Obliviate

111 5 0
                                    


Rozpoczął się szósty rok w Hogwarcie. Właśnie siedziałam w swoim dormitorium, czekając na mecz Quidditcha. Dziewczyny z pokoju, czyli Pansy Parkinson i Victoria May wyszły już na śniadanie. Jednak ja - tak jak przed każdym meczem - nie mogłam nic zjeść. Dzisiaj graliśmy z Gryfonami. Między innymi z Harrym. Od pierwszoroczniaków byliśmy przyjaciółmi. Dobrze się dogadywaliśmy i byliśmy dość blisko. Przez te wszystkie lata wiedziałam, że był on inny. Najważniejsze i myślę najbardziej rozpoznawalne - zawsze pakował się w kłopoty. Jednak w czwartej klasie coś się zmieniło. Czarny Pan powrócił, a ja? Coż chyba jednak mam pare cech Ślizgona. Zaczęłam go unikać. Nie odzywałam się do niego i nie zauważałam. Porostu się bałam. Tak przeraźliwie się bałam, że to co powiedział jest prawdą. Tak jak większość uczniów poprostu udawałam, że nic się nie stało. Z czasem poczułam wielki wstyd. Ale co mogłam zrobić? Niektórych czynów nie da się naprawić. Relacje między nami oczywiście zniknęły. Pozostały tylko spojrzenia przepełnione żalem i bezsilnością.

Pozostawał Malfoy. Tak, ten opryskliwy dupek, który wszystko i wszystkich ma gdzieś, żyjący w rzeczywistości stworzonej przez ojca, przekonany o swojej wyższości. Mógł mieć każdą i zawsze. Niektóre za nim szalały, inne nienawidziły.

Kontowersyjny dupek.

Nasza więź była... poprostu dziwna.

Z jakiegoś niewiadomego powodu dogadywaliśmy się. Bylismy całkiem inni. On uwielbiał dokuczać innym. Jeśli nie lepiej nazwać tego gnębieniem. A ja pragnęłam wszystkim pomagać. Nieraz próbowałam bronić ofiary Malfoya i często z powodzeniem. Nie mogę tej naszej dziwnej więzi nazwać przyjaźnią. Byliśmy jak dwa przeciwieństwa, a w nim irytowało mnie mnóstwo cech, jak zapewne jego we mnie. Dziwne.

Lekko się wzdrygnęłam, gdy usłyszałam skrobanie w drzwi. Otworzyłam je, a do dormitorium wleciała śnieżno-biała sowa Clarie.

No tak, jak do niej wczoraj nie przyszłaś to masz.

Ptak usadowił się na mojej ręce. Delikatnie wbijając pazurki w skórę. Clarie była piękna. Dumna i nieco wścibska. Przejechałam dłonią po jej grzbiecie. Domagała się smakołyka, którego wczoraj nie dostała. Codziennie przychodziłam do niej z paczuszką smakowitych herbatników w kształcie zwierząt. Wyjęłam smakołyki z kufra i dałam jej słonika. Clarie rozprostowała skrzydła i wyleciała przez uchylone drzwi. Patrzyłam na nie dłuższą chwilę, po czym spojrzałam na zegarek.

Cholera!

Mecz zaczynał się o jedenastej. Było za dziesięć...Chwyciłam torbę ze strojem i wybiegłam z lochów. Dosłownie przeleciałam przez korytarze i wyskoczyłam na błonia. Nagle wpadłam na coś. A raczej na kogoś.
Harry Potter.

Jeszcze tego brakowało.

- Hej - rzuciłam.

- Cześć - spojrzał na mnie, a ja natychmiast odwróciłam wzrok. - Dzisiaj nie gramy - powiedział obojętnie.

- Co?! - odpowiedziałam próbując nie wybuchnąć. Mieliśmy nowego gracza i chcieliśmy go wypróbować. Poza tym może rozerwałoby to jakoś Malfoya. Od początku roku jest... jakiś inny. Ciągle znika. Nie żartuje. Nie śmieje sie. Wciąż chodzi zmartwiony, nie jje. Coś go trapi i to poważnie.

- Chcemy sparwdzić nowych obrońców. Nic nie poradzę. Taka decyzja drużyny. - wymamrotał patrząc się w trawę i szurając nerwowo stopą.

Boi się mnie? - zapytałam sama siebie, rozbawiona.

Jego wzrok przywrócił mi zdrowe myślenie i dotarł do mnie sens jego wypowiedzi. Popatrzyłam na niego gniewnym spojrzeniem i ruszyłam do szatni. Weszłam do środka. Pierwszą osobą, którą zauważyłam był Malfoy. Malfoy bez koszulki. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Jego srebrne oczy. Uwielbiałam je. Zawsze śmiejące się pełne uczuć i emocji. Można było z nich czytać jak z książki. Były głębią, w którą mogłam się wpatrywać godzinami.W tej chwili zobaczyłam jednak coś innego. Zobaczyłam smutek, bezsilność, gniew. Przeraziłam się.

Loving the Snake 》 Tylko TyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz