Gdy Noah tym razem się ocknął w pokoju było ciemniej.
Rurki i kabelki na nowo ozdobiły jego ciało. Cała głowa aż po brwi była owinięta bandażem. Został przebrany. Poprzednio miał żółtą koszule. Teraz zieloną. Musiał widocznie pobrudzić tamtą swoją krwią.
Okropnie chciało mu się pić. Zamknął oczy, gdy światło stało się zbyt rażące i otworzył je na nowo bardzo powoli. Rozejrzał się dookoła. Z prawej strony łóżka stała czwórka ludzi. Gdy zobaczyli, że chłopak na nich patrzy, niema rzucili się do łóżka, mówiąc wszyscy na raz. Noah chciał się odsunąć od nich, ale nie miał jak i gdzie.
Kobieta wyglądająca na matkę dwójki z tych ludzi, złapała Noah za policzki i mówiła coś, płacząc mu na twarz. Dosłownie. Jej łzy stawały się łzami Noah, który sam nie był w stanie ich wykrzesać.
Tym razem dźwięki dochodziły do niego. W minimalnym stopniu, niesamowicie cicho i niewyraźnie, ale to już było coś. Ulga jaką poczuł, rozlała się po całym jego ciele.
Zmrużył oczy, by obce łzy tam się nie dostały i wydusił z siebie.
- Nie słyszę. Mów głośniej. - siebie też ledwo usłyszał. Kobieta zamilkła gwałtownie, jakby ugryzła się w język. Spróbowała znowu.
- Kochanie, miałeś poważny wypadek. Jesteś w szpitalu. Czy coś cię boli? - musiała mówić naprawdę głośno, patrząc po twarzach innych, jak się krzywili. Noah pokręcił przecząco głową. Możliwe że był nafaszerowany przeciwbólowymi środkami, bo ręka, która jeszcze przed ponownym strąceniem świadomości rozrywała chłopaka, jakby kość promieniowa i łokciowa rozpadały się w drzazgi i wbijały w mięśnie. Teraz w ogóle nie odczuwał ręki. Jakby jej nie miał.
Skupił ponownie uwagę na najpewniej swojej matce. Przełknął ślinę i wycharczał.
- Malcolm... - kobieta pobladła i opuściła wzrok. Żołądek Noah wykonał koziołka i omal chłopak nie zwymiotował. Taka reakcja może oznaczać tylko najgorsze.
Elena po chwili spojrzała na syna wilgotnymi oczami i uśmiechnęła się żałośnie.
- Wprowadzili go w śpiączkę, kochanie. I... - ciężki i drżący wdech - i nie wiedzą kiedy się wybudzi... - i równie kruchy wydech.
Całe napięcie spłynęło z ciała Noah. Czyli żył. Był nieprzytomny, ale żył.W dniu w którym Noah mógł opuścić szpital, po raz pierwszy od czasów wypadku mógł ujrzeć brata. Wcześniej mógł jedynie leżeć i przeżywać żmudną rekonwalescencję.
Żebra były w stanie stabilnym jak rzekli lekarze.
Zwichnięta noga również, choć mogła w przyszłości doskwierać w postaci reumatycznej lub nerwobólach.
Natomiast nadgarstek, który był zmiażdżony, jak usłyszał Noah, już nigdy nie powróci do sprawności. Jego prowadząca ręką będę bezużyteczna i trudności z czasem przyniesie samo uniesienie szklanki, ponieważ palce mogą być bezwładne. Rehabilitacja może pomóc, ale tylko w minimalnym stopniu.
To oznaczało że Noah będzie musiał przystosować się do używania lewej ręki jako wiodącej. Jak na ironię, Malcolm był mańkutem notabene.
I na sam koniec bębenki, które odniosły poważne obrażenia od huku, w momencie zderzenia się pojazdów. Słuch zostanie przytępiony, aż do śmierci chłopaka. Będzie słyszał, ale bardzo słabo.I słuchając tych wszystkich werdyktów, jakie zapadały na ciele Noah, widząc przed oczami jak drzwi, wiele drzwi się zamyka, z każdą sekundą, nie poczuł nic. Żal, rozpacz, smutek były luksusem na który nie było go stać. Słuchał uważnie lekarzy, wykonywał co prosili, mówił czego oczekiwali, łykał leki jakie mu podawali, pozwalał by wtłaczano mu do żył różne substancje. A przy tym jego stan psychiczny był jałowy. Chłopak stał się jałowy. Wyprany z wszelkich uczuć.
Rodzina, która starała się być przy nim jak najczęściej, choć dłużej odwiedzali Malcolma, który i tak nie mógł odczuć ich obecności w przeciwieństwie do przytomnego syna, ta rodzina właśnie była dla Noah niczym więcej jak ozdobą. Bezużyteczną ozdobą, którą wiesza się by cieszyła oko. Gdyby ozdoba zniknęła, nikt by nie zapłakał.
Musiał na nowo uczyć się imion tych ludzi.
