Rano było jeszcze gorzej z Pawłem, a także z atmosferą, jaka panowała w mieszkaniu. Nie, żeby kiedykolwiek była świetna, ale tamtego dnia to, co działo się w domu, przekraczało wszystkie dotąd znane mi granice. Było... cicho. Po prostu cicho. Nikt do nikogo się nie odzywał, nikt na nikogo się nie wydzierał, a co najważniejsze – nikt się nie awanturował. Paweł nie próbował wypieprzyć ojca z domu, tak jak robił to niemal każdego ranka, kiedy znajdował go w kuchni, kompletnie zalanego i chętnego do wszczęcia kłótni. Bo ojciec nie był ani zalany, ani chętny do kłótni. Nie rzucał się na nas, nie wyzywał nas, nie przeklinał. Po prostu siedział przy blacie, wpatrując się w swoją, zimną już, kawę smutnym wzrokiem.
Z początku, gdy go takiego zobaczyłem, myślałem, że po prostu taki humor mu się udzielił po pijaku. Ale nie, on był całkowicie trzeźwy. Podniósł na mnie spojrzenie znad kubka, przyjrzał mi się dokładnie i westchnął. Ciężko, żałośnie. Jak najbardziej pokrzywdzona osoba na tym świecie. Momentalnie nabrałem ochoty przywalenia mu za to spojrzenie, za westchnięcie i za jego zgarbioną postawę. Bo nie był niewinny, sam sobie na to pracował przez te wszystkie lata.
Ale tego nie zrobiłem, mimo że byłem mocno tym wkurzony. Obrzuciłem go jedynie pełnym politowania spojrzeniem, przeszedłem obok niego i zajrzałem do lodówki, z której wyciągnąłem ser, bo wcale nie miałem dużego wyboru. Oprócz tego znajdowała się w niej jeszcze stara szynka, końcówka mleka i kilka kiszonych w słoiku. Ach, no i Delma, a raczej jej resztki.
Czym prędzej zrobiłem sobie kanapkę i wróciłem do pokoju, żeby jak najmniej czasu spędzić w towarzystwie ojca, który całą swoją postawą przypominał wór nieszczęść. Obawiałem się, że jeszcze moment, a faktycznie nie wytrzymam i mu przywalę. Bo kto jak kto, ale on nie miał prawa mieć do nikogo żalu, jak już, to do siebie. I nie powinien zachowywać się jak pokrzywdzone niewiniątko.
Wszedłem do pokoju i niemal od razu tego pożałowałem. Tu też nie było najlepiej. Paweł siedział na swoim łóżku, wpatrując się (jak jakiś psychol, cholera!) w podłogę. Miałem ochotę odrzucić swoją kanapkę na bok, podbiec do niego, złapać za ramiona i wykrzyczeć, że ma się, do kurwy nędzy, ogarnąć!
Nic jednak nie zrobiłem, zacisnąłem jedynie usta, podszedłem do swojego łóżka i na nie opadłem, po czym w zawrotnym tempie pożarłem kanapkę. Czasami mi się wydawało, że mój przełyk był ogromny.
– Idę – powiedział nagle Paweł, kiedy ja ocierałem dłonie o T–shirt, żeby pozbyć się z nich resztek jedzenia. Zerknąłem na niego zdziwiony, ale nic nie powiedział, nawet na mnie nie spojrzał. Wstał, jakby machinalnie, z łóżka i bez słowa wyszedł.
Westchnąłem ciężko, opadając na posłanie i wbijając wzrok w pożółkły sufit. Śledziłem wzrokiem jedno pęknięcie, które w pewnym momencie rozbijało się na kilka mniejszych. Dzisiejszy dzień będzie straszny, stwierdziłem. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co się stanie jak mama wróci. Jeszcze ojciec zacznie się nią opiekować... Prychnąłem, mając tę dziwną scenę przed oczami.
Oprócz tego, cholera... piłka. Gdyby Paweł dowiedział się, że jej nie ma, prawdopodobnie zabiłby mnie, mając na uwadze jego aktualnie spieprzony humor. I z pewnością nie byłaby to przyjemna śmierć. Może nie kosztowała majątku, bo coś około stu złotych, ale sam bardzo o nią dbał, a ja ją tak po prostu zostawiłem na boisku. Nawet nie zauważyłem, że jej nie zabrałem z powrotem!
No i był jeszcze Sebastian... Dlaczego, pytałem się, akurat on musiał ją mieć? Nie chciałem się już z nim spotykać, nie po tym, co mu nabredziłem. A jednak, jeżeli chcę zachować głowę, powinienem ją jak najszybciej odzyskać.
Spojrzałem na telefon, wzdychając ciężko. Wczoraj napisałem mu, że spotkamy się na Orliku o osiemnastej, czyli zaraz po mojej pracy, ale jak dotąd nie odpisał. Może, dlatego że wysłałem mu tą wiadomość w nocy? O drugiej? A na dodatek teraz była godzina ósma, więc mógł nawet nie odczytać?
![](https://img.wattpad.com/cover/178517632-288-k980150.jpg)
CZYTASZ
Za trzy punkty |bxb| - zakończone
Romance„Najpierw graliśmy na rozpadającym się szkolnym boisku, wyganiani o godzinie osiemnastej przez woźnego, by o dwudziestej drugiej przemknąć się przez bramę i grać tak długo, aż wystarczy nam sił." „No i są jeszcze oni. Dzieciaki z bogatych rodzin pr...