenia.
Był gotów się bronić, obawiał się że Hogwart zaraz przeniesie mu się do domu.
Wiedziałam jak traktują go Huncwoci, a czasami sama wymyślałam kawały, które były testowane na Smarku, więc nic dziwnego, że Ślizgon nie przywitał mnie z przesadnym entuzjazmem. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, nawet wtedy, gdy czując jego palący wzrok na plecach skierowałam się w stronę czegoś co powinnam nazywać domem. Nie zdradziłam jego sekretu, chociaż w wakacje miał prawo odpocząć od Blacka i Pottera, choć im więcej lat mijało tym mniej na to zasługiwał. Towarzystwo zrobiło z niego swoje i choć zawsze był paskudny, teraz widziałam w nim wszystko to czego nienawidziłam.
CZYTASZ
Łania
Fanfiction*PRZECHODZI KOREKTĘ* Katherine Marshall zawsze była zbyt uparta, bezczelna i nieposłuszna, co w ogóle nie pomagało jej w byciu przykładną córką dwójki arystokratów, ślepo zapatrzonych w ideologię czystości krwi. Nijak nie był pomocny również fakt, ż...