Gdy wydał się z tym że nikogo nie kojarzy, nic nie pamięta, lekarze ujęli to w słowach „to normalny skutek stresu pourazowego. Musi przyswajać informacje na nowo. Na spokojnie, bez pośpiechu, a z czasem wszystko mu się przypomni".
Nie. Chciał rzec Noah. Nic nie zostanie przypomniane, tak samo jak nic z jego ciała nie wróci na swoje miejsce. Tak samo jak ludzie, którzy stracili w tym autokarze życie, nie odżyją. Tak samo jak Malcolm już się nie obudzi. Nic już nie wróci na swoje miejsce, a z pewnością nie Noah.Patrzył na brata, wspierając się na jednej kuli, której potrzebował by chodzić stabilnie. Nie był w stanie mieć i drugiej kuli, do prawej ręki, bowiem nie mógł zacisnąć palców. Nie mógł nic zrobić z dłonią.
Malcolm jakby spał. Jego twarz z licznymi ranami, była niczym nie zmącona, każdy mięsień był rozluźniony. Pierś w minimalnym stopniu unosiła się i opadała.
Odkupiłem swoje życie twoim.
Ta myśl nie dawała spokoju Noah. W kółko widział moment, gdy przygniatał ciało brata swoim. Gdy jego upadek zamortyzował Malcolm.
Gdyby nie Malcolm, Noah byłby na jego miejscu.
Mieszanka wdzięczności i zawiści smakowała obrzydliwie. Noah miał ochotę splunąć. Malcolm nad którym wszyscy lamentowali.
To był jego brat. Tylko on miał prawo oddawać się żałobie. Dlaczego ci, obcy dla Noah ludzie, podający się za jego rodzinę, również lamentowali? Zabierali podniosłą chwilę bliźniakom.Noah powoli sunął przez korytarz do wyjścia. Za nim powłóczyli się rodzice z rodzeństwem. Przesuwne drzwi rozsunęły się, ukazując parking pełen samochodów. Noah stanął jak wryty, a krew zaczęła krążyć w żyłach w zabójczym galopie. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. W uszach huczało jak w momencie wypadku.
Nawet nie zauważył kiedy zaczął się cofać w głąb budynku, histerycznie dysząc. Musieli złapać go pod ramiona i uspokajać. Z marnym efektem. Noah zaczął się szarpać, wierzgać nogami i wrzeszczeć, sprawiając swojemu ciału niewyobrażalny ból. Żebra zaśpiewały swoją pieśń, noga swoją, nadgarstek wybrał elegię.
Każde wrażliwsze miejsce śpiewało na własny sposób.
Potrzebowali trzech ludzi by go spacyfikować. By unieruchomić chłopaka, który nie powinien być w stanie unieść ramion ponad głowę.
Dopiero gdy wtłoczyli mu przez strzykawkę, końską dawkę środka uspokajającego, dał się, a właściwie został zaciągnięty do samochodu, którym pojechali do domu.Drogę do celu Noah spędził w otumanieniu. Niemal spływał z tylnego fotela. Obok siedział Ezra, spoglądając na młodszego brata co chwila z niepokojem.
Wprowadzenie Noah do domu okazało się łatwiejsze. Powoli pokonał schody, prowadzące do wejścia, wspomagany ramieniem ojca. Matka szła za nimi niosąc kulę chłopaka.
Noah nie przypominał sobie domu ani okolicy.
Panował okropny ziąb a ulica wyłożona kostką brukową była pokryta warstwą lodu.
Mnóstwo domków jednorodzinnych, każdy wyglądający niezwykle podobnie, stłoczone były wzdłuż jednej ulicy, na przeciw siebie.
Dom Maitlandów miał akcent drewna i kamienia. Noah mimowolnie pomyślał, że mieszka w domku z piernika.
Został wprowadzony do przedsionka.
Różnica temperatur była niesamowita. Na dworze było co najmniej minus pięć stopni, natomiast w domu było ciepło, jakby kominek pracował na najwyższych obrotach.
Elena rozebrała syna z kurtki i butów. Podała mu kule i uśmiechnęła się słabo.
- Witaj z powrotem Noah. - zagaiła cicho a w jej głosie pobrzmiewał ton, który bardzo chciał być szczęściem.
Ale był zwyczajnym żalem.
Dlaczego tylko jeden syn wrócił?
Dlaczego Noah?Właśnie Noah. Dlaczego ty, a nie twój brat?
Kołatało się w czaszce chłopaka.
Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Najwyraźniej jego misja bronienia Malcolma za wszelką cenę legła w gruzach. Zawiódł. Nie spełnił misji. Gdzie teraz znajdzie sens, powód do działania?
Bez brata był równie bezużyteczny co bliźniak.
CZYTASZ
Haunting Presence
Horror'and I don't care if I live or die, because I ain't ever going to no other side, there ain't no heaven and there ain't no hell, but I am a sinner so it's all just as well' (Opowiadanie zrodzone z inspiracji piosenką Gilesa Corey- 'The Haunting Prese...