Rozdział 15

1.2K 123 5
                                    

         Z każdym dniem coraz bardziej docierała do mnie informacja, że umrę, a właściwie to popełnię samobójstwo. Ktoś kiedyś powiedział, że rodzimy się by żyć, żyjemy by umierać. Sześćset lat pozwoliło mi wystarczająco nacieszyć się życiem, a jednocześnie przejść przez wszystko, co najgorsze. Teraz miałam wydać na ten świat dziecko, by potem z niego odejść. Powoli popadałam w depresję, której przyczyna była jedna - Luke. Ta osoba uczyniła moje życie cudownym, by potem je zniszczyć. To trudne... Mam na myśli nienawiść i miłość w tym samym czasie. Czułam, jak kumulacja tych uczuć niszczy mnie z każdym dniem coraz bardziej. Cząstki mnie znikały, pozostawiając wrak człowieka. Samo naczynie, nic więcej. Gdybym żyła w standardowym świecie ludzi to nazwaliby mnie albo chorą psychicznie, albo warzywem. Z resztą to i tak nie ma znaczenia. Jestem skończona.

         Siedziałam właśnie u Clifforda w domu i staraliśmy się wypełnić potrzebne dokumenty. To, że Carly urodziła w szpitalu, chociaż tak naprawdę rodzić będę ja u Michaela w domu. Właśnie, Michael... Co ja bym bez niego zrobiła? Geniusz, który nie jest doceniany. Zbuntowany anioł, który pomaga mi w każdej potrzebie. Czy to nie piękne mieć takiego przyjaciela?

         - Lei, jak chcesz nazwać swoje dziecko? - zapytał, wyrywając mnie z rozmyśleń.

         - Nie wiem.

         - Obawiam się, że takie imię nie istnieje - zaśmiał się. Doskonale wiem, że starał się rozluźnić napiętą atmosferę. - Leilana, musisz pomyśleć nad imieniem, inaczej nie możemy skończyć z tymi papierami. - Mikey nasunął na nos okulary w czarnych oprawkach, po czym odjechał na krześle obrotowym na drugi koniec pokoju, by otworzyć jedną z wielu szuflad w pomieszczeniu i ją przeszukać.

         Znajdowaliśmy się w pokoju, który wyglądał jak jakaś biblioteka, pomieszana z gabinetem. Wszystko utrzymane było w kolorze ciemnego brązu i zgniłej zieleni. Przyy każdej ścianie były regały z książkami. Ba, księgami! Gdzieniegdzie tylko były wąskie szafki z szufladami, które wypełnione były jakimiś notatkami. Michael był bardzo oczytany, nie ma co. Na środku pokoju stało biurko, na którym umieszczona była mała, zapalona lampka. Wbrew pozorom była ona naszym źródłem światła. Obok niej porozwalana sterta papierów, które Mikey przeglądał i wypełniał. Oczywiście wszystko w mojej sprawie. Po obu stronach biurka stały dwa krzesła obrotowe okryte czarną skórą.

         - Musisz pomyśleć jeszcze jak ukryć brzuch przed Lucasem - oznajmił chłopak.

         - Na początku będę nosić luźne ciuchy, tak na wszelki wypadek. Potem będę go unikać - powiedziałam niewzruszona.

         - A co jak cie znajdzie zanim urodzisz i odkryje twój sekret? Wiesz, że nie dopuści do porodu? - ostrzegał mnie przyjaciel.

         - Szczerze mówiąc to nie chce mi się o tym myśleć - wzruszyłam ramionami.

         - Lei, nie możesz ciągle tego odwlekać. On jest niebezpieczny, okej? Dobrze to wiesz! - Chłopak nie dawał mi spokoju. Przysunął się ponownie do biurka, po czym zaczął przeglądać notatki, które chwilę wcześniej wyciągnął. - Tutaj jest napisane, żeby obwiązywać brzuch bandażem - Słysząc tą wiadomość prychnęłam, co zwróciło uwagę Michaela, więc uniósł wzrok, by mi się przyjrzeć. - Co cie tak bawi? Jakoś musisz ukryć brzuch.

         - Ukryć to ja muszę siebie - odpyskowałam.

         - Staram ci się pomóc - zbulwersował się.

         - Jeżeli chcesz mi pomóc to załatw papierkową robotę, a moim ciałem zajmę się sama! - wykrzyczałam. Chłopak oparł się plecami o siedzenie, a ja wstałam. Chodziłam po pokoju w tą i z powrotem myśląc o przebiegu zaistniałej sytuacji. - Ja... Ja przepraszam - wydukałam. - To wszystko mnie przytłacza i jestem jak tykająca bomba.

psychopathic || hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz