1

28 2 23
                                    

I deszcz znowu padał.
-Kiedyś się odegram.
- Obyś znalazł czas.- powiedziałam.

***

Bycie kwiaciarką nie jest najlepszą pracą. Marne pieniądze, ale i tak jestem wdzięczna Jane, że mnie zatrudniła. Gdyby nie ona nigdzie by mnie nie przyjęli. Nic w życiu nie osiągnęłam, żadnych studiów. Ciężka sytuacja rodzinna sprawiła, że nie mogłam sobie na nic takiego pozwolić. Moja matka to piękna kobieta, która postanowiła wyrzucić mnie z domu, gdyż, cytując "Zajmujesz za dużo miejsca". Chyba tak jest lepiej, choć mogłabym mieć lepsze życie.

Weszłam do kwiaciarni, założyłam zielony t-shirt i stanęłam za ladą. Pustki, mało ludzi tu przychodzi. Szkoda, bo przydałoby mi się więcej pieniędzy. Zalegam z rachunkami, oby właściciel dał mi czas. Z moich przemyśleń wyrwał mnie głos Jane.

- Myślę, że możesz iść. I tak już nikt nie przyjdzie. - powiedziała.

- Zostanę do 16, może znajdzie sie jakiś dżentelmen, który wstąpi po kwiaty. - odpowiedziałam z uśmiechem.

- Jak chcesz. Dam ci klucze to zamknij, okej?- rzekła i nie czekając na odpowiedź, poszła.

Po godzinie usłyszałam skrzypnięcie drzwi.

- Dzień dobry! - powiedział młody mężczyzna.

Na oko miał 28 lat. Miał rudawe włosy i zielone oczy. Ubrany był w płaszcz.

- Dzień dobry, czego pan sobie życzy?- spytałam.

- Poproszę 4 róże, Lucy.- odpowiedział.

-Znamy się?- zapytałam zdziwiona.

- Kto wie?- powiedział nieznajomy i poszedł.

Stałam i nie wiedziałam co zrobić. Po chwili wybiegłam za nim. Niestety kupił bilet na jakis pociąg. Podbieglam do kasy.

- Poproszę taki sam bilet jak ten Pan!- krzyknęłam.

Jechał do miasteczka 100 km stąd! Po co tu przyjechał? Tylko po kwiaty? Bez sensu!
Widziałam go kątem oka. Śmiał się pod nosem. Nie rozumiem. Ah co ja robie! Nie zamknęłam kwiaciarni! Cholera.

- To wszystko przez ciebie...- szepnęłam do siebie i spuściłam wzrok. 

Wyciągnęłam telefon i wykręciłam numer do Jane.

- Halo? Coś się stało Lucy? - spytała Jane.

- Nie...znaczy tak. Cholera. Jane jadę do jakiegoś miasteczka i zapomniałam zamknąć kwiaciarni!- powiedziałam.

- Co? O czym ty mówisz? Po co tam jedziesz?!- krzyknęła.

- Nie wiem. - powiedziałam i się rozłączyłam.

Rudzielec zniknął mi z oczu. Wysiadł? Co ja robię?! Chyba dojadę na ten przystanek i wrócę z powrotem. Nie mam nic do roboty. Idiotka. Jeśli stracę pracę to nie wiem co ze mną będzie. Pociąg się zatrzymał. Przecież to nie przystanek. To zwykłe pustkowie!
Drzwi sie otworzyły. Nagle ktoś szarpnął mnie za rękę, przez co wyleciałam z pociągu. Ktoś zakrył mi uszy, ale usłyszałam huk i krzyki.

- Huh? Miękko...- powiedziałam.

- Miło mi to słyszeć- powiedział rudzielec z uśmiechem.

- Co jest?!- krzyknęłam.

Rozejrzałam się i zobaczyłam ogień. Pociąg wybuchł. Praktycznie wszyscy ludzie byli martwi. Ja leżałam w objeciach nieznajomego. Co się tutaj dzieje?

- Jestem Mike. Przepraszam.-rzekł.

- Co? Za co?

Zrzucil mnie z siebie i strzelił w brzuch. Jęknęłam z bólu i wyplułam krew. Cholera. Drżałam ze strachu. Mike schował broń, zdjął swój płaszcz i rzucił mi go.

- Musisz zatamować krew. Masz różę panienko.- powiedział i poszedł.

Nie mogłam nic odpowiedzieć. Do tego byłam na jakimś polu przy torach. Ubyło ze mnie dużo krwi. Podwinęłam koszulkę i zobaczyłam tą okropną ranę, ale nie była głęboka. Sięgnęłam po kij, leżący przy mnie się na nim podparłam. Bolało, ale nie mogłam tak leżeć. Nie byłam tak daleko od domu. Gdybym tylko przeszła przez to pole, dotarłabym do mojej dzielnicy.

***

Było mi słabo. Tworzył się za mną czerwony ślaczek, ale byłam już przy mieszkaniu. Otworzyłam drzwi, sięgnęłam do apteczki, zrobiłam opatrunek i zasnęłam.


~I will kill you~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz