Czarny Pan nie zna litości

107 5 10
                                    

Już po wszystkim - powtarzałem sobie, by choć odrobinę się uspokoić.

Obok mnie leżała nieprzytomna ślizgonka, z szeroko otwartymi oczami. Nie miały one jednolitej barwy. Niebieski, szary, zielony? Odzwierciedlały jej duszę. Były wyjatkowe tak jak ona. Chociaż byłem okropnym dupkiem. Chociaż tak bardzo wszystkich poniżałem, ona zobaczyła we mnie coś innego i z niewiadomych przyczyn polubiła mnie, a ja nie wiem wciąż za co. Jestem jej wdzięczyny za wsparcie, pomoc. Jakby nie ona, nie wytrzymałbym z ojcem. Dzieki niej, jestem silny. Znoszę wszystkie obelgi. Krytyki jaki muszę być, a jaki nie. Wkrótce mnie wykończy. Już od dawna próbuję się odciąć od niego. Ale jak? Miał nademną władzę, ale od kiedy Czarny Pan powrócił, jestem pod codziennym nadzorem. Kontrolą, żebym czegoś nie zepsuł. Lily była jedyną barierą. Ale teraz? Ona musi zapomnieć. Muszę sprawić, by odeszła.

Pojedynacza łza spłynęła po moim policzku.

Wstałem, delikatnie podnosząc dziewczynę. Narzuciłem pelerynę niewidkę, która ledwo nas zakrywała i modląc się, by nikt mnie nie złapał, ruszyłem do Hogwartu. Peleryna nie była dobra. Już sie wyczerpywała, ale

miejmy nadzieję że wytrzyma.

Szedłem właśnie schodami do lochów, a na moich rękach czułem ciężar ślizgonki. Prawie nie oddychałem, czując jakbym zaraz miałbyć nakryty.

Nagle uslyszałem trzaśnięcie. Zza rogu wyłonił się Severus Snape, szurając czarną peleryną.

Tylko nie on - pomyślałem błagalnie.

Profesor zatrzymał się. Spojrzał prosto w moje oczy, a ja zobaczyłem jego twarz, wyginającą się w okropnym uśmiechu. Nie oddychałem, nie mrugałem. Co pomyśli gdy zobaczy ucznia niosącego nieprzytomną dziewczynę?

Już po mnie.

Jedank po chwili profesor odwrócił się, jakby przypominając sobie o czymś i szybkim krokiem ruszył w stronę schodów. Wręcz rzuciłem się do wejścia do pokoju wspólnego. Jednak coś mnie zatrzymało. Poczułem nagłe pociągnięcie i ku mojemu przerażeniu poczułem zsuwającą się po moich plecach pelerynę.

Odwróciłem się. Błyskawicznie napotkałem surowy wzrok Snape'a. Pomyślałem, że z tej sytuacji nie da się wyjść bez szwanku, ale nie dałem się poniżać. Uniosłem dumnie głowę, by choć odrobinę wyglądać godnie, ale nieprzytomna dziewczyna na moich rękach... no cóż, dałem sobie spokój. Czekałem na werdykt, wciąż pod surowym wzrokiem profesora. Nawet nie mrugnął, tylko jednym szybkim ruchem wyciągnął różdżkę i rzucił niewerbalne zaklęcie na Collins. Nagle poczułem jak ciężar dziewczyny unosi się, a za chwilę uczennica już płynęła obok profesora do swojego dormitorium.

Stałem tam odrętwiały, wpatrując się w drzwi. Czułem, że nie jest dobrze, ale coś w zachowaniu Snape'a mnie niepokoiło najbardziej. On się wachał.

Co go powstrzymywało by ukarać ucznia, którego skrycie nienawidził?

Otwarcie dawał mi fory. Traktował inaczej, z godnością. Jednak to tylko przedstawienie. Głupie przedstawienie dla mojego ojca. Ten jak zwykle wszystko mi ustawiał. Wychowanie, naukę, pracę, a nawet miłość.

Walnąłem pięścią w ścianę, próbując wyzbyć się emocji. Uciekłbym. Uciekłbym z nią, gdybym tylko mógł.

Nagle poczułem mocny uścisk na ramieniu i niewyobrażalną siłę, która odwróciła mnie i przycisnęła do ściany. Snape stał nade mną i był wściekły.

- Do gabinetu - powiedział z nadzwyczajnym spokojem.

Wiedziałem, że protesty nic nie dadzą. Wszedłem do tego cuchnącego pomieszczenia. Na półkach były ochydne, wstrętne składniki do tych jego eliksirów.

Loving the Snake 》 Tylko TyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz