Hermiona zapukała do ciężkich drzwi do klasy eliksirów i, usłyszawszy warknięcie: „Wejść", wkroczyła do sali. Kiedy znalazła się w środku, poczuła dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. W lochach było chłodno, ale zacięty, gorzki wyraz na twarzy człowieka siedzącego za biurkiem pozostawiał o wiele zimniejsze wrażenie. Gdyby nie wiedziała tego na własne oczy, nigdy by nie uwierzyła, że ten sam mężczyzna nie dalej niż czterdzieści minut temu przekomarzał się i żartował z profesor McGonagall.
Przemknęło jej przez myśl, czy kampania na rzecz Snape'a, którą powzięła z taką determinacją, nie odbije się zamiast tego na niej samej.
Zatrzymała się kilka stóp od jego biurka. Powinna odpowiednio rozpocząć ten wieczór.
– Profesorze Snape, zanim zacznę swój szlaban, chciałam tylko, żeby pan wiedział, że ja... cóż, chciałam przeprosić za wszystko, co powiedziałam dzisiejszego popołudnia w Wielkiej Sali. To było niestosowne i niepotrzebne. – Nie wiedziała, czego oczekiwać od profesora Snape'a po swoich przeprosinach, bo wyraz jego twarzy w ogóle się nie zmienił. Nie była pewna jak ma rozumieć ten brak reakcji.
– Pani przeprosiny, panno Granger – odezwał się w końcu – nie są ani konieczne, ani pożądane. Nie licz, że te nieszczere banały zniosą twój szlaban albo uczynią go lżejszym.
Hermiona starała się wytrwać przy swoim postanowieniu, by patrzeć na profesora Snape'a w jaśniejszych barwach. Ze złośliwego uśmieszku na jego twarzy mogła wyczytać, że nie udało jej się powstrzymać odruchowego grymasu złości. Policzyła w myślach do dziesięciu, aby się uspokoić, po czym odpowiedziała:
– Nie oczekuję złagodzenia mojej kary, proszę pana. Jestem winna. Chciałam tylko, żeby pan wiedział, że jest mi przykro i że to już się nie powtórzy. Pozwoliłam, aby złość przejęła kontrolę nad moim zachowaniem.
Profesor Snape wyraził swoje głębokie zdumienie chrząknięciem i uniesieniem brwi.
To by było na tyle, jeśli chodzi o przeprosiny.
– W takim razie zabieram się do szorowania kociołków, proszę pana. – Dopiero na te słowa wyraz jego twarzy uległ zmianie. Spoglądał na Hermionę z zaskoczeniem, co nie mogło być dobrym znakiem.
– Tego wieczora nie będzie pani szorowała kociołków, panno Granger.
– Sir? Ale słyszałam... – ale nie dokończyła zdania. Wolała, żeby nie pomyślał, że kwestionuje jego decyzje.
Jeden kąt jego ust lekko uniósł się ku górze. Profesor Snape zdawał się być teraz rozbawiony, chociaż czuła, że bawi się jej kosztem.
– Panno Granger, skorzystajmy na chwilę z twojego osławionego intelektu, dobrze? Powiedz mi, co robiłaś każdego wieczora po kolacji, w swojej małej szczęśliwej rodzinie, zanim poszłaś do Hogwartu?
Hermiona zmarszczyła brwi w nagłym zaskoczeniu.
– Zmywałam naczynia i porządkowałam kuchnię. To były moje obowiązki.
Profesor rozparł się na krześle, splatając dłonie na brzuchu.
– A teraz, panno Granger, czy dziecko, które wyrosło w czarodziejskim świecie, też miałoby takie obowiązki?
Hermiona mogła tylko potrząsnąć głową w zdumieniu. W tym szaleństwie była metoda.
– Nie, proszę pana – odpowiedziała. – W czarodziejskim gospodarstwie albo stosuje się uroki czyszczące, albo skrzaty domowe zmywają naczynia.
– Dokładnie. Gdybyś dostała zadanie, które nie sprawia ci trudności, szlaban straciłby sens. Tylko ktoś wychowany w czarodziejskim świecie zasłużyłby sobie na wątpliwą przyjemność szorowania kociołków. Dla ciebie mam nieco bardziej uciążliwe zadanie.