Ja jestem...

290 31 5
                                    

Ciemność...
Stoisz sama pośród zwiędniętych różnych kwiatów i starych, porastających mchem tablic nagrobnych, rozpościerających się aż po kraniec horyzontu. Wypisane imiona i daty śmierci poległych, wydawały ci się dziwnie znajome... lecz jedno nazwisko było szczególnie bliskie twojej pamięci.
W ciągu całego początku tej historii nieustannie wyczuwałaś na swoim ciele wzrok, świdrujący cię na wylot.

Czułaś się obserwowana...co kolwiek robiłaś i gdzie kolwiek się znajdowała. To okropne uczucie nie ustawało.

Czasem byłaś już na skraju omamy... bałaś się ruszyć...

Czerń zalewała powoli cmentarzysko mroczną mazią z wyglądu przypominającą ciemną kawę, lecz ta była o wiele gęstsza. W krótce przemieściła się w twoją stronę, tworząc ogromną falę, która zatopiła cię, zmieniając przy tym swój ciemny kolor na szkarłatny czerwień ludzkiej krwi.

-Amnezja globalna. -oznajmił lekarz, czytając coś w komputerze. -Pamięć wróci jej za jakiś czas, więc nie trzeba się martwić.-po tych słowach nie zwracałaś już uwagi na to co mówił dalej, wbiłaś wzrok w okno. Co prawda nie było za nim nic ciekawego, lecz ciebie zainteresowały ptaki, siedzące na drucie telefonicznym. Zwyczajne, czarne kruki, nic specjalnego. Właśnie to było w nich takie piękne. Jeden z nich rozłożył skrzydła i wzbił się w niebo, twój wzrok śledził jego każdy ruch, totalnie bezcelowe wpatrywałaś się w jego połyskujące od przebijających się przez chmury promienie słońca.

-Dziękujemy za wizytę.-twoje myśli straciły barwy, a następnie znikły z twojej pamięci wraz z szarpnięciem za ramię. Szybko wstałaś, patrząc się na matkę morderczym wzrokiem, ta tylko wypchnęła cię w stronę drzwi i ruszyła w stronę wyjścia. -Do widzenia. -powiedziała uprzejmie do lekarza, wychodząc z gabinetu i kierując się do wyjścia z budynku. Szłaś cicho obok niej, na twojej twarzy malowała się czysta obojętnąść, lecz oczy pokazywały światu twój prawdziwy rozeźlony nastrój. -Kultura wymaga słowa "dowidzenia" pod koniec wizyty.-odparła Eliza.

-Szczerze...mam to w dupie.- burknęłaś tak, żeby słyszała.

-Nie tak cię wychowałam!-warknęła w twoją stronę.

-Ja nawet nie wiem, czy ty w ogóle mnie wychowywał...wcześniej.- wysyczałaś w jej stronę, łapiąc klamkę od tylnych drzwi auta. Kobieta otworzyła pojazd, dzięki czemu wsiadłaś do niego, czekając na powrót do swojej oazy gdzie nie ma tej kobiety.

-Nie ja byłam debilką, która pobiła się z jakimś innym niedojebanym bachorem, a potem spadła ze schodów.- odbiła piłeczkę, wsiadając za kierownicę i ruszając w stronę domu.

-Słaba z ciebie matka... - odpowiedziałaś krótko i oparłaś twarz o szybę.

-Ja jestem złą matką?! Zobaczymy co powiesz, jak będziesz miała swoje dzieci! Ciek...

-Nie będę miała dzieci, bo mnie w pokoju więzisz. Ja nawet do szkoły nie chodzę.-przerwałaś jej z premedytacją i powiedziałaś to co myślisz, nie miałaś już potrzeby rozmawiać z nią w dalszym ciągu, lecz ona chyba nie zrozumiała intencji.

-Jeśli tak bardzo ciągnie cię do nauki, załatwię ci prywatnego nauczyciela.- oznajmiła dumnie.

-Wyjdź mi z tym prywatnym nauczaniem...-odburknęłaś w myślach, ganiąc siebie za odezwanie się i nakręcanie jej do dalszej kłótni.

-Nie pójdziesz do szkoły, dzieci są okrutne, a twoja twarz i ciało nie należy do najpiękniejszych.-rzuciła beznamiętnie kobieta.

-Okrutne czy nie, chce móc wychodzić z pokoju i chodzić do szkoły... chodzić gdzie kolwiek! Nie jestem dzieckiem, które trzeba chronić przed całym światem. -jeszcze w życiu nie powiedziałaś niczego z tak pewnym siebie głosem. Bynajmniej, od kiedy cokolwiek pamiętasz.

Jesteś moją muzą... [Larry x Reader] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz