• ‧ ✈ ‧ •
— Wychodzę!
Taehyung zatrzasnął za sobą drzwi i zeskoczył na ścieżkę, wyłożoną jasnymi kamykami, wiedząc, że do autobusu zostało mu naprawdę niewiele czasu. Choć przystanek miał dosłownie naprzeciwko domu, to nawyk wychodzenia o czasie, często uniemożliwiał mu dotarcie na swój transport, przy okazji gwarantując spóźnienie na lekcje.
Niestety, nie potrafił nic poradzić na to, że chciał wykorzystywać każdą możliwą chwilę na sen.
— Tae!
Odwrócił głowę, nawet na chwilę się nie zatrzymując. Ojciec sterczał na balkonie swojej sypialni, w zgniłozielonym szlafroczku i trzymał w dłoni ulubiony, fikuśny kubek z kawą. Nawet dało się dostrzec wielkie puchate kapcie, imitujące policyjne autka.
— Pamiętaj! Masz nie dać dzisiaj dupy!
Młody Kim otworzył szerzej oczy, słysząc to. A potem dostrzegł ich zszokowaną sąsiadkę — niską babuleńkę — która upuściła na podjazd, wyjętą ze skrzynki pocztę. Ludzie z okolicy uwielbiali jego ojca, ale chyba nigdy nie będą w stanie przyzwyczaić się do tego, że policjant zawsze mówił to, co mu ślina na język przyniosła.
— D-dobrze tato! — Pomachał mu i pchnął furtkę.
Kiedy wbiegł na ulicę, autobus wyjeżdżał właśnie zza zakrętu. Może ten dzień wcale nie będzie taki zły, pomyślał.
Tae był zlękniony. Nie spał właściwie pół nocy, najpierw mierząc się z dojmującym smutkiem, spowodowanym utratą naprawdę fajnego kolegi, a potem zastanawiał się, na ile odważnym potrafi być. Może tata miał rację? Może trzeba było po prostu zachowywać się tak, jakby to było jak najbardziej normalne. W końcu się zakumplowali. A Namjoon niejednokrotnie podczas ich wyjazdu do stanów, sugerował, że po powrocie również będą się świetnie razem bawić. Razem.
Kim wiedział, że nie miał niczego, co mógłby nazwać fobią społeczną. On po prostu miał bardzo pesymistyczne podejście do wielu rzeczy. Po śmierci matki, ciężko było mu znaleźć wspólny język z rówieśnikami, nawet kiedy wrócił do nieco lepszej kondycji psychicznej. Wszystko przez to, że z góry zakładał, iż nikt go nie polubi. Dopiero Joonie nieco zmienił to podejście.
Bo polubił Taehyunga tak po prostu.
— Rusz się, maluszku!
Z cichym okrzykiem wypadł na chodnik, kiedy paczka trzecioklasistów pośpiesznie opuszczała autobus. Chwycił mocniej pasek plecaka i popatrzył na roześmianą bandę, zmierzającą w stronę bramy.
— Nie jestem wcale taki mały... — wymamrotał pod nosem z buńczuczną miną i ruszył przed siebie, roztaczając ciemną aurę. — Głupie dryblasy.
To go odstraszało. Właśnie tym się martwił. Że ci koledzy Namjoona są tacy sami. Więksi, głośniejsi, uważający, że mogą wszystko i wszystko im się należy. Ale z drugiej strony, to samo myślał o Namjoonie, by potem się dowiedzieć, że Kim w gruncie rzeczy wcale nie był taki zły.
Gorzej, gdyby miało się okazać, że dopiero przy swoich kolegach dostawał małpiego rozumu.
— Taehyung!
Przystanął, słysząc znajomy głos, przebijający się przez rumor szkoły. Nie zdążył odwrócić głowy, a długie ramię objęło mu szyję i przyciągnęło do nieco większego ciała. Potem spora dłoń zaczęła czochrać jego brązowe włosy.
CZYTASZ
◦ Someone loves me ◦ [taekook] ZAWIESZONE
Fiksi Penggemar❞ Gdzie Jungkook zawsze wyśmiewa głupi przesąd, o wielkiej miłości w przecinającym niebo samolocie, a zimne serce Taehyunga staje w płomieniach, bynajmniej nie ze strachu przed lądowaniem. Admission word: W opowiadaniu posługuję się szeroko rozumian...