High Hopes || Robert Sobera

80 8 2
                                    

Patrzę na niego z twarzą wypraną z emocji. Nie potrafię wykonać żadnego ruchu, nie potrafię zareagować. To, co przed chwilą powiedział powinno coś wywołać. A mimo to nic nie pokazuję. Czuję się teraz... pusta.

- Powiedz coś - prawie błaga.

Ale ja nie reaguję. Patrzę mu w oczy i próbuję wyczytać wszelkie informacje, jakbym nie mogła porozumiewać się słownie, a to był jedyny sposób, w jaki mogłabym się czegokolwiek dowiedzieć. Wzrokiem.

- Dlaczego nic nie mówisz? - jego głos momentalnie zmienia się z płaczliwego i delikatnego na twardy. - Nie ruszyło cię to? Co, cały nasz związek cię nie obchodził?

Marszczę brwi. Dlaczego w ogóle tak pomyślał.

- Czy ty w ogóle siebie słyszysz? - odzywam się w końcu cicho. - Znasz mnie, im silniejsze emocje, tym mniej okazuję ich na zewnątrz.

To moje jedyne słowa, a nie wyrażam nimi niczego, co dzieje się we mnie. A dzieje się sporo. Przecież nie na co dzień po ośmiu latach związku i dwóch narzeczeństwa zostaje się rzuconym. I tak się czuję. Dosłownie podniesiona i rzucona bezwładnie na beton. Nawet nie upuszczona. Ciśnięta całą siłą, której on ma aż nadto.

Myślałam, że przeszliśmy to, co najgorsze. Że teraz czeka nas świetlana przyszłość usłana różami. Wspólna przyszłość. Ale róże mają kolce, a jeden z nich był tak duży i tak ostry, że rozerwał nasz związek. A myślałam, że to ten jedyny, że będziemy na zawsze razem.

To wszystko prysnęło jak bańka mydlana. Jej tęczowa powłoczka sprawiała, że żyłam marzeniami, kolorowymi nadziejami na przyszłość. Kiedy pękła, uderzyły we mnie ciemne kolory życia. Wcale nie będzie tak dobrze, jak myślałam.

Nienawidzę mieć wielkich nadziei.

Dlatego też staram się nie napalać na nic, nie myśleć pozytywnie. Zazwyczaj. Nie lubię uczucia zawodu. Tym razem jednak myślałam pozytywnie, napaliłam się i co? Życie mnie boleśnie uświadomiło, że nie warto.

- I co, nic nie powiesz? - odzywa się, patrząc na mnie wyczekująco.

- A co mam powiedzieć? - mówię znowu, co przerasta moje przewidywania.

Czuję rosnącą gulę w gardle i wiem, co to oznacza. Zaciskam więc oczy, żeby powstrzymać płacz, którego się spodziewam.

- Decyzja chyba zapadła, a ja nie mam nic do gadania - mój głos nawet nie drży, co mnie dziwi. - Jak mam to skomentować?

Wzdycha przeciągle i kiedy otwieram oczy, widzę, że przeczesuje palcami włosy. Mam ochotę ich dotknąć,bo zawsze uwielbiałam się nimi bawić głównie przez to, że są bardzo miękkie, ale pewnie już nigdy nie zaznam tego uczucia. Tak jak jego obecności blisko siebie.

- Mogłabyś nie być tak skryta? - pyta jakby bez sił.

- A co, wolałbyś, żebym rzuciła się na ciebie z pięściami, krzykiem i płacząc poszła się spakować? - pytam chyba już pewniejszym głosem. - Tego chcesz?

Wszystko, co jest związane z moim głosem i mówieniem mnie w tej sytuacji dziwi. Zazwyczaj nie odzywam się tak dużo, kiedy czuję silne emocje.

Wzrusza ramionami i mało brakuje, żebym prychnęła na jego reakcję.

- Dlaczego? - pytam nagle zimno, aż sama się wzdrygam z zaskoczenia. - Dlaczego tak nagle chcesz ze mną zerwać?

- Nie nagle, Daria, dobrze wiesz, że nie układa nam się od jakiegoś czasu - mówi zniecierpliwiony. - Poza tym, mam wrażenie, że między tobą a Samem coś jest.

Prycham jakby mimowolnie.

- Czy ty mnie oskarżasz o zdradę? - zakładam ręce na piersi.

On jednak ma rację. Między mną a Samem coś ewidentnie jest.

- Nie, ja... - wzdycha i przeczesuje ponownie włosy. - Cholera, chodzi mi o to, że nam obojgu nie jest dobrze w tym związku. Ty masz Sama, a ja... ja mam Magdę.

Tym razem czuję palący ogień złości. Jasne, moja relacja z Samem jest specyficzna, ale to nie oznacza, że chcę z nim być i że źle mi jest w tym związku. Wręcz przeciwnie. Czułam się świetnie, ale najwidoczniej nie jest mi to pisane.

- Magdę?- pytam pozornie spokojnie.

Właśnie. Pozornie. Magda to nasza wspólna przyjaciółka. A przynajmniej do teraz. Nie wiedziałam, że ze sobą kręcą.

Kiwa głową i patrzy na mnie smutno.

- Przepraszam - odzywa się, podchodząc powoli. - Nie chciałem cię ranić, ale wyszło jak wyszło.

Nawet nie prostestuję, kiedy mnie obejmuje. Przymykam oczy i wdycham jego zapach, którego pewnie nie będzie mi dane więcej zaznać.

Wtedy się rozklejam. Ściskam go jak najmocniej potrafię i po prostu płaczę w jego koszulkę.

W jego ramionach czuję się bezpiecznie. Chciałabym tu zostać wiecznie, ale jestem świadoma, że nie mogę. I ta świadomość mnie zabija.

Odrywam twarz od jego ciała, ale nadal trzymam ręce wokół niego. On jedną ręką ściska mnie za talię, a drugą dłonią delikatnie wyciera moje policzki.

- Jesteś zbyt piękna, by płakać - szepcze dokładnie tak, jakbyśmy jeszcze byli razem.

Nachyla się powoli i łapie mnie za podbródek, po czym łączy nasze usta w pocałunku. Jest on delikatny, powolny, jakbyśmy oboje nie chcieli go kończyć, bo z jego zakończeniem przyjdzie nieodwracalna zmiana, która zrobi z nami coś złego.

Może to i prawda? Mam wrażenie, że przez to rozstanie stanę się wrakiem człowieka, a stara ja ulotni się razem z nim.

Odrywamy się od siebie i patrzymy sobie w oczy. Nie chcę przerywać tego kontaktu wzrokowego, ale wiem, że jeśli tego zaraz nie zrobię, będzie mi jeszcze trudniej.

- Żegnaj, Robert - szepczę, posyłając mu ostatnie spojrzenie prosto w oczy, po czym się od niego odrywam.

Wychodzę, po prostu. Nie zabieram nic ze sobą. Nie myślę o tym. Chcę jak najszybciej odejść, z dala od niego.


~~~


Pisane już jakiś czas temu, nie krzyczcie.

One Shots - PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz