[8]

215 28 0
                                    

Słońce sączyło się powoli poprzez liście drzew, jednak nie skłoniło mnie to do otworzenia oczu. Obawiałem się, że ujrzę... pustkę. Brak. Nicość. Jakieś głosy szemrały cicho dookoła mnie, ale brakowało tego najważniejszego. Tego jedynego. 

- Randilu? – usłyszałem nieopodal cichy głos Eruthiela. 

- Prosiłem... 

- Ale ktoś chce się z tobą spotkać – nalegał. W jego głosie słychać było niedostrzegalną prośbę.

 - Mówiłem, że nikogo nie chcę widzieć. – Od wielu dni, unikałem wszystkich. Nie byłem w stanie policzyć, jak długo ten stan trwał. Tydzień, dwa, rok? – Nikogo. 

- Nawet starego przyjaciela? – zabrzmiał za moimi plecami inny głos. Głos, którego nie słyszałem od wielu, wielu lat. I nie spodziewałem się go usłyszeć. Nie tutaj, nie teraz. 

Otworzyłem oczy. 

Stał tam, jak za dawnych lat. Kiedy jeszcze byliśmy obaj młodzi. Kiedy nawet nie słyszałem o... Kiedy nie było jej jeszcze na świecie. Wydawał się smutniejszy, niż zawsze. Więc jednak nie zapomniał. 

- To był zły pomysł – powiedział, jakby odczytując moje myśli. 

- Nie był mój. 

- Ukryłeś ją przede mną! – zawołał z nagłym wyrzutem i myślałem, że mnie uderzy. Eruthiel oddalił się dyskretnie. – Szukałem jej, lecz nie pomyślałbym, że jest tutaj, z tobą! Czemu nie powiedziałeś, czemu... - Głos mu się załamał. – Czemu dopiero teraz? 

- Sama się tutaj ukryła. Prosiła, bym nic ci nie mówił. Bym nikomu nie mówił – wyjaśniłem łagodnie, kładąc mu rękę na ramieniu. – Rzadko ją widywałem. Była cieniem samej siebie. Nie wyobrażasz sobie ile ją to kosztowało. 

- Przybyła się pożegnać – wyszeptał cicho. 

- Nie, przybyła podjąć decyzję. 

- Nie popełniła błędu Rindalin – mruknął cicho, siadając obok mnie i ukrywając twarz w dłoniach. 

- Nie popełniła – zgodziłem się. 

Milczał. Tak jak ja milczałem przez wiele dni. Kiedy tu była i kiedy... I wtedy. Potem. Teraz. 

- Kiedy przyjechała, myślałem... Myślałem, że wróciła na zawsze. Jednak była smutna. Zapytała się mnie... - westchnął ciężko, wspominając tamtą chwilę. – Zapytała się mnie, czy ją kocham. Kiedy odpowiedziałem, że tak... 

Zamknął oczy. Czekałem. 

- Powiedziała: „Czy jesteś gotów kochać mnie jeszcze bardziej?". Oczywiście, odpowiedziałem. „W takim razie pozwól mi odejść i zapomnij, że mnie kiedykolwiek poznałeś". 

- To wszystko? 

- Tak. Więcej jej nie widziałem. 

- Kiedy wróciła... - mówiłem z wahaniem. – Kiedy wróciła, wydawała się spokojna, jakby wiedziała, że dokonała właściwego wyboru. Jednak to nie była prawda. Całe dnie przesiadywała w lesie, lub przy Rindalin. „Ona mi przypomina. I pozwala przezwyciężyć ból, nie zapominając" – mówiła. Nie chciała zapomnieć. Chciała o tobie pamiętać do końca, Celirionie. 

- Gdzie...? – zapytał tylko. 

- Jesteś pewien? 

Skinął głową. 

- Pod lipą. To zawsze było jej miejsce. 

Miejsce, które omijałem. Bałem się, że już stamtąd nie wrócę. Ja wiedziałem, że stamtąd nie wrócę. Taki był mój los. 

Celirion długo nie wracał. Zaczynałem się martwić, że podzielił los mojej siostry zamiast mnie. Nagle jednak przede mną stanął. 

- Czy mówiła coś...? 

Pokiwałem głową. 

- „Randilu, obiecaj mi, że nie dopuścisz, by pragnął ze mną pozostać. Ciebie nie mogę o to prosić. Wiem, że zostaniesz. Że musisz zostać, tak, jak Rindalin. Ale on nie, nie pozwól mu. Powiedz mu, że... że go kochałam. Cały czas. Powiedz mu to" – zacytowałem. Umiałem te słowa na pamięć. 

- Ty też ją kochałeś, przyjacielu – zauważył cicho po chwili. Nie odpowiedziałem. - Nie powinieneś. Ja również. Bo... - Bo była człowiekiem – dokończyłem. 

– Tylko człowiekiem. 

- Aż człowiekiem – poprawił mnie. – Wiesz... nie mamy racji – wyznał po chwili. – Nie mamy racji mówiąc, że nie ma sensu interesować się ludźmi bardziej niż tylko przelotnie, że to nic nieznaczące epizody w naszym długowiecznym życiu. To nieprawda. Tysiąc razy bardziej wolę ten ból, który ściska mi serce niż myśl, że mógłbym jej nigdy nie spotkać. 

- Masz rację – szepnąłem. – Masz rację, Celirionie. 

- Odejdę – zdecydował. – Nie mogę tu być, jeśli chcesz dochować obietnicy. Już teraz czuję silne pragnienie, by tu pozostać, przy niej, na wieki. 

- Wiem – szepnąłem, zamakając znów oczy. – Wiem. 

Nie słyszałem jak odchodzi. Znów mu zazdrościłem. Bo mógł odejść. Ja nie mogłem. Musiałem zostać.

A przecież... 

Lileea umarła. Bo była człowiekiem. 

Tylko człowiekiem.


Była człowiekiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz